Wysoki przedstawiciel Unii Europejskiej do spraw zagranicznych i bezpieczeństwa przebywał w Moskwie w piątek i sobotę. Największą krytykę wzbudziła prawie godzinna konferencja prasowa zorganizowana po pierwszym spotkaniu z ministrem spraw zagranicznych Rosji Siergiejem Ławrowem.
Podczas spotkania z dziennikarzami Josep Borrell nie zareagował na słowa szefa rosyjskiego MSZ o tym, że UE nie jest dla Kremla "solidnym partnerem". Dodatkowo w czasie konferencji poinformowano o wydaleniu z Rosji dyplomatów z państw członkowskich - Niemiec, Polski i Szwecji.
- Wizyta odbywała się w szczególnych okolicznościach i napiętej atmosferze, a więc niosła ze sobą oczywiste ryzyko, które zdecydowałem się podjąć. - mówił w PE Borrell. - Upewniłem się, że rząd rosyjski zmierza w kierunku autorytarnym, odrzuca wszelkie dyskusje na temat praw człowieka, a liberalną demokrację odrzuca traktując ją jako zagrożenie dla własnego systemu. - tłumaczył.
W czasie wizyty szefa unijnej dyplomacji pojawiła się także wiadomość o śmierci lekarza, który leczył Aleksieja Nawalnego po próbie otrucia w sierpniu ubiegłego roku, a sam opozycjonista po raz kolejny trafił przed sąd w związku z zarzutem o zniesławienie weterana II Wojny Światowej.
Według wielu większość członków Parlamentu Europejskiego wizyta zakończyła się całkowitą porażką dyplomatyczną i wizerunkową, o czym mówili we wtorek także polscy eurodeputowani.
Jak stwierdził były minister spraw zagranicznych za rządów PO-PSL Radek Sikorski, wydarzenia w Moskwie można było przewidzieć, ale odpowiedzialność za przebieg wizyty ponosi strona rosyjska.
- To Rosjanie zachowywali się niegrzecznie i perfidnie w stosunku do naszego przedstawiciela, po prostu nie potrafią się powstrzymać od okazywania swoich złych manier. Ale ta podróż, popierana tylko przez część państw członkowskich, była pomyłką. - powiedział Sikorski - Mam nadzieję, że to doświadczenie pomoże panu zrozumieć nasze stanowisko jako państw Europy Środkowej. Liczę też, że poprze pan nałożenie na Rosję kolejnych sankcji. - podkreślił.
