Życie ją cieszy
Maryla Rodowicz, ikona i żywa legenda polskiej estrady, nie opuszcza gardy. Skąd czerpie siłę i energię do pracy? Z czego jest dumna? I czy czeka jeszcze na romantyczną miłość?
- Od ponad 5 dekad jest pani niekwestionowaną królową polskiej estrady. Skąd Pani czerpie, godną pozazdroszczenia energię?
Taka się urodziłam (uśmiech-przyp. red.) Sport nauczył mnie konsekwencji, determinacji, cierpliwości i woli walki fair play. Pewnie dlatego tak dobrze odnajduję się w branży, na scenie, w telewizji. Zawsze też miałam w sobie ciekawość i odwagę; lubię intrygować, szokować i wdzięczyć się do publiczności i jak widać nie daję się z tej sceny wyrzucić (uśmiech-przyp. red.)
- Co Panią cieszy, wzrusza, porusza?
Wszystko! Radość życia mnie nie opuszcza, pewnie dlatego, że potrafię cieszyć się z małych rzeczy. Pozytywnie czuję, myślę i odbieram świat. Kocham życie, przyrodę, moje dzieci, muzykę i publiczność. Jestem szczęśliwa, że udało mi się pogodzić karierę z macierzyństwem i mam troje wspaniałych dzieci, którymi łączy mnie szczególna więź. Wiem, jak łatwo przegapić moment rodzicielstwa, szczególnie jeśli pracuje się w tak wymagającej branży.
- Komu zawdzięcza Pani swój sukces?
Publiczności, która przychodzi na moje koncerty. Bez ich sympatii i wsparcia, nie miałabym szansy rozwinąć skrzydeł. Miałam też ogromne szczęście do ludzi, których szczęśliwym zbiegiem okoliczności, spotykałam we właściwym momencie. Pisali dla mnie wielcy poeci - Agnieszka Osiecka, Wojciech Młynarski, a ich ponadczasowych tekstów słuchają kolejne pokolenie.
- Żadna artystka w Polsce i mało, która na świecie, może pochwalić się tak dużą i oryginalną kolekcją kostiumów scenicznych!
Całe życie w siebie inwestowałam, finansując nagrywanie płyt i szycie kostiumów, często bardzo kosztownych. Zaczynałam jako hipiska, biegając boso po scenie, zresztą do dziś zdarza mi się zapomnieć butów (uśmiech-przyp. red.) Moim idolem z dzieciństwa był Winnetou, którego wpływ widać w moich kostiumach. Kocham skóry, frędzle i pióra.
