Bidziński nie pozostaje dłużny ministrowi, sugerując, że konkurs, który ogłosiło Ministerstwo Zdrowia na szefa kliniki nowotworów narządów płciowych kobiety w warszawskim Centrum Onkologii - jednej z największych w Polsce onkologicznych lecznic - może być ustawiony.
Atmosfera nasycona oskarżeniami i podejrzeniami gęstnieje tym bardziej, że już w piątek 21 października o godz. 11 rano nastąpi przesłuchanie trójki kandydatów, którzy złożyli dokumenty. Wśród nich jest również prof. Bidziński, który przez 10 lat kierował tą kliniką.
W czerwcu tego roku skończyła mu się kadencja, a dyrektor Centrum Onkologii prof. Maciej Krzakowski ani nie przedłużył mu kontraktu, ani też nie ogłosił nowego konkursu. W lipcu, na wniosek ministra Włodarczyka, prof. Krzakowski został nagle odwołany ze swojej funkcji. Jako główną przyczynę ministerstwo podawało wówczas pogarszającą się sytuację finansową i złą organizację Centrum Onkologii. W placówce pojawił się wiceminister Andrzej Włodarczyk z informacją, że jest ona zadłużona i musi zostać zrestrukturyzowana. Razem z nim przybył prof. Marek Nowacki, który został mianowany dyrektorem do spraw zarządu. Pracownicy Centrum Onkologii przypominają, że dwa lata wcześniej przegrał on z prof. Krzakowskim konkurs na szefa Centrum Onkologii.
Kiedy Ministerstwo Zdrowia ogłosiło konkurs na kierownika kliniki, którą prowadził Bidziński, prócz niego dokumenty złożyły jeszcze dwie osoby: jego współpracownik prof. Grzegorz Panek oraz prof. Beata Śpiewankiewicz, o której pracownicy Centrum Onkologii mówią, że jest dobrą znajomą ministra Włodarczyka. Profesor Śpiewankiewicz przez 20 lat pracowała w Akademii Medycznej. Kiedy w tym roku przegrała konkurs na szefa kliniki położniczej, chorób kobiecych i ginekologii onkologicznej, zrezygnowała z pracy w AM i dostała ją w Centrum Onkologii.
- Profesor Panek usłyszał wówczas, że nie powinien startować w tym konkursie, bo nie dostanie poparcia. Ja usłyszałem, że wobec mnie ministerstwo ma zarzuty korupcyjne, bo jest w posiadaniu jakichś anonimów od pacjentów - mówi prof. Mariusz Bidziński. I dodaje: - Wszystko wskazuje więc na to, że to prof. Śpiewankiewicz jest kandydatką ministerstwa na szefa kliniki. Ja to traktuję jako nieprawidłowości. Na tym przykładzie widać, że daleko nam do demokracji. Mechanizmy, jakie decydują o wyborze szefa kliniki, nie zawsze są merytoryczne. Cały konkurs wygląda na ustawiony, jego wynik jest przesądzony jeszcze przed jego zakończeniem - uważa prof. Bidziński.
Profesor Śpiewankiewicz jest zaskoczona tymi zarzutami: - O konkursie dowiedziałam się z internetu i po prostu złożyłam dokumenty. Ani nie jestem w przyjaźni z wiceministrem Włodarczykiem, a choć pracowaliśmy razem, nie można mówić między nami nawet o koleżeństwie. Odeszłam z Akademii Medycznej, bo tam kobiety są postponowane - mówi "Polsce".
Minister Włodarczyk zna całą trójkę kandydatów, bo jako lekarz miał z nimi kontakt. - Nie mam uprzedzeń, nie ma też ustawień. Nie wiem, kto wygra ten konkurs, ale zrobię wszystko, aby nie wygrał go Mariusz Bidziński - mówi w rozmowie z "Polską" Andrzej Włodarczyk. Twierdzi, że kilka miesięcy temu zawiadomił CBA, bo ma dowody na zachowania korupcyjne Bidzińskiego, który miał od pacjentek wyłudzać pieniądze za leczenie, a udział w tym miały brać też jego żona i sekretarka.
- W tym Centrum Onkologii trzeba zrobić porządek i ja to zrobię - deklaruje wiceminister zdrowia. Już w tej chwili na jego zlecenie w Centrum Onkologii trwa kontrola NIK.
Najprawdopodobniej za kilka dni poznamy kandydata na szefa kliniki nowotworów narządów płciowych, którego wyłoni komisja konkursowa.
Anita Czupryn