Ratownicy w sobotę w godzinach popołudniowych (ok. 16) otrzymali telefon od rodziny wymagającej pomocy.
- W kierunku schroniska na Połoninie Wetlińskiej wybrał się tato wraz z trzema nastoletnimi córkami w wieku 10, 11 i 14 lat. Niestety, warunki okazały się zbyt trudne dla turystów, mimo dobrego ubrania i założonych rakiet. Dziewczyny po prostu opadły z sił - mówi Hubert Marek, ratownik Bieszczadzkiej Grupy GOPR.
Gdy czwórka minęła Przełęcz Orłowicza, zaczęło się robić ciemno.
Dodaje, że ratownik dyżurny rozmawiał z ojcem nastolatek. Informował go, że na górze panują złe warunki. Mimo to mężczyzna zdecydował się na eskapadę.
Hubert Marek tłumaczy, że w górach opady śniegu nie były tak obfite jak np. w Rzeszowie.
- U nas tak naprawdę w wyższych partiach bardziej padał śnieg z deszczem. Ziemia nie jest jeszcze zmrożona. Mamy więc śnieg połączony z błotem, w związku z tym idzie się ciężko - opisuje. - Błoto klei się do butów.
Akcja ratunkowa skończyła się tuż po godz. 2. Dlaczego tak długo trwała?
- Właśnie dlatego, że ten śnieg niestety nie jest związany i my też mieliśmy problemy z dotarciem ze sprzętem do potrzebujących pomocy - wyjaśnia ratownik Bieszczadzkiej Grupy GOPR. - Ani skutery śnieżne nie bardzo chciały jechać, ani quad na gąsienicach. Wszystko się zapadało i zagrzebywało jeszcze głębiej.
Dodaje, że na szczęście stosunkowo szybko udało im się wcześniej dotrzeć do rodziny.
- Zabezpieczyliśmy ją termicznie. Mamy do tego odpowiedni sprzęt, jedzenie wysokokaloryczne, ciepłe napoje, śpiwory typowo wyprawowe, folie. Dlatego nie doszło do większego wychłodzenia ani problemów zdrowotnych.
Czasu wymagało zwiezienie nastolatek na dół specjalistycznym sprzętem.
W akcji uczestniczyło 13 ratowników GOPR.
