Żałoba to nie tylko pożegnanie. Jest ceną za to, że kochaliśmy

Gabriela Bogaczyk
Gabriela Bogaczyk
Gdy trzęsienie ziemi zniszczy dom, możemy go odbudować. A co zrobić po śmierci ukochanej osoby? - Wbrew pozorom pomaga nam żałoba - mówi psychoterapeuta Andrzej Nehrebecki.

Do czego służy nam żałoba?

Tak, to prawda, żałoba nam „służy” i ma głęboki sens. Choć większości z nas kojarzy się negatywnie, bo wiąże się z takimi uczuciami jak smutek, rozpacz, ból. Żałoba to naturalny rytuał przejścia, który ułatwia nam pogodzenie się, a później przyjęcie nowej rzeczywistości.

Jaki jest jej sens?

Żałoba pojawia się, gdy zostaje przerwana miłość. Miłość ma wiele odcieni, czasami ujawnia się pod postacią przyjaźni. Im większe uczucie, którym obdarzyliśmy drugiego człowieka, tym większe będzie cierpienie, gdy go utracimy. Żałoba jest ceną za to, że kochaliśmy.

Cierpimy, ponieważ dane nam było kochać. A nie każdy miał szczęście poznać smak miłości. To ważna perspektywa, o której zapominamy. W momencie utraty bliskiej osoby skupiamy się na sobie. Na swoim smutku, swoim żalu, swoim poczuciu skrzywdzenia.

Andrzej Nehrebecki psychoterapeuta, superwizor, nauczyciel. Twórca psychoterapii metasystemowej.
Andrzej Nehrebecki psychoterapeuta, superwizor, nauczyciel. Twórca psychoterapii metasystemowej. mat. nadesłane

Jesteśmy zaskoczeni szczególnie, gdy nagle tracimy bliską osobę. Gdy nasz mały ziemski raj zostaje naruszony. Ale przemijanie i śmierć są zawsze obecne. W naszym umyśle rodzą się myśli i za chwilę umierają. W ciele rodzą się i giną nieprzeliczone ilości komórek. Próba znalezienia tego, co niezmienne w świecie formy i zmysłów, jest skazana na klęskę.

Żałoba i związane z nią cierpienie są niezbędne, aby stać się „człowiekiem pełni”. Dopiero, gdy żałoba dopełni miłość, możemy doświadczyć pełni prawdy ludzkiej egzystencji.

Oczywiście, wolelibyśmy żyć w raju, w którym zawsze świeci słońce, róże nie mają kolców, a na naszej twarzy nie pojawiają się zmarszczki. Ale ten świat jest inny. Odkrycie nieuchronności przemijania i śmierci, choć boleśnie budzi nas z rajskiego snu, prowadzi do mądrości.

Ten rytuał przejścia oznacza również odnowę, początek czegoś nowego?

Tak, dobrze przeżyta żałoba jest procesem, który prowadzi do mądrości i miłości. Te jakości, gdy się w nas pojawiają, natychmiast zostają zauważone przez innych. Śmierć bezpowrotnie zabiera nam możliwość fizycznego kontaktu z kochaną osobą. Nie możemy jej zobaczyć, dotknąć, usłyszeć głosu. I nic tego nie zmieni.

Kiedy zachodzi słońce, możemy włączyć światło, gdy trzęsienie ziemi zniszczy dom, możemy go odbudować, gdy stracimy ząb, stomatolog wszczepi nam implant. Ale w konfrontacji ze śmiercią, szczególnie osób bliskich, odkrywamy obecność czegoś wielkiego i jednocześnie naszą wobec tego małość. Żałoba to nie tylko pożegnanie. To proces, dzięki któremu uczymy się kochać osobę, której fizycznie nie ma. To oczywiście dużo trudniejszy rodzaj miłości. Nieco przypominający miłość do Boga.

Kiedyś zostałem poproszony o poprowadzenie grupy psychoterapeutycznej na Ukrainie. Zajęcia odbywały się na terenie greckokatolickiego seminarium duchownego. Zapytałem przełożonego: Jak sprawdzacie, czy osoba nadaje się do życia zakonnego? „No cóż, pytam kandydata, czy kochał kobietę. Bo kto nie kochał człowieka, nie będzie potrafił kochać Boga”, powiedział duchowny. Czasami nie jesteśmy w stanie przyjąć rzeczywistości.

Jeden z pacjentów opowiadał mi o znajomym, który nigdy nie pogodził się ze stratą żony. Żył tak, jakby nic się nie wydarzyło. Gotował obiad dla dwóch osób, nakrywał do stołu, rozmawiał z żoną, jakby była obecna. To „małe szaleństwo” pozwoliło mu nie popaść w wielką rozpacz. Tu proces żałoby został zatrzymany. Gdy żałoba się dopełni, chwilowo zatrzymana miłość może płynąć dalej. Osoba, która odeszła, staje się częścią nas samych. W subtelny sposób doświadczamy jej obecności w naszych ruchach, myśleniu, nawykach. I to, co zostało przez śmierć przerwane, zostaje na nowo połączone.

Ile trwa żałoba?

Spotkałem się z różnymi kryteriami czasowymi. Jeśli jednak objawy depresyjne utrzymują się ponad rok, mówimy już nie o żałobie, a o depresji.

Jestem ostrożny w sztywnym stosowaniu kryteriów czasowych. Cóż z tego, że po miesiącu nie mamy objawów depresyjnych, jeśli „załatwiliśmy to sobie”, rzucając się w szaleńczą pracę, żeby niczego nie czuć. Ważne, żeby mógł się w nas dokonać w naturalnym rytmie proces pożegnania ze zmarłym i zbudowania z nim nowej relacji.

Czasami potrzeba na to kilku miesięcy, czasami lat. Bywa jednak, że proces żałoby nie ma końca. Pogrążamy się w rozpamiętywaniu, tęsknocie, smutku. W takim przypadku utrata jest jedynie wyzwalaczem, pretekstem dla ujawnienia się głęboko ukrytych pokładów naszej psychiki.

Czasem mamy w sobie ocean rozpaczy, o którym nie wiemy. Na co dzień znieczulamy się dużą ilością pracy, pośpiechem, obowiązkami, alkoholem. Podobnie jak w dzień nie widzimy światła gwiazd, tak ten hałas nie pozwala nam czuć smutku, który w nas drzemie. Potrzeba ciszy, żeby te głębokie uczucia mogły się ujawnić.

Gdzie jest ta różnica między żałobą a przewlekłym przeżywaniem utraty?

„Zdrowa” żałoba prowadzi do życia i miłości. „Chora” do wiecznego rozpamiętywania, niezgody, buntu, poczucia krzywdy, szukania winnych.

Zaraz po tragedii smoleńskiej byłem gościem jednej z rozgłośni radiowych. Był to czas, gdy Polacy byli blisko ze sobą i z Rosjanami. Byliśmy razem wobec tego, co się stało. Miałem nadzieję, że ta śmierć nie będzie daremna i połączy to, co rozdzielone.

Mam takie wrażenie, że ciągłe powracanie do tematu tragedii smoleńskiej powoduje ponowne rozdrapywanie ran.

Nikt nie kwestionuje, że w Smoleńsku wydarzyła się tragedia. Ale była to w pierwszym rzędzie tragedia rodzin, które straciły bliskich. Wobec tych ludzi należy zachować uważność, bo oni żyją i czują. Titanic osiadł na głębokości 4 kilometrów, co na wiele lat uchroniło go przed oczami ciekawskich.

Dzisiaj, pomimo technicznych możliwości, naukowcy traktują to miejsce tak, jak traktuje się zmarłą osobę. Z szacunkiem i taktem. Nie widziałem, żeby ktokolwiek pokazywał ludzkie szczątki, choć bez wątpienia zostały znalezione i sfotografowane przez roboty morskie.

Kiedy komisje badają przyczyny wielkich tragedii, widzimy, jak misternie splatają się okoliczności, żeby do nich mogło dojść. I to nie jest kwestia jednego człowieka czy grupy ludzi. Tu ujawniają się większe siły, dla których człowiek jest jedynie pionkiem.

Tak rozumiem tragedię smoleńską. Wszyscy w jakimś stopniu ponosimy za nią winę. Pani, ja, Rosjanie, Polacy. Ileż misternych nitek musiało się złożyć na materię tej tragedii? Takie myślenie jest mi bliskie, ponieważ prowadzi do pokoju.

Może warto zakończyć po tylu latach tę żałobę, bo życia ofiarom nie jesteśmy w stanie wrócić?

Tragedia smoleńska to nie tylko katastrofa prezydenckiego samolotu. Tragedią smoleńską jest wojna, jaką toczą Polacy ze sobą. Szukając winnych albo kpiąc z tych, którzy tych winnych szukają. Widać 96 ofiar to dla nas za mało. Zabijamy siebie nawzajem nadal. Nasze osobowości są jak głodne wilki, potrzebują karmy. Dla niektórych karmą jest walka. Takie osoby są bezcenne, gdy toczy się wojna.

Oddadzą życie dla idei, dla przyszłych pokoleń. Ale gdy przyjdzie pokój, będzie im trudno się nim cieszyć. Jesteśmy nie tym, czym myślimy, że jesteśmy, ale tym, co po sobie zostawiamy. Dobrze przeżyta żałoba prowadzi do życia. Ale zanim się dopełni, bywa różnie. Doświadczamy złości, buntu, pragnienia zemsty.

Rodzice, którzy utracili dziecko, w porywie emocji mogą skarżyć lekarza o zaniedbanie, mimo że nie ma mowy o błędzie lekarskim. Każdy ma swój rytm przeżywania żałoby po tragedii smoleńskiej. Szukanie winnych, niezgoda na to, co się stało, jest fazą tego procesu.

Gdy tracimy bliską osobę, często czujemy się winni. Padają takie zdania: Żałuję, że nie powiedziałem jej „kocham”..., „Mogłam spędzać z nim więcej czasu...”. Pozostaje pewien niedosyt.

Poczucie winy jest często obecne, gdy umiera ktoś bliski. Nie lubimy tego uczucia. W obawie przed nim gotowi jesteśmy robić wiele ponad to, co jest konieczne. Jeszcze jakiś nowy lek, jeszcze jakieś zabiegi, rehabilitacja... Miałem pacjentkę, która na siłę rehabilitowała terminalnie chorych. I była ceniona przez przełożonych, że nie daje za wygraną.

Czasami jednak ważniejsza niż walka jest pokora wobec śmierci i przygotowanie do niej pacjenta. Jedna z moich pacjentek powiedziała:

„Jestem taka szczęśliwa, że mogłam się opiekować matką w ostatnich miesiącach jej życia. Nigdy nie byłyśmy ze sobą tak blisko. Zrozumiałam, jak bardzo ją kocham i jak bardzo ona kocha mnie”.

Robimy w życiu tyle zbytecznych ruchów, a zapominamy o tym, co najważniejsze. Jeśli ktoś jest dla ciebie ważny, to mów o tym, pisz, wyrażaj to całym sobą. Każda pora dnia i nocy jest dobra.

Bywa, że poczucie winy po śmierci bliskiej osoby nie daje nam żyć. Winimy się, że czegoś nie powiedzieliśmy, nie zrobiliśmy. Wtedy do gabinetu psychoterapeuty „zapraszamy” tę nieżyjącą osobę, aby pacjent mógł powiedzieć czy zrobić to, czego nie zdążył.

I okazuje się, że ten symboliczny akt wyrażenia miłości, żalu czy złości jest równie ważny, jakby wydarzył się naprawdę. I uwalnia od winy.

Najlepiej byłoby za życia przygotować się na śmierć i żałobę po stracie bliskiej osoby?

Pełnia życia wymaga, aby mieć miejsce na wszystko. Na życie, miłość i śmierć. To nie jest tylko czcza filozofia. Kiedy patrzę na młodą żonę - widzę w niej także starą kobietę. A kiedy patrzę na starca - widzę w nim młodzieńca, jakim był kiedyś.

Świadomość śmierci jest ważna, bo uczy nas doceniania tego, co tu i teraz. A kiedy przychodzi, jesteśmy już na nią przygotowani, bo zrobiliśmy jej wcześniej miejsce.

A do czego jest nam potrzebny dzień Wszystkich Świętych?

W takich dniach widać ogromne przywiązanie do obrzędowości i zewnętrzności. Przez cmentarze przewijają się fale ludzi zajętych porządkowaniem grobów, wyrywaniem korzeni, pucowaniem płyt. Tak mało jest tego, co wydaje się być esencją tego dnia.

Może lepiej byłoby zostać w domu, wziąć do ręki album ze zdjęciami i pomyśleć o bliskich zmarłych, o tym, co było dobre, smutne, wesołe, opowiedzieć o nich naszym dzieciom i wnukom, zamiast pędzić z cmentarza na cmentarz.

Znacznie ważniejsze tego dnia jest poczucie bliskości ze zmarłymi, wdzięczności do nich za życie, które w nas płynie, przekazanie pamięci o nich najbliższym. Może warto w tym roku zrobić wyjątek. Poświęćmy ten czas zmarłym, bo to jest święto zmarłych, a nie święto kamiennych płyt.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Żałoba to nie tylko pożegnanie. Jest ceną za to, że kochaliśmy - Plus Kurier Lubelski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl