Zawód: żołnierz

Błażej Przygodzki
Jako pierwsi publikujemy fragmenty książki "Armia. Instrukcja obsługi". Najbardziej znany polski komandos generał Roman Polko opowiada, że wojsko jest dla prawdziwych mężczyzn.

"Armia. Instrukcja obsługi" ukaże się 17 października nakładem Wydawnictwa M. Książka ma formę wywiadu, który przeprowadziła Paulina Bolibrzuch.

Kto może iść do wojska, a kto nie powinien, o tym, co się w wojsku zmieniło, a co nie, czy wyjazd na misję jest dobrą motywacją, żeby wstąpić do armii oraz o dyscyplinie i pożytkach płynących z musztry.

Podpisałbyś się pod stwierdzeniem, że kto nie był w wojsku, ten nigdy nie będzie prawdziwym mężczyzną?

Nie. To taki mit fałszywych macho. Nie jest facetem ten, kto nie podejmuje prawdziwych wyzwań w wojsku czy w cywilu. Choć przyznam, że wojsko ułatwia naturalne odcięcie od pępowiny. Nie ma już rodziców, trzeba samemu podejmować decyzje.

A nie robi tego dowódca?

W pewnym sensie tak, ale nie do końca. Kto myśli, że w wojsku wszystkie jego problemy będą rozwiązywane przez innych, ten się solidnie przeliczy. Dowódca nadaje rytm pododdziałowi czy kompanii, ale nie rozwiązuje osobistych problemów żołnierzy. Trzeba mieć na siebie pomysł. Nie można się chować za dowódcą jak za spódnicą mamusi.

To skąd powiedzenie: "Wojsko uratowało mu życie"?

Z nieporozumienia i z tego, że do wojska, jak do każdej instytucji, trafia pewien procent życiowych nieudaczników. A inni, tak jak ja, otrzymaną szansę wykorzystywali na rozwój. W moich czasach nieporównywalną z "ofertami rynku". Biegałem na orientację, robiłem kurs spadochronowy, zdobywałem trofea w zawodach… Nie tylko ciężko pracowałem, ale również świetnie się bawiłem. Kto jak nie wojsko dałby mi możliwość skakania ze spadochronem? Wtedy cywil nie miał na to praktycznie szans.

Komu odradzałbyś pójście do wojska?

Komuś, kto nie ma na siebie pomysłu; kto się czegoś boi, przed czymś ucieka… Lepiej wyjechać do Irlandii. Nie mówię, że każdy, kto zakłada mundur, musi go nosić do śmierci. Może po roku okaże się, że to jednak nie to, i trzeba będzie zrezygnować. Jak w każdym zawodzie. Ale ten rok - tak jak kiedyś u mnie - to powinien być czas świadomego szukania i zastanawiania się nad sobą. Nawet jeślibym w wojsku nie został, to lepiej, że spędziłem go tam, a nie pod budką z piwem. Zwłaszcza że do wojska trafiłbym tak czy tak, choćby na przeszkolenie po studiach.

Tyle że dzisiejszych osiemnastolatków nie straszy już wpis o "nieuregulowanym stosunku do służby wojskowej". Trochę się zmieniło od 1981 roku - niedługo pobór, a więc konieczność odbycia służby wojskowej, zniknie. Za to kusi Irlandia.

To też jest sposób na "odcięcie pępowiny". Ale atrakcyjność takiego rozwiązania jest mocno przesadzona. Finansowo wojsko nie przebije Irlandii, ale daje możliwości zdobycia wykształcenia, robienia kursów, często dla cywila niedostępnych, choćby z powodu kosztów, wyjazdów w odległe części świata. Dzięki wojsku mogłem się szkolić w Stanach - kończyć tam elitarne kursy typu Airborne, Pathfinder, Ranger, studia z zarządzania zasobami obronnymi w prestiżowym ośrodku amerykańskiej Marynarki Wojennej w Monterey, trudno dostępne nawet dla Amerykanów.

Inni kończą West Point, prestiżowe uczelnie NATO-wskie. Pokaż mi inną instytucję, która umożliwia darmową edukację w miejscach obleganych przez studentów ze wszystkich stron świata. Która wręcz zmusza cię (finansując) do nauki języków obcych w czasach, gdy cywile wydają na to ciężkie pieniądze. Wojsko zapewnia nawet kurs na prawo jazdy i opłaca egzamin! Nie będę moralizował i przekonywał, że Irlandia to pewien mit, który pryska w zderzeniu z rzeczywistością.

Tyle że to prawda. W Irlandii, Anglii, Belgii, Niemczech, czy gdziekolwiek indziej, trzeba naprawdę ciężko pracować, a awanse i podnoszenie kwalifikacji dostają się nielicznym. Rzadko zaspokaja się tam ambicje inne niż finansowe. Jasne, że wojsko to też nie jest bułka z masłem, ale wybierając je, decydujemy się na pozostanie w swoim kraju, gdzie zawsze jesteśmy obywatelami pierwszej kategorii.

Pod warunkiem że będziemy mieli na czym się szkolić i przeżyjemy zmianę bielizny raz na tydzień.

Współczesne wojsko wygląda inaczej niż kilkanaście lat temu. Zmieniły je m.in. misje - pierwsza bałkańska z początku lat 90., potem Irak i Afganistan, które tak dzisiaj kuszą, na które jest ciągle więcej chętnych niż miejsc. Wymusiły zakup sprzętu i lepsze zaopatrzenie żołnierzy. Szczerze mówiąc, denerwuje mnie, gdy ciągle się podkreśla finansowy aspekt jako zachętę do pójścia do wojska. A przecież nie chodzi tylko o pieniądze - będąc zatrudnionym w firmie Black Water można zarobić kilka razy więcej niż jako żołnierz GROM-u służący w polskim kontyngencie. Ale jakoś niewielu decyduje się na zdjęcie munduru i przejście do cywilnej firmy. Mało kto chce być najemnikiem. A jako żołnierz do Iraku czy Afganistanu wciąż chce pojechać wielu.

Dlaczego?

Może to zabrzmi patetycznie, ale chodzi o to, czy jestem zwykłym mordercą, czy też działam w imię wyższych wartości, postępuję zgodnie z prawem, a nie "jadę sobie postrzelać" do wszystkiego, co się rusza, i nie interesują mnie intencje wydającego rozkaz.

Chcę wyjechać do Afganistanu, więc idę do wojska - to dobra motywacja?

Amerykanie mówią, że armia to wielka agencja turystyczna, bo dzięki niej można zwiedzić kawałek świata. To prawda, ale nie do końca. Podróżując w mundurze, prowadząc operacje pokojowe ma się szansę nie tylko na zwiedzanie, ale przede wszystkim na poznanie innych kultur i pomoc ludziom. Satysfakcja, gdy strony konfliktu dziękują, kiedy wjeżdża się między strzelających do siebie ludzi, ratuje rannych, powoduje wstrzymanie ognia, jest niesamowita.

Do dziś pamiętam wdzięczność staruszki obładowanej chrustem, która przedzierała się przez śnieg, gdzieś w górach w Kosowie, a którą po prostu podwieźliśmy do domu. Notabene nielegalnie, bo zgodnie z zasadami "nie powinniśmy się angażować po żadnej ze stron konfliktu". Tylko że jakoś zawsze wolałem takie postępowanie od "zaprowadzania pokoju przy użyciu uderzeń lotnictwa strategicznego". Bo żołnierz nie jest przedłużeniem kolby karabinu, lecz "rozumnym narzędziem", które rozumie i szanuje ludzi, wśród których ma działać.

Wojsko to przygoda?

Bez pracy nie ma kołaczy. Jestem przeciwnikiem zachęcania: przyjdźcie do wojska, a my za was wszystko zrobimy. Otóż nie. Zanim pojedziemy nieść pomoc do Afganistanu, trzeba się wyszkolić, nauczyć miejscowych zwyczajów. Inaczej możemy za to zapłacić życiem swoim czy niewinnych ludzi. Wojsku nie powinno zależeć na reklamie w stylu: przyjdź, a będziesz słynny jak Janek z "Czterech pancernych". Na mówieniu, że oferuje wspaniałą przygodę i jeszcze płaci za uczestniczenie w niej.

Bo wtedy do armii trafią nieodpowiedni ludzie ze szkodą i dla siebie, i dla instytucji. Wojsko może być przygodą i pasją, jak wiele zawodów, ale to gigantyczna odpowiedzialność. Przygoda sama się zjawi. Trzeba tylko umieć czerpać satysfakcję z dobrze wykonanej roboty. A ta często przypomina mozolne przygotowanie sportowca do olimpiady. Sukces przyjdzie, albo i nie, raz na cztery lata. Jak się tylko na niego czeka, to można co najwyżej zgorzknieć i się zestarzeć.

Tylko jak czerpać satysfakcję z czyszczenia korytarza?

A jaką przyjemność ma zawodnik z treningu siłowego, którego na przykład nie cierpi?

Ale sportowiec wie, do czego jest mu to potrzebne - trening siłowy rozwija mięśnie. Z czyszczeniem korytarza czy obieraniem ziemniaków nie jest chyba tak samo...

Tego rodzaju zadania to niezbędny etap selekcji, łamania charakterów, wyrzucania najsłabszych ogniw, tych, którzy nie będą się potem nadawali do działania. Tak czynią wszystkie nowoczesne armie świata, na takiej zasadzie zbudowany jest elitarny kurs Ranger. Najlepiej, by odpadło jak najwięcej. Lepiej pracować z setką dobrych niż z tysiącem przeciętniaków.

Nie potrzebujemy malkontentów, ludzi nieumiejących myśleć pozytywnie i właściwie działać w dyskomfortowych - psychicznie i fizycznie - warunkach. Wtedy to można sprawdzić prawdziwą wytrzymałość przyszłego żołnierza i jego kondycję. Przecież nie zawsze idzie się na zadanie wyspanym i po wypiciu red bulla. W języku wojskowym nazywa się to: "musztra bojowa pojedynczego żołnierza".


A jest żołnierz "podwójny"? Nie razi absurd wojskowego żargonu? Bezsens musztry?

Demokracja i bezstresowe wychowanie w wojsku się nie sprawdzają i trzeba o tym powiedzieć jasno wszystkim, którzy w szeregi armii zamierzają wstąpić. Regulamin dyscyplinarny jest niezbędny, a podwładny musi się liczyć z karą za złe wykonanie obowiązków lub za czyny niedopuszczalne. Karność jest elementem niezbędnym wojska, brak tego elementu wypacza sens tej instytucji. Jeśli ktoś do niej wstępuje, to chyba ma świadomość, jakimi regułami się ona rządzi. Godzi się na ograniczenia własnych praw.

Tyle że przepisy wojskowe też się liberalizują.

A efektem tego jest chaos i absurdy takie jak ten, że przełożony może mieć sprawę sądową za to, że zwróci żołnierzowi uwagę, że nie oddał mu honorów. To autentyczny przykład sytuacji między generałem a sierżantem z jednego z naszych kontyngentów. Gdy rozmawiam z tymi, którzy dziś zaczynają wojsko, to dziwi ich nie panujący rygor, ale właśnie jego brak. Jeśli przełożony nie będzie mógł nakazać podwładnemu zrobienia 30 pompek, to jakiego wojska zawodowego my się doczekamy? Ludzie oczekują, że będą im stawiane wysokie, ale jasne wymagania. Ich brak powoduje chaos i niezrozumienie.

Żołnierz, zwłaszcza zawodowy, musi mieć silną konstrukcję psychiczną. Wojsko rządzi się rozkazem. Jak go zabraknie, przestanie działać. Jest instytucją hierarchiczną i zaburzenie tego może doprowadzić do katastrofy. Trzeba sobie uświadomić, że wojsko - jeśli się na nie spojrzy z rynkowego punktu widzenia - jest świetnym pracodawcą, który przyjmowanemu daje niezłe uposażenie, szerokie możliwości podnoszenia kwalifikacji i awansu, dobrą ochronę socjalną. W zamian za to oczekuje ciężkiej pracy i służby. Gotowości do nauki i działania.

Tak naprawdę wojsko powinno z żołnierzem podpisywać kontrakty, w których byłoby jasno wskazane, że po odbyciu kursu należy odsłużyć określoną liczbę lat, a jeśli nie, to za niego zapłacić, tak jakby się go robiło jako zwykły cywil. Tak robi wiele armii na świecie, na przykład amerykańska. I żadna nie zamierza jakoś rezygnować z musztry. (...)

O urokach bycia zawadiaką z beretem na głowie i nożem w kieszeni... i o tym, dlaczego w siłach specjalnych nie robi się kariery.

(...) Siły specjalne to dobre miejsce do zrobienia wojskowej kariery? Po pierwsze, nikt zaraz po maturze nie rozumuje kategoriami kariery; bardziej chodzi o przygodę, robienie czegoś niedostępnego dla większości, wejście w środowisko obrosłe legendą, mitami, mające opinię elitarnego. W wieku 20 lat nie myśli się o ciepłym stołku. Raczej marzy o ciekawym życiu. A po drugie, właśnie dlatego, że tak wielu do tych jednostek specjalnych ciągnęło, to tam dopiero trudno było robić karierę.

Bo w jednostkach specjalnych nigdy nie było wakatów. Dlatego w pułku zmechanizowanym w Żaganiu (gdzie brakowało oficerów) zaraz po szkole można było zostać dowódcą kompanii, podczas gdy w pułku specjalnym (jeśli się było zdolnym i miało dużo szczęścia, żeby tam w ogóle trafić) - dowódcą grupy specjalnej, po kilku latach - dowódcą plutonu i dopiero potem kompanii specjalnej. Mimo to praktyka była taka, że ci z najlepszymi ocenami pierwsi wybierali sobie jednostki i tak się zawsze składało, że były to wojska specjalne bądź desantowe.

Jak wyglądały pierwsze lata służby?
Ciągle na wyjazdach. Permanentne doszkalanie się. Zrobiłem wtedy wszystkie możliwe kursy: instruktorów narciarstwa, spadochroniarstwa, żeglarstwa, wspinaczki górskiej, nurkowania, walki wręcz. Podczas obozów kondycyjnych nauczyłem się m.in. pływania na desce surfingowej. I to jesienią, bez pianki, co mnie szczególnie motywowało do tego, by nie za często wpadać do wody. Chodziliśmy na nocne ćwiczenia, mieliśmy zajęcia z tzw. bytowania, czyli przetrwania w lesie… Cały czas też uprawiałem moje ulubione spadochroniarstwo.

Co najbardziej uwodziło w byciu komandosem?

Nie będę ukrywał - życie zawadiaki z beretem na głowie i nożem w kieszeni, kiedy to każdy dzień jest inny, kiedy trzeba główkować, jak przechytrzyć przeciwnika, wyrzec się standardowego myślenia. Pociągało nas to, że wszystko - całe zadanie - wykonywaliśmy od początku do końca sami, na ogół w 9 osób, bo tyle liczyła grupa specjalna. A nawet jednostki desantowe, które też czasem zaliczano do specjalnych, musiały działać w większych strukturach. Nas to nie obowiązywało. Wykrywanie czy niszczenie stanowisk rakietowych robiliśmy od początku do końca sami.

Bardzo mi się to później przydało na misjach, zwłaszcza w Krajinie. W czasach kiedy w innych jednostkach żołnierzy traktowano jak niewolników, u nas była dobra zabawa, dużo zajęć praktycznych, zawodów. Z powodu tych ostatnich - żeby móc wziąć w nich udział - to niektórzy sobie nawet opóźniali wyjście do cywila. A wtedy jeszcze służba trwała 2 lata.

W zwykłych jednostkach na całą kompanię przypadało może dwóch żołnierzy zawodowych: dowódca kompanii i dowódca plutonu. Reszta to byli permanentnie rotowani poborowi. Pomagało to oficerom robić karierę, ale też wpływało na jakość tych jednostek. W tym samym czasie w Dziwnowie było kilkunastu zawodowych, nawet dowódców drużyn (grup specjalnych).

I wszystkie stanowiska były obsadzone, zwłaszcza oficerskie. Fascynowały mnie spadochrony i dzięki siłom specjalnym przeszedłem wszystkie etapy skakania - od zwykłego skoczka do instruktora klasy mistrzowskiej, a to wymaga m.in. umiejętności zrzucania tzw. tary ciężkiej, czyli ciężkiego sprzętu typu BWD (Bojowy Wóz Desantowy). Dużo nauki, ćwiczeń, diabelnie trudne egzaminy teoretyczne i praktyczne. Ale było warto.

A gdzie przyjemność?

Ta też oczywiście jest. Ale skakanie ze spadochronem nie jest bezmyślnym wyskakiwaniem z samolotu z zamiarem "spadnięcia gdzie bądź, byleby się nie połamać i przeżyć". Każdy skok to pewne zadanie, stąd są one różnorodne i oddaje się je na różnym sprzęcie.

Generalnie same przyjemne rzeczy...

Tak, żyliśmy na pełnych obrotach, na ciągłej adrenalinie, cały czas robiąc coś innego, nowego. Naprawdę w komandosach nie było chwili wolnej. Do tego dochodziły jeszcze, niestety już dziś niefunkcjonujące, zajęcia "przygodowe" i centralne zawody grup specjalnych, w których braliśmy udział i oczywiście zawsze byliśmy w czołówce.

W czym się mierzyliście?

Były konkurencje standardowe, ale jak na specjalnych przystało, mieliśmy też zawody w rzucie do drzewa siekierą, nożem i łopatką. Miejsca, w których przebywały grupy specjalne, poznawało się po tym, że wszystkie drzewa były pokłute. Rzucało się też w drzwi w swoich jednostkach… A później się za nie płaciło. A z innych konkurencji - chociażby walka wręcz. Po "podstawowych" sprawdzianach sprawności w strzelaniu, rzucaniu nożem, bieganiu, pływaniu itp. następował czas prawdziwej próby - ćwiczenia na rzeczywistych obiektach z przeciwnikiem, którego pozorowali żołnierze regularnych jednostek. Musieliśmy na przykład rozpoznać stanowiska rakietowe i jednocześnie nie dać się wykryć czy ostrzelać, odebrać zaszyfrowany meldunek i zniszczyć wskazany w nim most (...).

(...) Jesteś za surową dyscypliną?

Wojsko musi być surowo mądre... Ileś zasad obowiązuje bez zapisywania ich w regulaminach i rozkazach, powinny one wynikać z wychowania... Chodzi przecież o to, jak się żołnierze wyszkolą do późniejszych zadań. Szef jest liderem, a nie wrogiem... Gdybym sam tak nie działał i nie miał dookoła siebie odpowiednich ludzi, to nigdy bym generałem nie został.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl