Ziobro kontra Kaczyński. Samiec beta próbuje wyjść z cienia

Marek Kęskrawiec
Marek Kęskrawiec
Adam Jankowski / Polska Press
Jarosław Kaczyński po raz kolejny udowodnił, że potrafi jednym ruchem wywrócić niemal całą układankę polityczną w Polsce. Czy nie wiedział o tym Zbigniew Ziobro, idąc na starcie najpierw z premierem, a potem z liderem PiS? A może wiedział, lecz uznał, że im dłużej czeka bezczynnie, godząc się na rolę w drugim szeregu, tym bardziej przybliża swój koniec?

O tym, że minister sprawiedliwości postanowi wybić się na niepodległość, wiadomo było od lat, ale wydarzenia niespodziewanie przyspieszyły po wyborach prezydenckich. W lipcu Ziobro przypuścił niespodziewanie atak na premiera Mateusza Morawieckiego za zbyt uległą jego zdaniem postawę w kwestii konwencji stambulskiej, zwalczającej przemoc wobec kobiet. Nazwał ją wręcz „lewicowym, genderowym koniem trojańskim”. Chwilę później szef rządu był krytykowany za uległą postawę podczas negocjacji w sprawie funduszy unijnych, choć polska delegacja przywiozła z Brukseli ogromny worek pieniędzy. W końcu Ziobro przeszedł od podszczypywania premiera do kontestowania ustaw nadzorowanych przez samego lidera PiS. Nie chciał zgodzić się na zapisy umożliwiające odstąpienie od odpowiedzialności karnej wobec urzędników, popełniających błędy podczas walki z pandemią. Nie zagłosował za podwyżkami dla polityków. Stał też na czele wewnętrznej opozycji, która krytykowała „piątkę Kaczyńskiego”, czyli zestaw przepisów poprawiających los zwierząt w Polsce. O ile przy pierwszych wymienionych kwestiach wielu polityków prawicy pukało się w głowę, uznając przytyki Ziobry jako wyraz kompleksów wobec Morawieckiego i błąd taktyczny, to w tej ostatniej sprawie minister sprawiedliwości zdecydowanie najlepiej wyczuł nastroje dołów partyjnych.

Próbowało wielu, wszyscy przegrali

Nie jest tajemnicą, że zarówno działacze, jak i zdecydowana większość wyborców prawicy nie rozumieją, dlaczego to PiS, a nie lewica, zmienia przepisy o hodowli zwierząt futerkowych i losie wiejskich psów uwięzionych na łańcuchach. Zapewne wielu z nich patrzyło też ze zdziwieniem na publiczną gimnastykę posłów partii rządzącej, którzy, jak poseł Marek Suski nagle zaczęli deklarować, że „kto kocha zwierzęta, ten kocha ludzi” albo tak jak Jacek Sasin - reklamowali ustawę jako „projekt cywilizacyjny”. Robili to z musu, ale bez żadnych wyraźnych przejawów oporu.

Tych zmian chciał przecież sam prezes Kaczyński, znany od wielu lat ze swej słabości do zwierząt, a z nim się nie dyskutuje. Pamięta o tym każdy, kto obserwował losy polityków próbujących zachować jakąś autonomię albo spróbować własnej drogi na prawicy. Nawet tak zdawałoby się hołubiony Antoni Macierewicz został w pewnym momencie odstawiony na boczny tor i zupełnie nie sprawdziły się prognozy, iż stworzy własną partię i będzie podgryzał z prawej strony byłego przywódcę. To się nikomu w przeszłości nie udało, choć niejeden próbował. Przypomnijmy choćby PJN, który miał być projektem prawicy umiarkowanej, opartej o Joannę Kluzik - Rostkowską, Elżbietę Jakubiak, Pawła Poncyliusza, Adama Bielana, Michała Kamińskiego, Pawła Kowala i Marka Migalskiego. Szybko okazało się, że nawet tak tęgie umysły nie są w stanie przebić się do mocno zabetonowanego politycznego mainstreamu, choć projekt startował po przegranych przez Jarosława Kaczyńskiego wyborach prezydenckich w 2010 roku.

Podobnie stało się po szóstej z kolei klęsce wyborczej PiS, tym razem w elekcji parlamentarnej z 2011 r. Wtedy to Ziobro wraz Jackiem Kurskim i Tadeuszem Cymańskim zostali wykluczeni z PiS za wypowiedzi sugerujące potrzebę demokratyzacji w partii i niemal natychmiast założyli Solidarną Polskę. Wydawało się, że kto jak kto, ale akurat Ziobro - zdobywający od 60 tys. do ponad 300 tys. głosów w kolejnych wyborach - ma szansę, by jego partia odniosła choćby umiarkowany sukces. A jednak nawet on nie dał rady i z pochyloną głową musiał po trzech latach szukać drogi powrotu do stajni Kaczyńskiego. Udało się, bo prezes PiS wiedział wtedy, że jest o krok od przejęcia władzy po 8 latach rządów PO i właśnie Ziobro z jego młodym i pracowitym środowiskiem może w tym wydatnie pomóc. Nie obyło się oczywiście bez demonstracji pokazującej Ziobrze miejsce w szeregu.

Były pierwszy szeryf IV RP został zesłany ze swego ukochanego Krakowa na ostatnie miejsce na liście w Kielcach, ale i tak wiadomo było, że jest na tyle silną marką, że sobie poradzi. Kaczyński, wierząc że szef Solidarnej Polski zaczął wreszcie mierzyć siły na zamiary, pozwolił mu nawet po raz kolejny wejść do rządu i objąć tekę ministra sprawiedliwości oraz prokuratora generalnego w rządzie Beaty Szydło. Warto przy tym zaznaczyć, że była premier do dziś należy do frakcji PiS, która świetnie dogaduje się z Ziobrą, a kiedy ostatnio decydowano o postawieniu go do pionu i możliwym zerwaniu koalicji rządzącej, Szydło początkowo nie brała nawet udziału w tych obradach, choć należy do wierchuszki partyjnej.

Pociągnęło wilka do lasu

Od dwóch tygodni trwa największa od lat eskalacja wojenki w środowisku Zjednoczonej Prawicy. Zapewne zakończy się jakąś formą kompromisu i przywołaniem Ziobry do porządku, być może też jego bezpośrednią kontrolą, jeśli Kaczyński zdecyduje się wejść do rządu w roli wicepremiera. Pełnego zaufania Ziobro już nigdy nie odzyska, gdyż lider PiS uznał, że co jak co, ale otwarty sprzeciw Solidarnej Polski wobec ustawy nazywanej „piątką Kaczyńskiego” to symbolicznie najgorszy moment na wewnętrzny bunt i coś należy z tym zrobić. Na razie wydaje się, że minister sprawiedliwości w porę się cofnął, zapewne również pod wpływem sondaży, które nie dają żadnych szans Solidarnej Polsce na samodzielne wejście do parlamentu. Czy jednak na dłuższą metę powściągnie swe ambicje? Nie sądzę. „Wilka ciągnie do lasu” - a jedynym lasem jest ten, w którym rolę samca alfa pełni Kaczyński. Problem w tym, że w latach 2005 - 07 Ziobro został namaszczony na samca beta, który w stadzie wilków ma bardzo dużo do powiedzenia, ale wobec przywódcy stada musi wciąż schylać łeb i okazywać posłuszeństwo. Czego by o Ziobrze nie powiedzieć, to na dłuższą metę nie jest to w jego charakterze i zarazem stanowi dla niego źródło nieustannych kłopotów.

Inna sprawa, że samiec alfa się starzeje i za kilka lat przestanie odgrywać w PiS dotychczasową rolę. Ziobro wie, że nieuchronnie nadchodzi więc okres przetasowań i boju o schedę po prezesie. Niestety, z obecnej pozycji szefa „przystawki”, nie da się łatwo wskoczyć na fotel kierowcy. Kaczyński najpierw odmówił Ziobrze integracji struktur partyjnych, co dałoby ministrowi i jego wiernym ludziom stałe miejsce wewnątrz PiS, a nie na jego obrzeżach. Teraz lider PiS próbuje go publicznie upokorzyć i pewnie mu się to uda. Co nie znaczy, że Ziobro przestanie próbować. Nigdy nie przestanie, choć rolę ma niełatwą. Musi z jednej strony dbać, by nie wypaść z rządu, który gwarantuje rozpoznawalność; musi też starać się, by jego otoczenie (Patryk Jaki, Beata Kempa, Jan Kanthak, Michał Woś) nie straciło intratnych synekur politycznych, a inni świetnie płatnych miejsc w spółkach skarbu państwa; musi ponadto z pozycji naczelnego prokuratora kraju gromadzić haki na wypadek przyszłej wojny o schedę po Kaczyńskim. Ale najważniejszym pozostaje wybór najlepszego momentu szturmu na szczyt albo alternatywnie - przypięcia się do frakcji, która ma największe szanse na wiktorię w walce o przyszłe przywództwo na prawicy.

Zakon, nauczycielki, gowinowcy

Wydaje się, że Ziobrze najbliżej jest do frakcji tzw. nauczycielek, czyli Beaty Szydło, Elżbiety Rafalskiej i Elżbiety Witek, a także do Antoniego Macierewicza i liczącego się na prawicy o. Tadeusza Rydzyka. Dziś to jednak słabe środowisko i właściwie tylko Witek jako marszałek Sejmu pełni ważną funkcję. Trudno jednak oczekiwać, by dla Ziobry chciała ryzykować cokolwiek. Tak jak nie zaryzykuje dla niego niczego dawny sojusznik Jacek Kurski, który dobrze wie, że może zostać strącony z fotela w TVP w każdej chwili i bez szemrania godzi się z decyzją Kaczyńskiego o wycinaniu z programów publicystycznych sojuszników ministra sprawiedliwości.

Aktualny układ sił na prawicy nie jest dla Ziobry korzystny. Oprócz frakcji byłej premier istnieje bowiem kilka innych środowisk liczących na główną rolę w przyszłości. Szczególnie silna wydaje się być dziś grupa premiera Morawieckiego i Piotra Glińskiego, z którymi poprawne kontakty utrzymuje mimo różnych zawieruch Jarosław Gowin. Niedaleko nich jest też prezydent Andrzej Duda, który podczas drugiej kadencji zapewne zechce zaznaczyć swoje miejsce w polityce.

Nie należy zapominać o grupie działaczy skupionej wokół Jarosława Brudzińskiego, który przez wiele lat budował swoją pozycję. Dziś Brudziński, choć sceptyczny wobec zawrotnej kariery premiera Morawieckiego w PiS, jest jednym z najbliższych ludzi prezesa i cieszy się uznaniem „zakonu”, czyli Adama Lipińskiego, Mariusza Błaszczaka, Marka Suskiego oraz Marka Kuchcińskiego - ludzi, którzy są blisko Kaczyńskiego od lat 90. XX wieku. Niedaleko od nich jest minister Mariusz Kamiński, koordynator służb specjalnych, mogący w razie czego stanowić przyczółek kontrofensywy na wypadek wyciągania jakichś haków przez Ziobrę.
Na koniec tej układanki warto wymienić też Ryszarda Terleckiego. Mimo że jest outsiderem, pozostaje dla Kaczyńskiego najwierniejszym żołnierzem, co do którego prezes PiS ma pewność, że nie zależy mu na posadach i pieniądzach. Jest przy okazji niezwykle ważnym doradcą lidera prawicy, a to ma o tyle kluczowe znaczenie, że od wielu miesięcy pozwala sobie drwić zarówno z Gowina, jak i z Ziobry. „Małe partyjki muszą troszkę utemperować swe apetyty” - powiedział w poniedziałek, zapewne po konsultacji z Kaczyńskim.

Ziobro stoi przed trudnym zadaniem. Jest poza głównym nurtem, bo nie wpuszczono go do PiS i nie dysponuje raczej siłą, która mogłaby mu zapewnić zwycięstwo. Niby blisko mu do Konfederacji, ale Krzysztof Bosak doskonale wie, że wejście w sojusz z politykiem o tak wielkim ego byłoby „wpuszczeniem lisa do kurnika”. Żeby przejąć schedę po Kaczyńskim Ziobro musi stanąć na czele którejś z frakcji w PiS. Dziś jest to niemożliwe, bo prezes tej partii doskonale rozumie maksymę „dziel i rządź”, jest więc mistrzem w wywoływaniu i wygaszaniu kryzysów wewnętrznych, a ponadto umie zadbać, by żadna z frakcji nie urosła zbytnio. Czy jednak starzejący się lider potrafi okiełznać ambicje Ziobry? Wątpię. Dopóki starczy sił, minister sprawiedliwości będzie próbował stanąć na czele stada i prędzej podejmie ryzyko wycięcia jego ludzi z list wyborczych w 2023 roku niż się podda. Człowiek marzący o roli Króla Słońce nie zniesie kolejnych lat w cieniu. Prędzej polegnie

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl