Pod opiekę lekarzy ze Szpitala Klinicznego Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego trafiła pod koniec września kobieta, u której guz nowotworowy wielkości pięści doprowadził do rozerwania piersi. Pacjentka przez dwa lata zwlekała z wizytą u onkologa. Zamiast standardowego leczenia korzystała z usług „specjalisty medycyny alternatywnej”, który miał ją przekonywać, że guz sam... zaschnie.
PRZECZYTAJ KOMENTARZ AUTORKI: „Leczenie”, które może grozić śmiercią
Na pozaszpitalną terapię zdecydowali się również rodzice 12-letniego Bogusia, chorującego na ostrą białaczkę limfoblastyczną. Chłopiec był leczony przy pomocy amigdaliny, czyli witaminy B17 przez znanego małopolskiego znachora. Zmarł w lutym. Śledczy badają, czy do jego śmierci przyczyniła się niestandardowa pomoc. Sam „uzdrowiciel” przekonuje, że jest niewinny...
Do odpowiedzialności nie poczuwa się także inny małopolski znachor Marek H. Mężczyzna usłyszał już wyrok 3,5 roku więzienia za „leczenie” półrocznej Madzi. Dziewczynka zmarła w wyniku niedożywienia i skrajnego wyniszczenia organizmu. Sąd uznał, że pochodzący z Nowego Sącza mężczyzna udzielał rodzicom nieprawidłowych zaleceń i zakazał korzystania z profesjonalnej opieki lekarskiej. Marek H. złożył apelację od wyroku.
– Korzystanie z medycyny niekonwencjonalnej staje się coraz bardziej popularne i jest to zjawisko niepokojące, które bardzo trudno będzie powstrzymać – komentuje dr Leszek Borkowski, specjalista farmakologii klinicznej i prezes Fundacji „Razem w Chorobie”.
Jego zdaniem, na tego rodzaju rozwiązania najczęściej decydują się pacjenci rozczarowani opieką oferowaną przez szpitale i poradnie. Za pomoc „uzdrowicieli” muszą oni słono zapłacić. Opakowanie popularnych suplementów, które mają ułatwiać walkę z nowotworem, to koszt ponad stu złotych, kilkaset złotych trzeba zapłacić za konsultację znachora. Turnus leczniczy kosztuje nawet kilka tysięcy.
– Mimo nieustającego rozwoju medycyny ciągle nie potrafimy jeszcze leczyć wszystkich chorób. Tymczasem tzw. znachorzy składają obietnice z kosmosu, a pacjenci chwytają się tych nadziei. I trudno im się dziwić. Co więcej przykłady innych europejskich krajów pokazują, że medycyna niekonwencjonalna ma się świetnie również tam, gdzie system ochrony zdrowia jest na najwyższym poziomie – wskazuje dr Borkowski.
Z chorymi, którzy w lewoskrętnej witaminie C czy soku z buraka chcieliby widzieć lekarstwo na raka, coraz częściej ma do czynienia również prof. dr hab. med. Paweł Blecharz, kierownik Kliniki Ginekologii Onkologicznej w krakowskim Centrum Onkologii Instytucie im. Marii Skłodowskiej-Curie.
– Zainteresowanie tego rodzaju terapiami rzeczywiście rośnie – przyznaje prof. Blecharz. – Osoby, które je oferują, nie mają skrupułów w obiecywaniu złotych gór. Medycyna konwencjonalna, szczególnie w przypadku leczenia nowotworów, jest dużo bardziej ostrożna w mówieniu o szansach na powrót do zdrowia. Poza tym standardowe leczenie wymaga zaakceptowania pewnego ryzyka, skutków ubocznych czy powikłań, część pacjentów się tego obawia – tłumaczy.
Jak podkreśla prof. Blecharz, w swojej praktyce nie spotkał się jeszcze z pacjentką, u której zaawansowany nowotwór udałoby się wyleczyć dzięki pomocy różnego rodzaju „uzdrowicieli”. Największe szanse na zwycięstwo w walce z rakiem dają zaś sprawdzone i dokładnie przebadane rozwiązania, których skuteczność udało się udowodnić.
W jaki sposób rezygnacja z chemioterapii, radioterapii czy pomocy chirurga wpływa na powrót do zdrowia chorych onkologicznie zbadali amerykańscy naukowcy z Uniwersytetu Yale. Wyniki ich pracy opublikowane w „Journal of the National Cancer Institute” pokazały, że osoby korzystające wyłącznie z metod niekonwencjonalnych są narażone na śmierć 2,5 razy bardziej niż pacjenci pozostający pod opieką onkologów. W przypadku raka piersi ryzyko jest wyższe ponad pięciokrotnie, jeśli pacjent zachoruje na nowotwór jelita grubego i wybierze „uzdrowicieli”, szansę na to, że uda się go uratować, maleją ponad czterokrotnie.
Eksperci podkreślają jednak, że alternatywne metody leczenia niekoniecznie muszą być dla pacjentów szkodliwe. A swoje zdrowie i życie narażają przede wszystkim ci, którzy w ogóle nie decydują się na standardową pomoc i na kozetkach znachorów tracą cenny czas, kiedy choroba jest jeszcze we wczesnym stadium.
– Zastąpienie konwencjonalnej medycyny tą niestandardową jest skrajnie niebezpieczne – nie ma wątpliwości prof. Blecharz. – Natomiast zioła czy różnego rodzaju preparaty wzmacniające odporność albo apetyt mogą sprawdzić się jako leczenie uzupełniające albo podtrzymujące efekt, pod warunkiem że są stosowane po uzgodnieniu z lekarzem i nie wchodzą w interakcje z innymi lekami – dodaje.

WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 25
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto
Follow https://twitter.com/dziennipolski