Cmentarne "zastaw się a postaw się"
Już pod koniec września w supermarketach zaczynają pojawiać się znicze. Mniejsze, większe, te grające i śpiewające. Producenci zarabiają krocie na chęci konsumentów do jak najokazalszego przystrojenia pomnika swoich bliskich zmarłych. Wiele mówi się o tym, że czas Świąt Bożego Narodzenia jest tym, w którym nasze portfele stają się najlżejsze. Nieczęsto wspomina się jednak o tym, że wielkie wieńce, znicze i kwiaty także pochłaniają ogromną część budżetu Polaków. Dlaczego tak ważne jest dla nas to, żeby miejsce pochówku zmarłego przyciągało uwagę?
Według socjologa Uniwersytetu Gdańskiego, Dobrosława Mańkowskiego, przyczyn może być kilka. Po pierwsze, chęć tzw. "dobrego pokazania się". Osoby mogące pozwolić sobie na wymyślne nagrobne dekoracje chcą zaznaczyć w ten sposób swoją majętność. Mając do wyboru znicz droższy lub tańszy, wybiorą ten pierwszy, kierując się prostą analogią – droższe, znaczy lepsze.
Jednak, jak zaznacza Mańkowski, bardzo często kierujemy się również sentymentem i głębokim uczuciem, jakim darzymy zmarłego. To naturalne, że naszym żyjącym bliskim chcemy zawsze podarować wyłącznie to, co najlepsze. To samo tyczy się osób, których już nie ma, ale wciąż pozostają dla nas ważni. Stąd też częsta zależność polegająca na tym, że im bliższa była dana osoba, tym większy (droższy) znicz wybieramy.
Niespodziewanie, nie bez znaczenia pozostaje historia. Dobrosław Mańkowski zaznacza, że:
Również lata PRL-u czy transformacji nie dawały takich możliwości wyboru. Obecnie mamy wszelkiego rodzaju znicze, kwiaty, wiązanki, etc. Dlatego teraz osoby chcą się pokazać, wybrać te najlepsze
.
Po latach niedoboru nadszedł więc czas przesytu. Zachłyśnięci mnogością dostępnych opcji, często przesadzamy z zakupami, aby 1 listopada grób bliskich świecił jak najjaśniej.
Czy jest jeszcze miejsce na zadumę?
Po zauważeniu wszystkich przywar, jakie towarzyszą Polakom podczas obchodów dnia Wszystkich Świętych, łatwo wysnuć wniosek, że kończy się pewna tradycja. Wydawać by się mogło, że wśród festiwalu świateł i "pokazów mody" na nekropoliach, nie ma już miejsca na tak potrzebne chwile zadumy i zastanowienia. Okazuje się jednak, że takie czarnowidztwo nie do końca pokrywa się z rzeczywistością. Tak o tym mówi socjolog Mańkowski:
Myślę, że zaduma wciąż funkcjonuje w większej przewadze niż konkursy na najładniej przystrojony grób. Ważne jest nadal funkcjonowanie tzw. wypominek, gdzie ksiądz prowadzi modlitwę za zmarłych na cmentarzu. Zaduma i refleksja nadal jest.
Zaznacza on jednak także, że Dzień Zaduszny (2 listopada) rzeczywiście zaczyna odchodzić w zapomnienie, pomimo dużego znaczenia, jakie ma w Kościele Katolickim. Należałoby więc stwierdzić, że zamiast zupełnego porzucenia tradycji, mamy do czynienia jedynie z pewnym odejściem od "chrześcijańskiego" postrzegania tych świąt.
Halloween kontra Dziady
W kraju powoli zaczyna pojawiać się obawa o to, że młodzi chętniej wybierają imprezy halloweenowe niż rodzinną wizytę na cmentarzu. Zapominany jest jednak fakt, że w Polsce również przed laty upamiętniano zmarłych, organizując huczne zabawy i festyny.
(...) atak na Halloween wydaje się obarczony dużym ciężarem hipokryzji. Nasi przodkowie swoje "Halloween" w pewnym stopniu też mieli. Nie nastąpi żadne wymazanie 1 listopada. To raczej czarnowidztwo osób, które boją się dyfuzji kultur i łączenia różnych tradycji. A tu właśnie byłoby miejsce na gusła z przeszłości.
- Dobrosław Mańkowski.
