Filmowcy uznali, że zaprojektowany przez Bolesława Stelmacha budynek Centrum Spotkania Kultur najlepiej odda charakter totalitarnego państwa. W ośmioodcinkowym serialu, którego scenariusz napisał Joshua Long, CSK gra kilka ról. Raz jest ponurym gmachem Służby Bezpieczeństwa, innym razem jego wnętrza zamieniają się w gabinet ministra spraw wewnętrznych.
Ze swojego zadania wywiązuje się modelowo, chociaż jako lublinianin nie mogłem się nie uśmiechnąć widząc, że w alternatywnej wersji historii komuniści nie tylko dokończyli teatr w budowie, ale też umieścili w nim siedzibę bezpieki. Nie sposób jednak uniknąć wrażenia, że CSK pełni rolę scenografii w produkcji pozostawiającej sporo do życzenia.
Zacznijmy od fabuły. Już w pierwszych minutach filmu dowiadujemy się, że w 2003 r. świat nadal jest przedzielony żelazną kurtyną, a PRL ma się dobrze. Wszystko przez wydarzenia z 1983 r., kiedy to seria zamachów terrorystycznych w największych polskich miastach zjednoczyła społeczeństwo i doprowadziła do historycznego porozumienia władzy z Kościołem.
Egzotyczny mariaż tronu i ołtarza wyszedł na dobre komunistycznym gensekom, którzy w PRL A.D. 2003 nadal rządzą twardą ręką. Ma to widoczne konsekwencje niemal w każdym aspekcie życia. Po ulicach jeżdżą polonezy i zmodernizowane syrenki, a grupa wybranych korzysta z rodzimych telefonów komórkowych o arcypolskiej nazwie Traszka.
Swoje konsekwencje miał też sojusz Warszawy z Sajgonem, w wyniku którego stolica Polski zamieniła się w Mały Sajgon, a na ulicach zgodnie koegzystują ze sobą język Kochanowskiego i dalekowschodnie dialekty.
Wydawać by się mogło, że przy tak ambitnej wizji nic nie może pójść źle. Jednak bolączki „1983” wychodzą na jaw już w pierwszym odcinku. Charakterystyki bohaterów są głębokie jak wejrzenie milicjanta, a ich dialogi naturalne niczym partyjna nowomowa. Mamy zniszczonego życiem glinę (Robert Więckiewicz), studenta-idealistę (Maciej Musiał), generała z kompleksem Napoleona (Mirosław Zbrojewicz), tajemniczych szpiegów, wszechwiedzących mafiosów i członków ruchu oporu, których motywacji nie sposób zrozumieć.
Z pierwszych odcinków nie wynika bowiem, dlaczego należy walczyć, podkładać bomby i mordować ministrów. Przeniesienie realiów PRL do współczesności jest świetnym pomysłem, ale jego realizacja w serialu „1983” pozostawia wiele do życzenia. Pierwszy polski serial Netflixa miał stanowić nową jakość, ale nie wyróżnia się spośród innych propozycji internetowej wypożyczalni, która miesięcznie powiększa się o kilkadziesiąt tytułów.
POLECAMY PAŃSTWA UWADZE: