Chodzi o tzw. aferę gruntową, o której piszemy od kilku miesięcy. W kwietniu pan notariusz usłyszał 20 zarzutów dotyczących rzekomego oszukiwania klientów i działania w gangu wyłudzającym nieruchomości. Wartość przejętych majątków szacowana jest co najmniej na kilka mln zł. Wojciech C., po zatrzymaniu, nie od razu trafił za kratki. Najpierw sąd nie zgodził się na jego tymczasowe aresztowanie. Duże znaczenie miało odegrać poręczenie, które wystawili mu koledzy z samorządu notarialnego.
CZYTAJ TEŻ:
AFERA GRUNTOWA ZATACZA CORAZ SZERSZE KRĘGI
BOHATEROWIE AFERY W ARESZCIE
Poznańska Izba Notarialnego tuż po zatrzymaniu Wojciecha C. wystąpiła z oficjalnym pismem. Zapewniała w nim, że podejrzany rejent, pozostając na wolności, nie będzie utrudniał postępowania, czyli że nie będzie wywierał nacisków na pokrzywdzonych czy współpodejrzanych.
Efekt? W kwietniu Sąd Rejonowy nie aresztował notariusza. Wskazał, że nie ma obawy matactwa z jego strony. Prawnik jeszcze przez dwa miesiące cieszył się wolnością, zanim, wskutek odwołania prokuratury, trafił za kratki. I właśnie w ciągu tych dwóch miesięcy Wojciech C. miał dopuścić się poważnych matactw.
Z naszych ustaleń wynika, że prawnik, już po otrzymaniu zarzutów, poszedł do poznańskiego aresztu i spotkał się tam z Dariuszem P., ps. Picador. Ten ostatni to poznański przedsiębiorca kojarzony z półświatkiem. Trafił za kratki, bo jest podejrzewany o próbę gwałtu w należącym do niego lokalu na poznańskim Starym Rynku. Skąd notariusz C. zna się z Picadorem? Ponoć znajomość trwa od kilku lat.
Więcej w poniedziałkowym "Głosie Wielkopolskim"