"Afera stanikowa" ze swoim finałem przed sądem. Trwają rozmowy ugodowe

Anna Chlebus
archiwum
Trwają rozmowy ugodowe pomiędzy byłą Ewą Leonowicz, nauczycielką lubelskiego "Zamoya", a przedstawicielką owego liceum - dyrektorką Małgorzatą Klimczak. Prowadzi je sędzia Dorota Stańczyk.

Ugoda między Leonowicz a Zamoyem?

Na czwartek (7 listopada) zaplanowana była pierwsza rozprawa w Sądzie Okręgowym w Lublinie z powództwa Ewy Leonowicz przeciwko II Liceum Ogólnokształcącemu im. Hetmana Jana Zamoyskiego o odszkodowanie i zadośćuczynienie. To ciąg dalszy tak zwanej "afery stanikowej", która w zeszłym roku przetoczyła się szerokim echem przez lubelski świat edukacji.

Sędzia Dorota Stańczyk po zapoznaniu się z aktami sprawy zaproponowała próbę ugody, na którą przystały obie strony i w której prasa nie uczestniczyła. Na razie nie znamy ich wyników.

O co chodzi w "aferze stanikowej"?

Wszystko zaczęło się od wycieczki, podczas której uczennice II LO miały być upominane przez wychowawczynie za brak staników pod ubraniami, zarzucały też niektórym opiekunom między innymi wchodzenie do ich pokojów i łazienki bez uprzedzenia. Po powrocie uczniów do szkoły (2 czerwca 2022) opowiedzieli oni na lekcji o tej sytuacji jednej z nauczycielek, Ewie Leonowicz, która zaniepokojona relacją młodzieży, zaproponowała zaproszenie na tę właśnie lekcję szkolnej psycholożki. Tego samego dnia wieczorem, wzburzona zaistniałą sytuacją napisała na swoim prywatnym koncie na Facebooku wpis na ten temat, który stał się początkiem całej historii. Jego treść przytaczamy poniżej:

"Dziewczyno, niezależnie od tego czy masz 15, czy 90 lat, duże, czy małe piersi, tylko Ty decydujesz, czy nosisz stanik, czy nie. Wymuszanie na kimkolwiek noszenia, lub przeciwnie, zdejmowania bielizny wbrew jego woli, działa opresyjnie i przekracza granice ludzkiej prywatności i intymności. Ktokolwiek nie radzi sobie z cyckiem bez biustonosza, w pracy, szkole, na ulicy, musi sam zmierzyć się ze swoimi demonami. Takie osoby prosimy uprzejmie wy********ć i zająć się swoim życiem i swoimi sutkami."

Następnego dnia w gabinecie dyrekcji odbyło się spotkanie z udziałem opiekunów obecnych na wycieczce. Jego przebieg oraz słowa, które miały podczas niego paść stały się podstawą do późniejszej skargi na pracodawczynię. Jak twierdzi Leonowicz, przez kilka następnych miesięcy ubiegała się drogą oficjalną o podjęcie statutowych i ustawowych zobowiązań dyrektora wobec nauczyciela (dokładnie o ochronienie przed dyskryminacją przez pracodawcę) oraz usiłowała również dochodzić swoich praw zgłaszając się w tej sprawie do związków zawodowych.

Na jednej z rad pedagogicznych dyrektorka miała upublicznić konflikt pani Ewy z jednym z opiekunów wycieczki.

- Nauczyciele nalegali, żeby przerwano ten temat, że to nie czas i nie miejsce, ja sama o to prosiłam już płacząc. Sytuacja była bardzo gorąca, niektórzy wyszli z sali. Emocjonalnie zostałam w pracy po prostu zrównana z ziemią. Doznałam traumy i publicznego upokorzenia, z którym i do dzisiaj nie potrafię sobie poradzić - mówiła wtedy nauczycielka w rozmowie z "Kurierem".

Rada miasta mówi "nie"

Opinię na ten temat wyraziło wtedy słynne Stowarzyszenie Umarłych Statutów, a dyrektorka wystosowała oficjalne oświadczenie.

Pomimo sprzeciwu dyrektorki Wydziału Oświaty Ewy Dumkiewicz-Sprawki Młodzieżowa Rada Miasta także objęła oficjalne stanowisko w sprawie skargi, którą Ewa Leonowicz złożyła na swoją przełożoną. Ostateczna decyzja w sprawie należała jednak do Rady Miasta, która dwudziestoma trzema głosami przegłosowała uznanie skargi za niezasadną. W związku z tym sprawa trafiła na wokandę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Edukacja

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl