Zaginięcie krakowskiego przedsiębiorcy
Sprawa zabójstwa wyszła na jaw kilka dni po zgłoszeniu w styczniu 1991 r. zaginięcia 30-letniego Mariusza K., krakowskiego przedsiębiorcy budowlanego. Rodzina odebrała anonimowy telefon z żądaniem okupu, jednak na wskazane miejsce przekazania pieniędzy porywacz się nie zgłosił. W sprawę włączyła się krakowska policja. Krąg podejrzanych szybko się zacieśnił do osoby Emila Pasternaka, byłego pracownika biznesmena.
Podczas przesłuchania mężczyzna zarzekał się, że ostatni raz widział pracodawcę kilka miesięcy wcześniej. W jego mieszkaniu nic nie znaleziono. Emil był czysty, choć brak dowodów udziału w porwaniu nie skreślał go z listy podejrzanych. Wręcz przeciwnie, od tamtej pory zaangażowani w sprawę funkcjonariusze krakowskiego Antygangu, elitarnej jednostki do zadań specjalnych, nie spuszczali go z oka.
Nietypowy przestępca
Policjanci szybko przekonali się, że mają do czynienia z nietypowym przestępcą. - To był godny przeciwnik, odporny psychicznie i bardzo pewny siebie - wspomina kulisy operacji sprzed ponad 20 lat jeden z emerytowanych członków specgrupy. Dodaje, że śledztwo wkrótce przekształciło się w wyrafinowaną grę między 54-letnim Pasternakiem a specjalistami z Antygangu. - Podejrzany opowiadał nam niestworzone historie o swojej współpracy ze służbami specjalnymi. Mówił, że porywacze Mariusza K. kontaktują się z nim i tylko on może uratować porwanego - opowiada były policjant, wspominając, jak pewnego razu Pasternak wyciągnął w jego stronę nóż, zapewniając, że jest przygotowany na każdą okoliczność. - Dopiero kiedy ostrzegawczo sięgnąłem po broń, podejrzany zrozumiał, że ja też nie pozwolę się zaskoczyć.
Najbardziej wyrachowane posunięcie "Betoniarza" wyszło na jaw dopiero, kiedy odkryto zwłoki jego ofiary. Pasternak podprowadził funkcjonariuszy na podwórko kamienicy przy placu Szczepańskim 9. - Pod murem stało kilka beczek. Siadł na jednej z nich i zaczął nas obserwować z podejrzanym uśmiechem - opisuje emerytowany policjant. Kilka dni później funkcjonariusze zrozumieli, że zachowanie Pasternaka nie było przypadkowe. Wrócili na podwórko i w beczce znaleźli zwłoki. Zrozumieli, że Pasternak cały czas drwił ze śledztwa. - Z premedytacją doprowadził nas do trupa, a my go nie wyczuliśmy. Pewnie śmiał się wtedy w duchu, myśląc, że dokonał zbrodni doskonałej - podsumowuje grę "Betoniarza" były członek Antygangu, dodając, że wkrótce podejrzanego opuściło szczęście.
Pod groźbą śmierci
Szala zwycięstwa przy rozwiązywaniu ponurej łamigłówki zaczęła przechylać się na stronę policji, kiedy zatrzymano krewnego Pasternaka. Policjanci zauważyli, że w towarzystwie głównego podejrzanego często pojawiał się Władysław K., miejscowy pijaczek i drobny złodziej. - Zatrzymaliśmy go, a to, co wyśpiewał jeszcze podczas transportu na komendę doprowadziło do przełomu w sprawie - mówił w 2012 r. Adam Rapicki, koordynator śledztwa, wtedy emerytowany policjant.
Władysław K. przyznał, że brał udział w porwaniu człowieka. Główną rolę w uprowadzeniu przypisywał jednak Pasternakowi, który miał zwabić do piwnicy przy ul. Okólnej swojego byłego pracodawcę pod pretekstem pomocy przy wynoszeniu kartonów. Kiedy mężczyzna podnosił jedno z pudeł, pracownik przyłożył mu do piersi pilnik zamontowany na 1,5- metrowej rurce. Zastraszonego szefa zmusił do napisania listu, który później odnaleziono w jego samochodzie. "Teściu miałem duży wypadek, w którym zabiłem człowieka. Jeśli chcesz uratować mi życie od kryminału musisz postarać się o 25 000 000 zł".
- Następnie oprawca wiąże ręce i stopy uwięzionego, a na szyję zarzuca mu pętlę. Daje mu śmiertelną dawkę środków nasennych. Na wpół przytomny Mariusz K. dusi się. Po chwili nie oddycha - relacjonuje zeznania Władysława K. Rapicki, dodając, że kiedy podejrzanemu pokazano zdjęcie krakowskiego biznesmena, rozpoznał w nim porwanego.
Co dalej działo się w piwnicy przy Okólnej? Władysław K. zeznał, że Pasternak podał swojej ofierze truciznę. Potem kazał mu wrócić do domu i pod groźbą śmierci nie mówić nikomu, co się wydarzyło.
Rodzinny spisek
"Betoniarz" już podczas pierwszego przesłuchania twierdził, że został wrobiony w morderstwo przez swoją siostrę - zakonnicę. Opowiadał, że to ona, wraz z bratanicą, dokładnie zaplanowały zbrodnię. Zadaniem Władysława K. miało być zamordowanie przedsiębiorcy i zrzucenie winy na znienawidzonego krewnego - Pasternaka.
Skazany zapewniał, że motywem całej zbrodni było kilka puszek wypełnionych cennymi, przedwojennymi monetami. - Skarb zamiast bogactwa i szczęścia przyniósł mi zgubę - żalił się dziś Pasternak w 2012 r, próbując wykazać, że jest ofiarą rodzinnego spisku. W historię z morderstwem miał zostać wplątany w dniu, w którym odwiedził go Władysław K. - Mówił, że podczas remontu kamienicy znalazł cenne srebra. Powiedział, żebym dał mu klucze do piwnicy, to przełoży biżuterię do stojącej tam beczki, zasypie cementem, a jak przyjdzie czas, podzielimy się łupem - opowiada więzień, dodając, że zgodził się na propozycję krewnego.
Władysław K. jeszcze tego samego dnia miał załadować precjoza i pod wieczór, zgodnie z obietnicą, zwrócić klucze właścicielowi. Zabetonowane srebra zostały w piwnicy, ale nie na długo.
Zwłoki w beczce
O tym, co stało się z metalową beczką, policjanci dowiedzieli się dopiero po przeprowadzeniu wywiadu w miejscu zamieszkania podejrzanego. Rozmowy z okolicznymi mieszkańcami potwierdziły, że były pracownik Mariusza K. wywoził z piwnicy podejrzany ładunek. Pasternak tłumaczy to prośbą krewnego. - Władek po kilku dniach powiedział, żebym zawiózł beczkę z kosztownościami w bezpieczne miejsce. Wybrałem podwórko jednej z kamienic, gdzie wcześniej pracowałem przy remoncie. Wynająłem samochód i przewiozłem towar. Byłem przekonany, że w środku jest srebro - zapewnia skazany.
Kierowca furgonetki potwierdził zdarzenie i wskazał miejsce, gdzie zawiózł beczkę - podwórko przy placu Szczepańskim 9. Pod murem zabytkowej kamienicy stały beczki. Policjanci bez trudu rozpoznali tę, na której kilka dni wcześniej siedział Pasternak.
- Zachlapana wapnem, przykryta kawałkami papy, jej wieko było zamarznięte - przypomina sobie 200-litrowe znalezisko Rapicki. Rozcięto blachę. W środku nie było srebra. Betonowy walec skrywał poskręcane zwłoki Mariusza K.
Ponura zagadka została rozwiązana. Brakowało tylko sprawcy zbrodni. - Spóźniliśmy się dosłownie o pięć minut. Kiedy pukaliśmy do drzwi mieszkania Pasternaka, uciekał już podziemnymi korytarzami piwnic, które były połączone z sąsiednimi blokami - wspominał w 2012 r. koordynator śledztwa.
Program 997
Po nieudanej próbie zatrzymania mordercy policja wszczęła poszukiwania na terenie całego kraju. W schwytaniu podejrzanego pomógł program kryminalny prowadzony przez Michała Fajbusiewicza "997". Podczas emisji odcinka o "Betoniarzu" podano informację o ukrywającym się przestępcy. - To był strzał w dziesiątkę. Jeszcze nie skończyły się napisy końcowe, kiedy na rękach ściganego zatrzasnęły się kajdanki - opowiada Rapicki, tłumacząc, że program oglądał ówczesny pracodawca Pasternaka. Pomimo zmienionego wyglądu rozpoznał podejrzanego i powiadomił policję.
Promienie słoneczne mogą powodować nowotwór skóry. Jak się chronić?
