18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Dogoterapia - przyjaciel do tulenia

Anita Czupryn
M. Rogala/POLSKA
Gdy 4,5 roku temu urodził się Maksymilian Cudny, lekarze powiedzieli, że nie jest człowiekiem i będzie rośliną. Rodzice Kacpra Piotrowskiego usłyszeli, że porażenie mózgowe ich syna jest tak ciężkie, iż rehabilitacja nie ma sensu. Ale zdarzył się cud, a może to zasługa dogoterapii.

Grudniowy poranek. Maks Cudny po ciężkiej nocy (wymiotował do trzeciej, przeziębienie daje mu się we znaki) w końcu złapał trochę snu. Nagle do pokoju wpada Kairo, piesek rasy cavalier. Wskakuje na łóżko i liże chłopca po rączce i po uszkach. Maks, który zwykle budzi się z jękiem, widząc psa, natychmiast się uśmiecha. - To najpiękniejsza pobudka, jaka może nam się zdarzyć - mówi mama Maksymiliana, Aneta Cudny. - Śmiejemy się z mężem, że Kairo był Maksowi przeznaczony. Takie dziecko jak Maks rodzi się jedno na milion - miał tylko jeden procent szans przeżycia. Kairo z kolei przetrwał jako jedyny z ośmiu szczeniąt. Inne z tego miotu powaliła nosówka. No to jak inaczej można ten związek synka i psa odebrać?

Maksik i jego przyjaciel Kairo
Dwa lata temu we wrześniu, Cudni na uroczystości w teatrze Rampa otrzymali od Fundacji Przyjaciel pieska, który miał im pomóc w rehabilitacji synka. To był początkiem wielkich zmian w ich życiu. Cudni do domu wrócili z cavalierem. Kairo wpadł jak do siebie: obwąchał wszystkie kąty, biegał z radością po wszystkich pokojach. - To było szaleństwo - opowiada Aneta Cudny. - Maks nie spał do północy. Jak zaczarowany obracał główką, poruszał oczami, aby na chwilę nie stracić z oczu psa. A wcześniej nawet głowy nie trzymał samodzielnie. Kiwała się na boki, odchylała do tyłu. Kairo sprawił, że Maks zaczął sztywno trzymać głowę i szyję. Potem było jeszcze wiele cudownych zmian.

Kairo jest dla Maksa motorem do działania i czułym opiekunem. Gdy sadzam synka na kanapie i idę na chwilę do kuchni, Kairo, któremu nie wolno wskakiwać na kanapę,czuje się absolutnie usprawiedliwiony. Wskakuje, kładzie pysk na nogach Maksa i pilnuje go. Jakby wiedział, że w tej chwili to on musi się nim zająć. Maks po raz pierwszy zaczął przebierać nóżkami, gdy mama trzymała go pod pachami, a on chciał biec za pieskiem. A przez pierwsze dwa lata życia nogi Maksa były sztywne. I choć wiem, że to także efekt długiej rehabilitacji, to patrzę na te dla nas niemałe cuda przez pryzmat dogoterapii. Wiem, że Maks nie został nagle cudownie uzdrowiony przez psa, ale to pies sprawił, że nogi Maksa w końcu zaczęły się poruszać, ręce przestały zaciskać się w piąstki, a na buzi coraz częściej pojawia się uśmiech. Rehabilitanci są zachwyceni, że robi takie postępy.

Maks urodził się sześć lat po ślubie Anety, logistyczki, i Macieja, prawnika. Jest ich jedynym synem.- Już na drugi dzień po ślubie Maciej powiedział: "Teraz możemy mieć dziecko" - uśmiecha się Aneta. - Ale ja chciałam najpierw nacieszyć się mężem. Wtedy też nie czułam jeszcze powołania do macierzyństwa. Przełomem był poród jej siostry, przy którym asystowała. - Narodziny siostrzenicy spowodowały, że zapragnęłam dziecka. Byłam gotowa, by zostać mamą - mówi. W ciąży była pod kontrolą tego samego zaufanego lekarza, co siostra. Wyniki badań ciążowych najlepsze z najlepszych. - To był najzdrowszy okres w moim życiu. A przynajmniej tak się czułam - mówi.

Rodziła przez cesarkę. Zaraz po porodzie lekarze chwycili maleństwo i natychmiast wybiegli do innej sali. Aneta zdążyła jedynie zobaczyć ogromne, niesamowicie wytrzeszczone oczy dziecka i coś dziwnego, cienkiego na jego rękach. Do dziś nie wie, co to było. - W tym momencie wiedziałam, że coś jest nie tak - opowiada. - Czekaliśmy z mężem na sali pooperacyjnej, aż wrócą lekarze. Kiedy przyszli, pierwszymi ich słowami było: "Jest pewien problem z dzieckiem". I zaczęli wymieniać wady, które były widoczne gołym okiem: dziura w głowie, przez którą widać oponę mózgową, zarośnięte tylne nozdrza, co oznacza, że nie mógł samodzielnie oddychać, i widocznie pogrubione górne podniebienie. Panika, szok, rozpacz - to wtedy odczuli. Maks zaraz po porodzie został przewieziony do Instytutu Matki i Dziecka na pierwszą operację. Trzeciego dnia zrobiono mu operację nosa. - Teraz ma tak zdeformowany nos, jakby wjechał nim w ścianę - mówi Aneta. - Ale tak naprawdę my tej deformacji nie widzimy. Nauczyliśmy się patrzeć na Maksa sercem.

Kilka dni po urodzeniu USG główki dziecka wykazało, że chłopiec ma niedorozwój przednich płatów mózgowych i brak mu ciała modzelowatego, które odpowiada za przekazywanie impulsów między prawą a lewą półkulą. To wtedy lekarze powiedzieli: "Będzie rośliną. Będzie słuchał, ale nie będzie słyszał. Będzie leżał i już. Nie będzie człowiekiem". Z tym ostatnim zdaniem nigdy się nie pogodzili. - Jeśli Maksik nie jest człowiekiem, to ja też nim nie jestem - mówi Aneta. Kiedy wyszła ze szpitala, nie miała pojęcia, jak opiekować się niepełnosprawnym dzieckiem. Lekarze nie powiedzieli, że Maksa trzeba rehabilitować. Wydawało im się to oczywiste, jej nie. - To przypadek i szczęście, że trafiliśmy na najlepszego rehabilitanta w Warszawie. W dziewiątym miesiącu życia u Maksa pojawiło się ciało modzelowate. - Już ten mózg ma na czym pracować, to już jest coś - powiedział im profesor neurochirurg, do którego pojechali na konsultację. Aneta nie wróciła do pracy. Zajęła się rehabilitacją synka. Szukała informacji w internecie, jak mu pomóc, pytała rehabilitantów, co może być dla Maksa najlepsze. I tak dowiedziała się o dogoterapii.

Psy terapeuci
Fundacja Przyjaciel wydała książkę "Pies terapeuta i przyjaciel rodziny". Zebrano w niej informacje na temat dogoterapii. - Książka adresowana jest do terapeutów, rodziców, studentów, nauczycieli, wszystkich, którzy zajmują się ludźmi niepełnosprawnymi - mówi prezeska fundacji Nina Bekasiewicz. - Prócz informacji na temat samej dogoterapii przedstawiliśmy historie dzieci poddanych tej metodzie wspierania rehabilitacji. Są w niej też propozycje ćwiczeń z psem, które usprawniają motorykę niepełnosprawnych dzieci, wspomagają rozwój intelektualny. Terapeuci wykorzystują psy, żeby motywowały dzieci do działania. Jeśli logopeda prosi, aby dziecko dmuchało w piórko, a to ważne ćwiczenie ze względu na pracę mięśni, dziecko szybko się nudzi. Ale jeśli ma dmuchnąć piłeczkę, bo po drugiej stronie stoi pies, który ją łapie - dmuchnie i dwadzieścia razy. - Do fundacji trafiają dzieci niepełnosprawne ruchowo i intelektualnie: urodzone z wadą genetyczną, jak Maks Cudny, czy po porażeniu mózgowym, jak Kacperek Piotrowski - mówi Wioletta Bartkiewicz, terapeutka fundacji. Sama też ma dwa psy wyszkolone do pracy z dziećmi. Faust np. był pierwszym, którego spotkał Maks Cudny. To właśnie on zmotywował Maksa do wykonania ruchów chodzenia.

- Wcześniej życie Maksa polegało na powtarzaniu bez końca żmudnych ćwiczeń - mówi Aneta Cudny. - Chciałam coś urozmaicić, wprowadzić dodatkowy impuls. Dogoterapia to był strzał w dziesiątkę. To, co Maksik zaczął robić z Kairo, było niesamowite. Dziecko, które na co dzień miało zaciśnięte piąstki i trudno je było mu otworzyć, przy psie nagle zaczęło brać ciastko w rękę, w dwa paluszki, aby mu je dać. Postęp gigantyczny. Gdy terapeuci proszą dzieci z przykurczami czy z porażeniem mózgowym, aby włożyły klocek do pudełka (tak ćwiczy się chwytanie i koordynację ruchów), włożą raz, drugi, a potem nie chcą. Zupełnie inaczej jest, gdy wkładają ciastko do psiej miski i widzą, że pies je zjada. - Dziecko cieszy się, że piesek zjadł, że mu smakowało - mówi psycholożka. - Podobnie można rehabilitowaćdzieci z niepełnosprawnością intelektualną.

Do zajęć z dziećmi fundacja wykorzystuje psy rasy golden retriver i cavalier, bo są bezpieczne, łagodne, pojętne i bardzo lubią ludzi. Są specjalnie szkolone. Poza tym cavaliery to małe psy, więc świetnie sprawdzają się w pracy z osobami na wózkach - nie są ciężkie, można je także wziąć na ręce. - Dzieci są nieprzewidywalne, a to pociągną za ucho, nadepną na ogon, więc bezpieczeństwo jest najważniejsze - mówi prezeska Nina Bekasiewicz. - Nasze psy są nie agresywne. Są wyszkolone, posłuszne. Jedynym przeciwwskazaniem do dogoterapii jest alergia na sierść. W tej chwili nasz najmłodszy pacjent ma 7 miesięcy.

Kacper i Dusty
W domu Joanny i Krzysztofa Piotrowskich w podwarszawskich Ząbkach jest sala rehabilitacyjna. Trwa tam właśnie rehabilitacja 6-letniego Kacperka. Chłopiec zaśmiewa się, gdy rehabilitant układa jego ciało do ćwiczeń. Obok, czujny jak żołnierz, Dusty, golden retriever. Kacper dostał go w prezencie. - To wzruszająca historia - mówi Joanna Piotrowska i jak na zawołanie w jej oczach pojawiają się łzy. Joanna skończyła 30 lat, pracuje w banku. Po Kacprze urodziła Zuzannę (1,5 roku), a teraz jest w ciąży z trzecim dzieckiem, które przyjdzie na świat w maju. - Nina Bekasiewicz znalazła tego psa, a zafundowali go Kacprowi koledzy z banku, w którym wtedy pracowałam - opowiada. - I nawet nie byli moimi dobrymi znajomymi, ot, koledzy z innego departamentu. Ale swoim odruchem bardzo mnie zaskoczyli. Kacperek miał roczek, gdy trafił do nas Dusty - szczeniaczek. Był koniec września. Dusty od razu zaczął Kacpra oblizywać, podgryzać. Chłopiec śmiał się w głos. Dogoterapia, choć w tej chwili nie polega na konkretnych zajęciach, działa w domu w sposób naturalny. - Kacper łapie psa za ucho, tarza się z nim po podłodze, wkłada mu palce do nosa czy uszu, a Dusty cierpliwie poddaje się tym zabiegom - mówi Joanna. Dusty wzmaga zainteresowanie Kacpra. Rozwesela, pokazując sztuczki: siada na komendę, robi kółko, daje głos.

Kacperek Piotrowski urodził się z 9 punktami w skali Apgar. Wyglądał zdrowo. Dwa tygodnie po powrocie ze szpitala dostał pierwszego ataku padaczki. O tym, że ma porażenie mózgowe, Joanna dowiedziała się dopiero, gdy Kacper skończył 7 miesięcy. - Gdy rodzi się chore dziecko, to rodzice muszą się wszystkiego sami dowiadywać - z goryczą mówi Joanna. - Dzieci wypisywane są często bez diagnozy i wskazówek, co dalej robić. Wielu rodziców się załamuje, małżeństwa się rozpadają. Idzie się samotnie, bez gotowej recepty, do wszystkiego samemu.

Ona urodziła Kacperka w szpitalu, gdzie ordynatorem był jej stryj. - Kiedyś wydawało mi się, że takie chore dzieci rodzą się jako siódme czy siedemnaste z kolei, na głębokiej wsi, na klepisku, gdzie rodzice piją alkohol. Że normalnym rodzinom to się nie zdarza - mówi szczerze. - Jak widać nie tylko. Pogodzić się z chorobą dziecka nie jest łatwo. Ale nie ma co rozpaczać. Trzeba brać się do pracy. - "Proszę już nie przychodzić, bo Kacper jest w takim stanie, że zabiera miejsce innym dzieciom" - powiedziano mi w jednej poradni - opowiada. - Może medyczny personel musi się bronić, bo chore dziecko i zrozpaczony rodzic to nie jest miły widok. Może ta znieczulica jest pozorna?

O dogoterapii wspomniała rehabilitantka Kacperka. Joanna znalazła w internecie Fundację Przyjaciel, zadzwoniła i umówiła się na spotkanie. - Kacper miał wtedy osiem miesięcy, chciałam zobaczyć, jak zareaguje na psa. Dostał mu się Lokat, wyszkolony terapeuta, pies Niny. Kacperek zareagował uśmiechem. Próbował go złapać, wyciągał rączki. Widać było, że pies go interesuje, robił postępy. I o to chodzi, aby pobudzić dziecko i do fizycznego, i do umysłowego rozwoju. Wtedy zdecydowaliśmy, że my też kupimy psa. Zawsze zresztą wyobrażaliśmy sobie z mężem, że w naszym domu będzie dużo dzieci i pies. Nie wiedzieliśmy jednak, że pies będzie miał aż taki wpływ na dzieci. - Ja nie lubię i nie chcę ćwiczyć z Kacprem - mówi wprost Joanna. - Chcę być dla niego mamą, nie rehabilitantką. Dziecko niepełnosprawne wymaga non stop opieki. Na szczęście do pomocy mam męża, mamę, nianię. Od niedawna Kacper raz w tygodniu uczestniczy w zajęciach w przedszkolu. Pływa na basenie, korzysta z hipoterapii. To oznacza niemałe koszty. Sam wózek to 15 tys. zł, urządzenia do chodzenia 25 tys. Gdyby nie pomoc ludzi, którzy oddają Kacprowi jeden procent ze swoich podatków, nie byłoby co marzyć o takiej rehabilitacji. Kacper nadal jest w ciężkim stanie, nie potrafi sam siedzieć, chodzić, ale jest dobrze i wszechstronnie rehabilitowany. - My po prostu opiekujemy się Kacprem najlepiej, jak potrafimy. To nasze dziecko. Nie ma w tym żadnego bohaterstwa - kończy Joanna.

Współczucie niepotrzebne
- Kairo zmienia Maksa, a Maks zmienił mnie - mówi Aneta Cudny. - Dziękuję mu za to. Nie chciałabym być już tą Anetą sprzed urodzin synka. Wtedy patrzyłam inaczej na ludzi. Omiatałam tych na wózkach inwalidzkich. Nie, żeby mi przeszkadzali, bałam się raczej, że mnie odbiorą jak natręta. Dziś umiem rozmawiać i z niepełnosprawnymi, i o niepełnosprawności. Niektórzy znajomi, może i dalsza rodzina, wciąż przeżywają to, co nas spotkało, w kategoriach nieszczęścia. Uważają, że trzeba nam współczuć. A nie trzeba. Niejedni rodzice, którzy mają zdrowe dzieci, nie mają takiego szczęścia, jak my. Żyjąc w świecie Maksia, znamy smak życia, uśmiechu i codziennego szczęścia.

Teraz Aneta stara się uświadamiać innym mamom niepełnosprawnych dzieci, że nie trzeba stawiać krzyżyka na swoim życiu. Mówi: "Bierzemy się do roboty, pracujemy i cieszymy się tym, co jest". Nie zakłada, że Maks będzie chodził,mówił. Ale robi z nim ćwiczenia. Bierze szczotkę, trzyma rączkę Maksia i razem czeszą Kairo. Jeszcze niedawno ta rączka była sztywna. Aneta każdego dnia czeka, że dzięki Kairo znów się coś wydarzy. Każdy mały sukces jest dla nich tak wielki, że chcą go świętować otwarciem szampana.

Wróć na i.pl Portal i.pl