Pani Barbara w 2005 roku pożyczyła od banku 300 tysięcy złotych na 30 lat. Kredyt przeliczono na franki szwajcarskie. Sposób w jaki tego przeliczenia dokonano, był jedną ze spornych spraw w tym procesie.
A sąd przyznał rację pani Barbarze - że złotówki na franki przeliczano „w sposób godzący w dobre obyczaje”. Dlaczego? - Przy udzielaniu kredytu złotówki przeliczono w oparciu o „kurs kupna franka szwajcarskiego ustalony przez bank" – tłumaczy nam mecenas Agnieszka Sobczyk, pełnomocnik pani Barbary. - Ale w umowie nie zapisano w jaki sposób ten kurs jest wyliczany. Został ustalony już po zawarciu umowy kredytu. I to na kwotę, po której bank na rynku franka by nie kupił. Inaczej złotówki na franki były przeliczane przy spłacaniu kredytu. Tu ustalono, że będzie się to dokonywać po kursie sprzedaży franka ustalanym przez NBP.
„Za nieuzasadnione należy uznać zastosowanie kursów walut ustalanych przez dwa różne podmioty a to pozwany Bank, a to NBP” – czytamy w uzasadnieniu wyroku. - „Kurs ustalany przez NBP ma charakter obiektywny i niezależny, w przeciwieństwie do kursu ustalanego przez pozwany Bank. Oznacza to, że w drugim przypadku strona pozwana może w sposób dowolny i niekontrolowany ingerować w wysokość tego kursu” - tłumaczy dalej sędzia. Sąd zwrócił też uwagę m.in. na to, że klientka nie miała możliwości sprawdzenia przed zawarciem umowy na jakich zasadach złotówki będą przeliczone na franki.
Kolejny problem dotyczył zasad zmiany oprocentowania kredytu. W umowie zapisano, że oprocentowanie może się zmienić jeśli zmieni się co najmniej jeden z pięciu wymienionych w niej wskaźników m.in. takich jak dane GUS dotyczące inflacji, czy stawka kredytu lombardowego ustalana przez Radę Polityki Pieniężnej. - Ale nie było zapisane, że zawsze przy zmianie wskaźnika oprocentowanie się zmieni. Tylko, że może się zmienić, a decyzję podejmuje zarząd banku – mówi mecenas Sobczyk. - Było więc tak, że jak wskaźniki zmieniały się na korzyść klientki to oprocentowania nie zmieniano, a jak na niekorzyść, to podnoszono je. Sąd też ocenił, że to niedozwolony zapis w umowie. Czyli – jak mawiają prawnicy – „klauzula abuzywna”.
Niedozwolone, bo rażąco niekorzystne dla pani Barbary – zdaniem sądu – były też zapisy dotyczące ubezpieczenia wkładu własnego, a także zasady na jakich obciążano klientkę „czynnościami windykacyjnymi”. Chodzi o sytuacje, kiedy kredytobiorca płaci ratę z z opóźnieniem – choćby niewielkim - a bank obciąża go za to niezwykle nieraz wysokimi kosztami wysłania pisma z wezwaniem do zapłaty.
Za pismo takie Santander Consumer żądał 25 złotych albo 40 złotych, jeśli było to „ostateczne” wezwanie do zapłaty. Pani Barbara rzeczywiście nie zawsze płaciła w terminie, ale nigdy – zwrócił uwagę sąd – nie zalegała więcej niż jedną ratę i wszystko ma uregulowane. Łącznie – przez dziesięć lat – ściągnięto od niej przeszło 1300 złotych jako opłaty za „czynności windykacyjne”. Zdaniem sądu, to zdecydowanie za dużo. -
Co teraz? Wyrok jest nieprawomocny. Bank może złożyć apelację. Jego rzecznik Paweł Florkiewicz powiedział nam, że pisemne uzasadnienie jeszcze do banku nie dotarło. - Bank nie podziela ustnych motywów uzasadnienia wyroku i zapewne będzie składał apelację, ale ostateczna decyzja zapadnie po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem – mówi rzecznik.
Sprawa z pewnością trafi do Sąd Okręgowego, a potem najpewniej również do Sądu Najwyższego ze skargą kasacyjną.
