Do tej pory na te pytania nie potrafił odpowiedzieć ani rząd, ani Związek Nauczycielstwa Polskiego, który firmuje protest. Być może coś wyjaśni się po dzisiejszym spotkaniu ZNP z przedstawicielami rządu? A może w piątek, 26 kwietnia, kiedy związki, eksperci i przedstawiciele rządu mają spotkać się przy „okrągłym stole”? Tymczasem sytuacja w szkołach jest coraz bardziej napięta.
Dziś lub jutro musi się wyjaśnić, co dalej z maturami. W wielu szkołach uczniowie ostatnich klas nie zostali jeszcze klasyfikowani, co jest warunkiem przystąpienia do matury. Rząd rozważa dwa wyjścia awaryjne: przekazanie prawa do klasyfikowania uczniów dyrektorom (zamiast strajkującym radom pedagogicznym) albo dopuszczenie do egzaminu dojrzałości każdego ucznia ostatniej klasy (bez względu na brak ocen końcowych). Matury mają się rozpocząć 6 maja, chyba że zostaną przesunięte...
Ale niespokojnie na przedłużający się protest reaguje także wielu nauczycieli.
- Dzień strajku to dla mnie 160 zł brutto w plecy. A protest trwa już od dwóch tygodni. Jeszcze gorzej mają małżeństwa nauczycieli, bo oni tracą podwójnie - mówi nam anglista z pow. kutnowskiego.
W lepszej sytuacji są protestujący w większych miastach. Jeśli władze Łodzi spełnią swoje obietnice, nauczyciele nie powinni odczuć protestu w portfelach. Choć prawo zabrania wypłacania pieniędzy za czas strajku, magistrat ma przyznać łódzkim pedagogom większy dodatek motywacyjny.
Na takie traktowanie nie mają raczej co liczyć nauczyciele w mniejszych miejscowościach, m.in. w pow. łowickim. Starosta łowicki Marcin Kosiorek poinformował o tym pisemnie komitety protestacyjne i dyrektorów szkół.
Nauczyciel na pełnym etacie może stracić średnio za każdy dzień protestu: od ok. 121 zł brutto (stażysta) do 201 zł brutto (nauczyciel dyplomowany). Strajk obniży też nauczycielskie trzynastki, które będą wypłacane w przyszłym roku.
