Islandia, jedno z miejsc na świecie, gdzie znajduje się najwięcej czynnych wulkanów, ogłosiła stan wyjątkowy w związku z zagrożeniem erupcją jednego z nich. Już 4000 osób musiało opuścić swoje domy w Grindaviku na półwyspie Reykjanes ze względu na niepokojącą aktywność wulkanu Fagradalsfjall, mieszczącego się w pobliżu.
Trauma sprzed lat
Dla wielu oznaczało to ożywienie traumy po katastrofalnej eksplozji innego wulkanu, Eyjafjallajokull, która zdarzyła się w 2010 roku.
Choć tamta erupcja nikogo nie zabiła, wyemitowała potężną chmurę popiołu. Cząsteczki wiszące w powietrzu spowodowały najdłuższą przerwę w światowym lotnictwie od czasów II wojny światowej.
Czy obecna erupcja będzie podobna do wybuchu Eyjafjallajokull, w wyniku którego odwołano 50 tys. lotów, co swoimi skutkami dotknęło 8 milionów pasażerów?
Powtórka zamieszania mało prawdopodobna
Doktor Dave McGarvie, wulkanolog z brytyjskiego Uniwersytetu Lancaster, jest zdania, iż to mało prawdopodobne, aby ogromna chmura pyłu - taka jak ta, którą świat widział 13 lat temu - ponownie zaistniała i spowodowała chaos.
- Zapowiadana erupcja nie doprowadzi do zakłóceń takich, jakie spowodował wulkan Eyjafjallajökull w 2010 roku
- twierdzi McGarvie.
Naukowiec dodaje, że erupcje na półwyspie Reykjanes są zdominowane przez lawę bazaltową. Przy tego rodzaju zdarzeniach produkcja popiołu jest niewielka. Wybuch wulkanu Eyjafjallajökull w 2010 r. cechował się natomiast dużą ilością wyprodukowanego popiołu.
Jest zatem mało prawdopodobne, aby erupcja, będąca skutkiem obecnej aktywności wulkanicznej, spowodowała zakłócenia w transatlantyckich podróżach lotniczych.
Źródło. The Guardian
jg
