Krzywy Róg, mroczne, przemysłowe miasto w centralnej Ukrainie, na wschód od Kijowa, słynie z dwóch rzeczy: ze swojej długości (ciągnie się przez 126 km) i z tego, że wydobywa się tam rudę żelaza. Białe pranie - wywieszone na balkonie z nieestetycznym widokiem na niekończące się tory kolejowe, szare hałdy i pokopalniane stawy - natychmiast przybiera rdzawą barwę. Po deszczu zostają czerwone kałuże.
Mieszkańcy Krzywego Rogu, opowiada Kasia, niepokojąco często umierają w młodym wieku.
Sama w ciągu kilku lat przeżyła po kolei śmierć taty, mamy i ukochanej babci. Dziś tam - w mieście, które kiedyś było jej domem - ma tylko dziadka. W Krakowie odnalazła swoje miejsce. I samą siebie.
Ta najbliższa osoba
Z dziadkiem, tą najbliższą osobą na świecie, tak naprawdę nie jest spokrewniona. Kasia miała 12 lat, jak do jej babci (wdowy) przyszedł kolega z pracy (wdowiec). W ręce trzymał jeden kwiatek.
Do powiedzenia miał tylko jedno zdanie. „Ty jesteś sama, ja jestem sam. Bądźmy razem”. I tak byli razem, i było im dobrze.

Rok później tata Kasi zmarł na raka. „Od dzisiaj ja postaram się zastąpić ci tatę” - obiecał wtedy dziadek. Rzeczywiście, zastępował.
Minęły trzy lata, jak mama Kasi zachorowała na grypę, kobieta mocno gorączkowała. 26 stycznia zabrali ją do szpitala. 10 lutego już nie żyła. Lekarze w zasadzie nie wytłumaczyli, co się stało ani dlaczego umarła.
„Od dzisiaj postaram się zastępować ci też matkę” - obiecał dziadek.
Pięć lat temu Kasia zdecydowała się wyjechać do Krakowa (o tym za chwilę). Kiedy po paru miesiącach przyjechała odwiedzić ukochanych dziadków, zobaczyła, że babcia nie ma włosów na głowie. Rak mózgu. Okazało się, że operację miała tuż po tym, jak Kasia się wyprowadzała. „Dlaczego mi o tym nie powiedzieliście?” - spytała dziadka. „Bo wtedy byś została” - odpowiedział. I miał rację - w obliczu choroby babci Kasia nie potrafiłaby wyjechać. A dziadek wiedział, jak o tym marzyła.
Teraz ten 79-letni mężczyzna zastępuje jej wszystkich: i rodziców, i babcię, i rodzeństwo, którego nie ma. Kasia wiele razy rozmawiała z nim o przeprowadzce do Polski. Jednak w jego wieku, z jego zdrowiem (jest po zawale) i skromną, ukraińską emeryturą to byłoby nierealne.
Zamiast tego Kasia kupiła mu więc laptopa. Prawie codziennie rozmawiają przez Skype’a.
Sen
Z tym wyjazdem do Polski było tak: Kasia, po skończeniu szkoły średniej, poszła na studia pedagogiczne w Krzywym Rogu. O wyjeździe za granicę nawet nie marzyła. Inny świat, poza jej zasięgiem, sen, który nigdy nie stanie się realny - tak wtedy myślała o Polsce.
Ale pewnego dnia na jej uczelni zjawili się przedstawiciele firmy, którzy „przeprowadzają” ukraińskich studentów za granicę. Opowiedzieli o Polsce i o Krakowskiej Akademii Frycza Modrzewskiego. Pokazali zdjęcia uczelni. Na Kasi zrobiły wielkie wrażenie. Powiedzieli jej też, że to najlepsza uczelnia w kraju - jasne, dziś wie, że znacznie minęli się z prawdą (pewnie dostając od szkoły prowizję), ale wtedy nie miała o tym pojęcia. Tak samo jak i o tym, że to szkoła prywatna (Kasia dodaje to na marginesie, bo ogólnie o uczelni i swoich studiach opowiada jak najbardziej pozytywnie).
Kiedy Kasia wspomniała o tym dziadkowi, powiedział jej, że trzeba podążać za marzeniami. I wykorzystywać szansę. Dziewczyna zapisała się więc na kurs polskiego przy katolickim kościele w Krzywym Rogu, prowadzonym przez polskich księży. Przyjęli ją z otwartymi rękami, mimo że jest wyznania prawosławnego. Uczestnicy kursu uczyli się polskiego przez oglądanie filmów, konwersację, zabawę. Albo, zamiast siedzieć nad podręcznikami, szli do sklepu i uczyli się w nim: to się nazywa herbata, to kawa, a to bułka.
Przez kilka miesięcy oswoiła się z polskim, ale nie na tyle, żeby swobodnie rozmawiać. Do Krakowa przyjechała pół roku po swoich siedemnastych urodzinach.
Dziewczyna doskonale pamięta swoją pierwszą godzinę w Krakowie. Stała przy okienku na dworcu, a kobieta za nią zapytała, czy już skończyła. Kasia spojrzała na nią wielkimi, bezradnymi oczami. Zrozumiała pytanie, ale kompletnie nie potrafiła na nie odpowiedzieć. Nie mogła wydobyć z siebie ani jednego słowa.
To było dokładnie pięć i pół roku temu.
Ambicja
Wybrała studia na kierunku turystyka. - Mogłabym powiedzieć, że dlatego że mnie to fascynowało - uśmiecha się. - Ale prawda jest trochę inna: po prostu był to najtańszy kierunek.
Najtańszy, czyli kosztujący cztery tysiące złotych rocznie. Kasia nie miała ani złotówki wsparcia finansowego rodziny, nie była beneficjentem żadnego programu stypendialnego. Czyli tę kwotę musiała zapłacić sobie sama. I jeszcze opłatę dla firmy, która ją tu „sprowadziła”. I utrzymać się - zapłacić za mieszkanie, jedzenie, komunikację.
Przez pierwszy rok pracowała w McDonaldzie. Pierwszy semestr, pierwsze imprezy, przyjaźnie, odkrywanie życia studenckiego - tak to wyglądało dla znajomych z jej roku. Kiedy po zajęciach szli nad Wisłę albo do pubu na piwo, Kasia biegła do pracy. Nie znała polskiego, nie mogła więc stać na kasie i obsługiwać klientów. W kuchni przyrządzała więc hamburgery: kawałek wołowiny, sałata, pomidor, bułka. Wołowina, sałata, bułka. I tak w kółko, często nocami, zawsze w weekendy (kiedy stawka godzinowa jest wyższa). Wracała padnięta. Ale wiedziała, że musi zagryźć zęby.
Notatki z wykładów zapisywała cyrylicą po polsku. Później, w domu, godzinami tłumaczyła je na rosyjski
Bo tylko ciężka praca, upór i cierpliwość mogą zmienić jej życie.
Kiedy, po blisko roku, pierwszy raz pozwolono jej stanąć na kasie (w międzyczasie poprawiła się jej znajomość polskiego), na stanowisku McDrive, poczuła się, jakby miała u stóp cały świat.
Studia to też była ciężka praca. Przecież jak je zaczynała, prawie nie mówiła po polsku. Nauczyła się błyskawicznie robić notatki z wykładów, których prawie nie rozumiała. Cyrylicą zapisywała polskie słowa. Potem, w domu, tłumaczyła je sobie. Jak zbliżał się egzamin ustny, na pamięć uczyła się odpowiedzi na pytania, które może usłyszeć. Potem wstawała i słowo po słowie recytowała z pamięci odpowiedź. Jak maszyna.
Udało jej się skończyć te studia bez żadnego egzaminu poprawkowego. Jak ją ktoś pyta, jak to zrobiła, odpowiada: „Chyba po prostu nie miałam pieniędzy”. Bo poprawki kosztują. A Kasia liczyła każdą złotówkę.

Spełniane marzenia
Kiedy Kasia zaczęła lepiej mówić po polsku, znalazła pracę w krakowskim hotelu. Potem w sklepie odzieżowym. Kiedy skończyła studia, trafiła do krakowskiego start-upu CallPage, który zajmuje się wtyczkami na strony internetowe, umożliwiającymi błyskawiczny kontakt z przedstawicielami firmy (generalnie to narzędzie zwiększające sprzedaż produktów).
Zajmuje się w tym start-upie pozyskiwaniem partnerów sprzedażowych. Jeździ na spotkania, szkolenia. Jest zafascynowana tą pracą. Wszyscy ciepło ją przyjęli, znalazła tam przyjaciół. Ciężko pracowała na to, kim jest teraz: spełnioną, młodą kobietą, z pracą, w której się realizuje. Już nie musi pracować w nocy ani w weekendy. Po pracy idzie na lekcje angielskiego, potem na kurs na prawo jazdy i jeszcze siłownię - albo pobiegać.
Czuje się w Krakowie szczęśliwa - twierdzi. Mówi się wprawdzie czasami, że Polacy są zamkniętym, ksenofobicznym narodem, ale Kasia kompletnie nigdy tego nie doświadczyła (no, może raz, kiedy przeczytała ogłoszenie od najemcy mieszkania: „Bez psów i Ukraińców”). Przeciwnie, bardzo jest Polakom wdzięczna za to, że może tu w ogóle być. Często to podkreśla. Tu żyje się łatwiej i radośniej niż na Ukrainie.
Weźmy poziom życia. Na Ukrainie ceny w sklepach są podobne do tych w Polsce, ale pensje czy emerytury - kilka razy niższe. Można zostawić w sklepie spożywczym pół swojej emerytury i wyjść z zaledwie kilkoma produktami. Babcie kupują najtańsze mięso, jakieś ochłapy z kurczaka przeznaczone dla kota czy psa, żeby móc cokolwiek włożyć do garnka.
Wojna też uczyniła Ukrainę smutniejszą. Na pierwszy rzut oka w tej części kraju niby nic się nie zmieniło. Nasi chłopcy giną przecież w Doniecku, w Donbasie, tu nikt na ulicy do ludzi nie strzela. Ale przecież biorą na wojnę też chłopaków stąd. Kolegów Kasi. - Wiesz, po czym widać wojnę? Po pogrzebach. Niektórzy wracają w trumnach - opowiada Kasia. I jeszcze po zbiórkach na pomoc żołnierzom.
Jeśli wojna może wnieść cokolwiek dobrego, to w tym przypadku jest to poczucie jedności w narodzie. W tej części kraju - mówi Kasia - mówi się prawie wyłącznie po rosyjsku. Do tej pory o tych z zachodu kraju, którzy mówią po ukraińsku, na wschodzie pogardliwie mówiło się: wieśniaki (podobnie ci z zachodu mówili o Ukraińcach rosyjskojęzycznych: moskale). Teraz prawie wszyscy są razem. Witryny sklepów w Krzywym Rogu powoli stają się dwujęzyczne. To zmieniła wojna.
Jeśli wojna może zmienić coś na lepsze.
Siła

Gdy Kasia była dzieckiem, bała się przyszłości. Śmierci. Chorób. Wszystkich złych rzeczy, które mogą ją spotkać.
Gdy umarli jej rodzice, na początku nie mogła tego zaakceptować, w kółko zadawała sobie jedno pytanie: Dlaczego, dlaczego, dlaczego?
Kiedyś jedna koleżanka powiedziała jej, że Bóg nigdy nie stawia nas przed wyzwaniami, których nie jesteśmy w stanie udźwignąć. Kasia odnalazła więc w sobie siłę, o której istnienie wcześniej się nie podejrzewała. Siłę płynącą również z tego, że chyba nic w życiu gorszego już nie może ją spotkać. Dzięki temu, że los jej nie oszczędzał, już niczego się nie boi.
Nie boi się żyć.
Jak któraś z koleżanek dramatyzuje, płacze, bo nie zdała egzaminu albo rzucił ją chłopak, Kasia błyskawicznie stawia ją do pionu. Na pytanie „Co ja mam teraz zrobić?” odpowiada jej krótko: „Zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, że ją kochasz”.
Psychika ludzka tak jest skonstruowana - mówi Kasia - że dopóki czegoś nie stracimy, nie potrafimy tego docenić.
Zmiany
Od Kasi bije więc apetyt na życie, energia, wdzięczność dla losu. Ostatnio wygrała casting „Kobieca Twarz Małopolski”, organizowany przez „Gazetę Krakowską”. Odkąd stanęła na scenie, wiedzieliśmy, że ta młoda kobieta ma w sobie wiele siły i piękna - jeszcze zanim poznaliśmy jej historię. Zdawaliśmy sobie sprawę, że przyznanie tytułu „Twarzy Małopolski” dziewczynie, która nie dość, że nie pochodzi z Małopolski i przyjechała tu z innego kraju, może być trochę kontrowersyjne.
Ale Kasia już dawno zapracowała sobie na to, żebyśmy nazywali ją Małopolanką. Kraków był jej świadomym wyborem, a to, że jest teraz jej domem, zawdzięcza wielkiej ambicji, determinacji, pracowitości. Zasłużyła sobie na to.
Odnalazła w sobie siłę, o której istnieniu wcześniej nie wiedziała. Siłę płynącą również ze złych doświadczeń
Po drugie, nasz region - i cały kraj - zmieniają się. Ciężko tego nie zauważyć. Oficjalnie (i legalnie) w Polsce mieszka i pracuje 150 tysięcy Ukraińców. Ale faktycznie ta liczba może być nawet dziesięć razy wyższa (Ukraińcy nie potrzebują już wizy, by wjechać do Polski, co znacznie ułatwiło im migrację).
W samym Krakowie Ukraińców jest kilkadziesiąt tysięcy (konkretnie szacuje się, że około 70 tysięcy).
Co czwarty legalnie zatrudniony w Polsce Ukrainiec pracuje w branży budowlanej, sporo znajduje też zatrudnienie w transporcie i w przemyśle. Ale wśród Ukraińców mieszkających w Polsce są też informatycy, pijarowcy, księgowi, lekarze (wkrótce mają pojawić się procedury ułatwiające tym ostatnim podjęcie pracy w Polsce). I tysiące studentów. We wszystkich większych miastach w Polsce.
***
Dziadek Katarzyny niedawno wyrobił sobie paszport. Jak tylko Kasia dostanie przedłużenie karty pobytu (przez liczbę Ukraińców w Polsce ta procedura teraz się przedłuża), pojedzie po niego do Krzywego Rogu i przywiezie do Krakowa. Niech przynajmniej zobaczy jej nowy dom.