„Rozdział 1.
Samochód odnaleziono, bo Ginger zazdrościł swojemu koledze Jimmy’emu.
Tamtego ranka było ich w lesie czterech. Dojechali rowerami najdalej, jak się dało, i zostawili je tam, gdzie ścieżka stała się zbyt zarośnięta, a korzenie i gałęzie, które spadły z drzew, utworzyły prowizoryczny tor przeszkód. Mieli po jedenaście lat i chodzili do tej samej klasy. Ginger, Alan, Rick i Jimmy. Rower Jimmy’ego był najdroższy. Wszystko, co miał, zawsze było najdroższe. Ubranie, plecak, rower. Rodzice kupowali mu najlepsze rzeczy. W pokoju miał konsole i najnowsze gry. Dlatego Ginger zaczekał, aż Jimmy, cały spocony i zziajany po długiej wspinaczce, stanie na samym skraju głębokiego wąwozu, i wtedy go popchnął. Nie zrobił tego zbyt mocno. Chciał go tylko nastraszyć, co najwyżej zepchnąć metr albo dwa, żeby Jimmy mógł wdrapać się bez niczyjej pomocy z powrotem, podczas gdy inni zaśmiewaliby się, obserwowali go i kręcili filmiki. Ale ściany wąwozu były strome i niestabilne i Jimmy ześlizgnął się, potem stoczył na sam dół i wpadł w gąszcz paproci, głogu i pokrzyw.
- To nie ja! - zawołał Ginger, co było dla niego typowe, w klasie, na placu zabaw i w domu, w którym mieszkał z rodzicami i dwiema siostrami.
Alan zaklął pod nosem i wyjrzał znad krawędzi. Rick złapał go za bluzę z kapturem, jakby obawiał się, że Ginger może zrobić mu to samo co Jimmy’emu.
- To nie ja! - powtórzył głośniej Ginger.
Wszyscy trzej patrzyli, jak Jimmy podnosi się z ziemi, sprawdza na dłoniach i twarzy, czy nie poparzyły go pokrzywy, a potem sięga po uciętą gałąź.
- Idzie po ciebie - postraszył Gingera Alan.
Ale Jimmy użył gałęzi, żeby odgarnąć paprocie na bok, i robił to tak długo, aż w końcu zobaczyli, co się pod nimi kryje.
- Ktoś porzucił tu samochód! - zawołał do nich z dołu.
- Stale porzucają gdzieś samochody - skomentował Rick. - Dasz radę wdrapać się na górę? - zapytał.
Jimmy zignorował go. Obchodził dokoła auto, starając się je odsłonić. Szyby nadal były nienaruszone, ale pokrywał je omszały nalot. Nasunął na dłoń rękaw kurtki i zaczął je przecierać.
Chłopcy spojrzeli jeden na drugiego. Alan pierwszy zaczął schodzić po stromym zboczu, Rick i Ginger ruszyli za nim.
- Jest tam coś, co warto zwinąć? - zapytał Alan.
Jimmy przytknął twarz do szyby. Spróbował otworzyć drzwi od strony kierowcy, ale były zablokowane.
- To chyba polo - mruknął Ginger. - Ten samochód - wyjaśnił. - Volkswagen polo.
Rick szorował dłońmi po mchu.
- Poparzyły mnie pokrzywy - poskarżył się.
Alan podszedł do drzwi od strony pasażera i kiedy mocno je pociągnął, zawiasy ustąpiły ze skrzypieniem.
- Wygląda na pusty - stwierdził, wsiadając do środka. Kluczyk nadal tkwił w stacyjce, więc przekręcił go, ale nic się nie wydarzyło. - Padł.
- Ktoś go zakosił, a potem porzucił - podsumował Ginger i kopnął w błotnik. Zaczynało go to już nudzić.
Rick rozpiął rozporek i zaczął sikać na kępę paproci.
- Siki są dobre na poparzenia pokrzywą - poinformował go Alan i w odpowiedzi zobaczył podniesiony środkowy palec.
Jimmy stanął z tyłu samochodu i wcisnął przycisk otwierający bagażnik. Klapa uniosła się kilka centymetrów i zatrzymała.
- Pomóż mi - poprosił Gingera i obaj skrzywili się, gdy tylna szyba rozprysnęła się nagle na tysiąc kawałków. Odwrócili się i zorientowali, że to Rick cisnął w nią kamieniem; teraz ścierał brud z rąk, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Kurwa mać! - wrzasnął Jimmy.
- Wynośmy się stąd - rzucił Rick.
Ginger zerknął przez wybitą szybę do bagażnika.
- Coś tam jest - oznajmił i czekał, aż koledzy do niego dołączą.
- Wygląda jak szkielet - ocenił Alan.
- To chyba jakiś wygłup - mruknął Rick. - Nie robi wrażenia prawdziwego. Myślicie, że jest prawdziwy?
- A jak wygląda prawdziwy szkielet, panie profesorze? - odparował Jimmy, który pstrykał już zdjęcia telefonem. Inni wyciągnęli swoje komórki i robili to samo.
- Ma włosy - powiedział Ginger. - Włosy i koszulę.
- Powinniśmy się stąd zwijać - zasugerował Rick. - Niech kto inny to znajdzie. - Odwrócił się i zaczął włazić z powrotem po zboczu. - Na co czekacie?!
Ginger i Alan spojrzeli na siebie, nie mogąc się zdecydować. A potem usłyszeli głos Jimmy’ego i odwrócili się w jego stronę. Przyciskał telefon do ucha i prosił, żeby połączono go z policją.
Rozdział 2.
Siobhan Clarke zaparkowała na drodze dojazdowej za innymi służbowymi pojazdami. Mundurowy sprawdził jej legitymację i wskazał drogę przez las. Clarke otworzyła bagażnik swojej astry vauxhall i zmieniła półbuty na gumowce.
- Słuszna decyzja - zauważył mundurowy, spoglądając na własne ubłocone obuwie.
- To nie mój pierwszy raz - poinformowała go.
Tylne drzwi furgonetki ekipy od badania miejsc zbrodni były otwarte; technik szukał jakiegoś sprzętu.
- Waszym szefem jest Haj? - zapytała, na co technik skinął głową. Odpowiedziała mu tym samym i ruszyła dalej. Haj Atwal był najlepszym szefem ekipy techników, jakiego mieli w szkockiej policji. Nagle poczuła, że wibruje komórka, którą trzymała w ręce. Numer z prefiksem 0131. Najwyraźniej miała tu zasięg. - Halo? - rzuciła, odebrawszy połączenie.
Odpowiedziała jej cisza. Zerknęła na wyświetlacz. Rozmowa zakończona. Nie rozpoznała numeru, ale wcale jej to nie zaskoczyło. To samo zdarzyło się trzy razy poprzedniego dnia i dwa razy przedwczoraj. Z początku myślała, że to pomyłka, lecz teraz zaczęła się zastanawiać. Minęła cztery rowery. Chłopców zabrano radiowozem na komisariat, gdzie mieli złożyć zeznania. Rowery mieli im dowieźć później - jeśli ktoś będzie o tym pamiętał.
Dojście do wąwozu zajęło jej ponad pięć minut. Najpierw usłyszała głosy, potem zobaczyła policjantów. Do pobliskich drzew przywiązano dwie grube liny. Korpulentny technik wspinał się pod górę, z wielkim trudem podciągając się na jednej z nich, a drugi, korzystając z sąsiedniej, schodził w dół, by go zastąpić.
- Selekcja naturalna - mruknął stojący obok Clarke policjant.
Zerkając znad krawędzi, zobaczyła samochód. Większość zakrywających go gałęzi została już usunięta. Robiono zdjęcia, badano grunt wokół pojazdu i montowano lampy łukowe podłączone do przenośnego generatora; było dopiero wczesne popołudnie, ale robiło się coraz ciemniej.
- Domyślam się, że pomoc lekarska nie była już potrzebna - powiedziała.
- Lekarska nie - odparł policjant. - Ale na dole jest patolożka.
Wszyscy w wąwozie mieli na sobie białe kombinezony z kapturami, mimo to Clarke rozpoznała Deborah Quant. Ta spostrzegła ją i pomachała ręką. Stojący obok mężczyzna chyba zapytał Quant, do kogo macha. Kiedy odpowiedziała, podniósł dłoń w geście pozdrowienia. Minutę później bez większego wysiłku wspiął się po zboczu, zsunął z głowy kaptur i podał Clarke rękę.
- Detektyw nadinspektor Sutherland - przedstawił się. - Ale proszę mi mówić Graham. Detektyw inspektor Clarke, prawda?
- Siobhan - odpowiedziała.
- Zna pani naszą patolożkę?
Pokiwała głową.
- Co wiemy o ofierze? - zapytała.
- To mężczyzna. Deborah nie chce powiedzieć, od jak dawna nie żyje. Wygląda na to, że mamy do czynienia z uszkodzeniem czaszki.
Clarke rozejrzała się.
- Niełatwo było tu wjechać.
- Sądzę, że dawniej wąwóz był nieco bardziej dostępny. Brak nalepki wskazującej na opłacenie podatku drogowego, niczego nie ma w schowku w tablicy rozdzielczej. Zobaczymy, co powiedzą w laboratorium (...)”.
Ian Rankin, „W domu kłamstw”,
wyd. Albatros, Warszawa 2023,
cena 43,90 zł
