Śledztwo w sprawie marcowej strzelaniny w Markach zakończone. Wiadomo już, kto zabił 29-letniego Tomasza W. ps. Króciak. Zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci poprzez strzał z bliskiej odległości w plecy zabitego postawiono 21-letniemu Michałowi S. ps. Mundek, koledze "Króciaka" z grupy markowskiej. Jeden z najmłodszych markowskich po ponad miesiącu ukrywania się przed policją sam zgłosił się do prokuratury. Wspierany przez adwokata przedstawił swoją wersję wydarzeń z 18 marca, całkowicie rozbieżną z ustaleniami policji. Prokurator nie dał się nabrać.
- Wiedział, że nie ma szans. Deptaliśmy mu po piętach. A po akcji z 9 kwietnia, kiedy zatrzymaliśmy 15 uczestników strzelaniny, wiedział, że jest na straconej pozycji. Zdawał sobie sprawę, że któryś z kolegów go sypnie, skuszony złagodzeniem kary za współpracę - mówi policjant z wydziału do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw, który od lat rozpracowuje grupę markowską. Ale ostatecznie "Mundek" stracił rezon, kiedy policja zatrzymała szefa grupy markowskiej "Salaputa".
44-letni Andrzej S. ps. Salaput, legenda stołecznego półświatka i gangster znany z wyjątkowego okrucieństwa, od lat imponował Michałowi S. "Mundek" kręcił się przy "Salapucie" od 2004 r., kiedy po 10 latach odsiadki gangster wrócił do Marek. 16-letni wówczas chłopak koniecznie chciał się dostać do zbieranej właśnie przez "Saliego" ekipy. Wykazywał się do tego stopnia, że jako 17-latek został skazany na 1,5 roku więzienia za wymuszenia haraczy od okołowołomińskich biznesmenów. Więzienie go nie zresocjalizowało ani nie zniechęciło do "Salaputa". Po wyjściu na wolność natychmiast przyłączył się do bossa i służył mu najwierniej, jak potrafił. 18 marca tego roku był jednym z uczestników gangsterskiej rozkminki z grupą "Szkatuły". Bandyci chcieli ustalić strefy wpływów na wołomińskiej wylotówce, a konkretnie o to, kto "opodatkuje" stojące tam tirówki.
- Rozmowa była gorąca, ale nikt nie planował strzelaniny. Z naszych ustaleń wynika, że "Mundek" nie potrafił przeładować broni. Wystrzelił przez przypadek, zabijając człowieka ze swojej grupy - mówi oficer z komendy stołecznej.
"Mundek" nie przyznaje się do winy. Podczas wizji lokalnej upierał się, że był tylko postronnym obserwatorem.