Krzysztof Zalewski: Z piedestału musiałem zejść do piwnicy

Rozmawiał Paweł Gzyl
Krzysztof Zalewski wystąpi w Fortach Kleparz 5 marca o godz. 20.
Krzysztof Zalewski wystąpi w Fortach Kleparz 5 marca o godz. 20. Fot. Kayax
Rozmowa z wokalistą i gitarzystą, Krzysztofem Zalewskim, o jego najnowszej płycie - „Złoto” - przed koncertem w Krakowie

- Właśnie po długiej przerwie wraca do telewizji „Idol”. Wszyscy pamiętamy, że wygrałeś jego drugą edycję w 2002 roku. Powracają wspomnienia?

- Od wielu lat nie mam telewizora, więc nie jestem na bieżąco. Gdyby nie pytanie mnie o to w wywiadach, nawet bym nie wiedział że „Idol” wraca. Kiedy pojawił się ten program, było to jedyne show tego rodzaju w Polsce. Teraz jest ich więcej, dlatego nie ma już takiego szału jak wtedy.

- Poleciłbyś młodszemu koledze, który pragnie zaistnieć na muzycznej scenie udział w takim programie?

- Są przykłady na to, że może się udać: Ania Dąbrowska, Monika Brodka czy Dawid Podsiadło. Oni wychodząc z talent-show zbudowali wspaniałe kariery i nikt im dzisiaj nie wytyka uczestnictwa w takich programach. W moim przypadku było inaczej: zniknąłem na dziesięć lat i kiedy wróciłem, ten temat nadal się powtarza w mediach, ale ani mi pomaga, ani nie przeszkadza. Nie ma więc jednej odpowiedzi.

- Trudno Ci było zbudować nową tożsamość artystyczną po tej dekadzie przerwy?

- To było duża lekcja pokory, kiedy z „piedestału” musiałem zejść do piwnicy i uczyć się wszystkiego od podstaw. Ale okazało się, że w moim przypadku było to potrzebne. Dzięki temu dzisiaj bardziej doceniam to, że ludzie przychodzą na moje koncerty. Mam teraz pełne sale, bo ludzie lubią moje piosenki, a nie dlatego, że wystąpiłem w telewizji.

- Po wydaniu pierwszej płyty po powrocie - „Zelig” - zagrałeś dużo koncertów. Jak one wpłynęły na Twój kolejny album - „Złoto”?

- „Zelig” był studyjną płytą, cyzelowaną przez lata. Potem grając te piosenki na żywo musiałem mocno upraszczać ich aranże, bo czasem prezentowałem je z trio, a potem - nawet sam z gitarą, klawiszami i bębnami. Do tego nie toleruję na koncertach puszczania czegoś z komputera. W efekcie wykroiłem z pełnego ornamentyki „Zeliga” pewien konkret. To sprawiło, że przy drugiej płycie postawiłem bardziej na treść niż na formę. Czasem pozwoliłem sobie nawet na zostawienie nierówno nagranego wokalu czy bębnów, żeby nie zabić emocji zawartych w tych piosenkach.

- „Złoto” też jest jednak świetnie wyprodukowane. Twoja dbałość o brzmienie wynika z tego, że przez wiele lat pracowałeś w studiu Marcina Borsa?

- Tak. Przesiąkłem tym. Przez kilka lat bywałem prawie codziennie w studiu, obserwowałem jak nagrywa się płyty, rejestrowałem setki chórków i przeszkadzajek dla innych zespołów. Z pewnością dużo się wtedy nauczyłem. Dzisiaj wiem, że dobrze jest mieć taką świadomość tworzenia dźwięku, jaką mają producenci. Choćby po to, aby czasem z niej zrezygnować.

- Teraz pracujesz z producentami, którzy kojarzą się raczej z popem niż z rockiem - Smolikiem czy Planem B. Dlaczego?

- Ponieważ wiedziałem dokładnie co chcę mieć na płycie, nie potrzebowałem producenta, który zrobiłby mi aranże, tylko kogoś, kto pomoże mi dobrze nagrać moje piosenki.

- Ciągle pozostajesz wierny rockowej estetyce. Można w niej powiedzieć jeszcze coś ciekawego?

- Wychowałem się na muzyce rockowej. Dlatego jest mi najbliższa, to w niej czuję się najswobodniej. Choć próbuję robić piosenki bardziej popowe, bardziej hip-hopowe, bardziej elektroniczne - koniec końców okazuje się, że jednak ostatecznie i tak brzmią one rockowo. Nie martwię się tym jednak, bo choćby Stonesi pokazują, że można grać tę muzykę do późnej starości.

- Większość tekstów ze „Złota” jest raczej introwertyczna, ale są też dwa, które poruszają polityczne tematy - „Uchodźca” i „Polska”.

- Dużo łatwiej jest mi opowiadać o moich rozterkach, lękach czy miłościach. Znaleźliśmy się jednak w takim momencie historii, że nie wypada się nie wypowiedzieć na polityczne tematy. Napisałem mocno zaangażowane teksty, ale okazało się, że są zbyt egzaltowane. Poprosiłem więc znajomych poetów - Michała Wiraszkę i Jacka „Budynia” Szymkiewicza - żeby uczynili je bardziej uniwersalnymi. Musiałem coś powiedzieć od siebie na temat otaczającej rzeczywistości - bo aż mnie rozrywało od środka. A ja przecież śpiewam o tym, co mnie dotyka.

- Przed premierą płyty pokazałeś się w filmie „Historia Roja”. To też można było odczytać jako polityczną deklarację. Odczułeś tego skutki?

- Zaczęliśmy kręcić ten film siedem lat temu, kiedy nie było jeszcze obecnej wojny polsko-polskiej. Dlatego myślałem wtedy, że pokazanie historii żołnierzy wyklętych będzie ciekawe. Tym bardziej, że Rój nie był nieskazitelną postacią. Okazało się, że byłem naiwny. Nie spodziewałem się, że na premierze prezydent Polski będzie dziękował kibolom i ONR-owi. Gdybym wiedział - zdystansowałbym się do tego przedsięwzięcia. Bo to, co czyni obecna władza, także z podejściem do historii, jest mi zupełnie obce.

- Czego możemy się spodziewać po Twoim krakowskim koncercie?

- Zagramy niemal wszystkie piosenki ze „Złota” i „Zeliga”. Bardzo doceniam, że na tę trasę przychodzi mnóstwo ludzi, na każdym występie daję z siebie 110%. A w Krakowie publiczność zawsze była mi przychylna - jest więc pewne, że spalę się na scenie nie raz, ale kilkakrotnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Krzysztof Zalewski: Z piedestału musiałem zejść do piwnicy - Dziennik Polski

Wróć na i.pl Portal i.pl