Chęć podwyższenia stopnia naukowego dla dra Marka Migalskiego, szerzej znanego jako byłego europosła, okazała się prawdziwą walką, którą toczy już siedem lat, i to bez powodzenia. Ale po kolei. Doktorat napisał w 2001 r. Książkę habilitacyjną wydał w 2008 r. Wówczas miał już na koncie pokaźny dorobek, znacznie przekraczający standardowe potrzeby przy przyznawaniu habilitacji - ponad 30 opublikowanych naukowych artykułów.
Marek Migalski złożył więc wniosek o otwarcie przewodu habilitacyjnego na Uniwersytecie Wrocławskim. Uniwersytet odmówił otwarcia przewodu. Powód? Podobnie jak bank nie musi podawać, dlaczego odmawia klientowi kredytu, tak i Migalski usłyszał, że uniwersytet nie musi argumentować swojej decyzji. Swoje kroki skierował więc na UJ, w grudniu złożył dokumenty. Rada Wydziału Stosunków Międzynarodowych UJ, która miała uprawnienia do habilitacji, powołała 5-osobowy zespół profesorski, który miał ocenić dorobek doktora Migalskiego i na styczniowej radzie w 2009 r. zdecydować o otwarciu, bądź nie, przewodu habilitacyjnego. Zespół jednogłośnie rekomendował radzie otwarcie tego przewodu. Ale rada, w tajnym głosowaniu, liczbą głosów 16 do 16 (czyli bez bezwzględnej większości) odmówiła otwarcia. Dokładniej liczby głosów rozłożyły się następująco: 16 profesorów było na tak, 11 na nie, a 5 wstrzymało się od głosu. Głosy wstrzymujące liczone są jak negatywne. - Przegrałem, wniosek padł. Zrobiła się afera, prasa zaczęła o tym pisać jako przykładzie patologii - tak utrąca się niepokornych, tych, którzy mają inne poglądy niż większość świata naukowego, że rady wydziałów odmawiają nawet wszczęcia procedury, nie dając naukowcowi żadnej szansy. I jak przypuszczam, to między innymi skłoniło Jarosława Kaczyńskiego do zaproszenia mnie na listy PiS - opowiada Migalski.
Poszedł więc do polityki. Gdy był już europosłem, złożył swój wniosek habilitacyjny najwyżej jak się dało, czyli do Instytutu Studiów Politycznych PAN. No, bo jeśli uniwersytety odmawiają, to może PAN? Przewód otwarto, wyznaczono doktorowi 4 recenzentów, którzy mieli ocenić jego pracę. Cała czwórka napisała pozytywne recenzje na temat pracy habilitacyjnej Migalskiego. W lutym 2013 r. Migalski wziął udział w kolokwium habilitacyjnym, które również zakończyło się dla niego pozytywnie. Choć trwało ono 1,5 godz. i przepytywany był od Sasa do lasa - nie tylko pytano go o jego pracę habilitacyjną, lecz także np. jak ocenia Lecha Wałęsę czy jak definiuje republikanizm.
Ilu zostało zgnojonych, zniszczonych moralnie w takich procedurach, jakie naukowcy urządzają habilitantom?
Migalski szedł wtedy drogą tzw. starej procedury przyznawania habilitacji, a jej ostatnim aktem miał być wykład habilitacyjny. Habilitant proponuje trzy tematy i uczelniana rada wydziału wybiera jeden z nich. Habilitant na ten temat daje wykład, po nim następuje głosowanie. I, co ważne - nie nad oceną wykładu, tylko nad nadaniem stopnia. Wykład to ostatni akord.
To rada wybrała temat o Parlamencie Europejskim. Migalski był już wtedy od 3,5 roku europosłem. Wygłosił płomienny wykład. Po nim odbywało się tajne głosowanie. Znów przegrał: 17 głosów dostał na tak, 15 na nie, 4 osoby wstrzymały się. I to de facto one zdecydowały, że stopnia Migalskiemu nie nadano. Na tym walka Migalskiego o habilitację w starej procedurze się zakończyła. - Oczywiście odwoływałem się do centralnej komisji stopni i tytułów naukowych, ale to nic nie dało - wspomina. Kiedy we wrześniu 2014 r. wrócił na swoją macierzysta uczelnię, czyli Uniwersytet Śląski, po 5 latach urlopowania, postanowił, że dokończy habilitację. Wtedy zaczęła już obowiązywać nowa procedura przyznawania habilitacji. W tej nowej procedurze składa się wniosek do centralnej komisji ds. stopni w Warszawie i wskazuje się jednostkę, gdzie chciałoby się dokonać postępowania habilitacyjnego. Migalski wskazał Uniwersytet Śląski i swój wydział - Nauk Społecznych. Na listopadowej radzie Wydziału Nauk Społecznych - rada odmówiła jednak wszczęcia procedury habilitacyjnej. Wśród naukowców był Jan Iwanek, którego Migalski oskarżył kiedyś, że był tajnym współpracownikiem SB. - Iwanek za to oskarżenie podał mnie do sądu. Proces zawieszono na czas sprawowania przeze mnie mandatu poselskiego i nie odwieszony po utracie immunitetu. Mogę wnioskować, że sam Iwanek nie chciał kontynuował sprawy. W czasie tych 5 lat, gdy byłem europosłem, musiał złożyć zeznanie lustracyjne, w którym przyznał się do tego, że był tajnym współpracownikiem - wyjaśnia Marek Migalski. I wraca do bojów o habilitację. Jego sprawa, po odmowie macierzystej uczelni o wszczęcie procedury, znów wróciła do centralnej komisji. CK wskazała więc inny uniwersytet - UMCS w Lublinie.
Powołano też 7-osobową komisję (4 jej członków wskazała CK, a 3 - Wydział Politologii uniwersytetu w Lublinie. CK w ramach 4 członków wskazała też 2 recenzentów, a wydział - 1. W sumie było 3 recenzentów w 7-osobowej komisji).
Migalski otrzymał dwie pozytywne recenzje swojej pracy (od profesorów wyznaczonych przez CK) i jedną negatywną (od profesora wskazanego przez uniwersytet w Lublinie). - W negatywnej recenzji znalazł się zarzut, że wydawałem tylko jedną książkę rocznie. Inni wydają kilka przez kilkanaście lat. A ja na dodatek przez 5 lat byłem na urlopie. I nie będąc pracownikiem naukowym, wydawałem książki - podkreśla dr Migalski. Między innymi wydał monografię o partiach politycznych, w której jest autorem i redaktorem tekstów prof. Pawła Śpiewaka, Rafała Matyi czy Jarosława Flisa.
27 marca, owa 7-osobowa komisja poprosiła więc Migalskiego na spotkanie wyjaśniające. - Pojechałem. Było to dosyć sympatyczne, merytoryczne spotkanie. Przyjechało na nie 6 członków tej komisji - nie przyjechał ten recenzent, który zaopiniował moją pracę negatywnie. Posiedzenie zakończyło się głosowaniem - 5 głosów było na tak, a jeden - z Lublina - wstrzymał się od głosu. Na tym etapie praktycznie procedura powinna się zakończyć - decyzja komisji habilitacyjnej przekazywana jest po prostu radzie Wydziału Politologii na UMCS w Lublinie, a ta nadaje stopień. - I tak też rozumiał to ustawodawca - uważa Migalski. Procedura, która miała wyeliminować dyskrecjonalność i uznaniowość poprzedniej procedury, a tak naprawdę ją zostawiła. I to pokazało posiedzenie rady Wydziału Politologii UMCS, na której Migalski miał otrzymać stopień habilitacyjny. Wydawało się oczywiste, że rada nadająca stopień zagłosuje tak, jak już zdecydowała komisja. Bo inaczej jaki jest sens jej powoływania, jej prac, recenzji, zapoznawania się z dorobkiem naukowca? Okazało się jednak, że rada wydziału w żaden sposób nie jest związana pracami ani decyzjami tej komisji. - Finał jest taki, że rada licząca 30 osób, gdzie 90 proc. tych ludzi nie zna mojego dorobku, książek, artykułów, wbrew stanowisku rady, którą współpowoływała, zagłosowała przeciwko. I to miażdżącą liczbą głosów - 18 było na nie, 5 na tak i 4 wstrzymujące się, co też zresztą liczy się jako głosy na nie.
Jeśli do 2016 r. Marek Migalski nie otrzyma habilitacji, straci pracę na uczelni. - Wywalą mnie z niej jako nieuka - śmieje się były europoseł, choć wcale nie jest mu do śmiechu. I jak mówi, nie o niego tu chodzi. Jeśli w jego przypadku rada Wydziału Politologii UMCS zagłosowała negatywnie, choć miał pozytywne oceny recenzentów i pozytywną decyzję specjalnej komisji habilitacyjnej, to może być też odwrotnie - jeśli komisja zaopiniuje dorobek naukowy habilitanta negatywnie, rada wydziału i tak może nadać stopień naukowy. - Widzę tu dwa problemy. Po pierwsze, przepis, że rada nie jest związana decyzją komisji jest absurdalny, bo po co komisja ma się zbierać, jak rada i tak głosuje według swojego widzimisię.
Drugi problem - to osobisty. - Jestem nielubiany w środowisku naukowym. Dlaczego? Jestem w TVN24, Polsacie, w gazetach, wypowiadam rzeczy, które się środowisku nie podobają. Ale na tym polega istota nauki, że nie jest istotne, czy ktoś jest fajny, czy niefajny, miły czy niemiły, powinno się go oceniać, co napisał naukowo, nie to, co wygłosił w TVN, czy jak jest cytowany. Ale na podstawie książek i artykułów naukowych. Środowisko naukowe nie jest w stanie wznieść się ponad swoje emocje. Denerwuję ich. Jestem człowiekiem sukcesu, a to boli. I ja to, po ludzku, nawet rozumiem - mówi Migalski. Co teraz zrobi? Znów się będzie odwoływał do centralnej komisji. - Nie wierzę w powodzenie, ale cuda się zdarzają. Chciałbym, aby mój przypadek posłużył do zmiany prawa.