- Napisałam wniosek do prezydenta Jacka Sutryka i na 21 grudnia mamy umówione spotkanie z dyrektorem departamentu edukacji, Jarosławem Delewskim - mówi Mirosława Chudobska, szefowa dolnośląskiego Związku Nauczycielstwa Polskiego. - Domagamy się podwyżek do dodatków do wynagrodzenia.
Chodzi o dodatki motywacyjne, wychowawcze i funkcyjne, do których może dopłacać gmina. Dodatki wychowawcze dostają wychowawcy klas - to 250 złotych miesięcznie, dodatki funkcyjne - dyrektorzy i wicedyrektorzy (kwota tego dodatku to od 1000 do 2000 złotych), dodatki motywacyjne to takie, którymi dyrektorzy nagradzają nauczycieli, którzy wykonali jakieś dodatkowe zadania w ciągu semestru czy roku szkolnego. To może być organizacja konkursów dla dzieci, akcji angażujących uczniów czy lekcji otwartych.
- Punktem wyjścia będzie dla nas podwyżka tych dodatków o 100 procent. Zobaczymy, co uda nam się osiągnąć w drodze negocjacji - dodaje Chudobska.
Urzędnicy przewidują w budżecie miasta na przyszły roku podwyżki dla nauczycieli. Ale dużo niższe od tych oczekiwanych przez związkowców.
- Na razie to kwota 50 złotych brutto na nauczyciela – mówi portalowi GazetaWroclawska.pl Przemysław Gałecki z magistratu. Tłumaczy, że to podwyżka zagwarantowana w ustawie. - Warto przypomnieć, że miejskie pieniądze mogą być przeznaczane na podwyżki dodatków funkcyjnego i motywacyjnego. Pieniądze na pensje podstawową pochodzą z budżetu państwa. A Wrocław jest na trzecim miejscu w Polsce jeśli chodzi o wysokość nauczycielskich pensji. W ogóle w przyszłorocznym budżecie miasta na oświatę przeznaczono 1,3 mld zł. W tym roku reforma edukacji związana m. in. z likwidacją gimnazjów pochłonęła 100 milionów złotych - wylicza. - Urząd miejski poprosił rząd o 2 miliony złotych na odprawy dla zwalnianych nauczycieli likwidowanych gimnazjów. Dostał zaledwie 400 tysięcy złotych - dodaje.
Przemysław Gałecki twierdzi, że nauczycielski protest to spór z państwem i to do ministerstwa, a nie do gminy w pierwszej kolejności związki oświatowe powinny kierować swoje żądania.