Nie masz cwaniaka nad Stanisława Grzesiuka. Bard Warszawy o niej śpiewał i pisał

Agaton Koziński
Nie ocenia się książki po okładce, wiadomo. Ale po obwolucie? Przyznam, że ta zrobiła na mnie wrażenie. Na pewno łatwiej taki efekt WOW wywołać przy grubej książce. Ta liczy 1150 stron, więc obwoluta wygląda godnie. A na niej nadrukowano podobiznę autora tej książki.

Dokładniej - to nadrukowano go trzy razy, na każdym boku oddzielnie. W sumie najmniejszy jest na tylnej części obwoluty, bo tam miejsca musiało starczyć jeszcze na tytuł. Ale całość wygląda potężnie. Tak bardzo, że aż w internecie zacząłem doczytywać, jak takie obwoluty się robi - i w sumie to okazało się prostsze niż myślałem. Ale efekt jest. Jak to mówią Amerykanie: masz tylko jedną okazję zrobić dobre pierwsze wrażenie. Ta książka to wrażenie robi absolutnie.

Ale też bez przerostu formy nad treścią, więc zajrzyjmy do środka. Ten bohater okładki (czy raczej obwoluty) to Stanisław Grzesiuk, zwany popularnie „bardem Warszawy”. Jego przebój „Nie masz cwaniaka nad warszawiaka” zna cała Polska. Więcej - tytuł ten zdefiniował stosunek do mieszkańców stolicy dużą część obywateli kraju nad Wisłą. Taka prawda. Duża część Polski za Warszawą nie przepada, nie chcą mieć nic wspólnego z tym „,miastem cwaniaków”. O tym właśnie śpiewa Grzesiuk w swojej balladzie - tyle że on stoi po stronie Warszawy, jest gotów się o nią bić do krwi. Ale też wie, że jego opinia w Polsce jest odosobniona.

Nie chodzi jednak w tym tekściku o piosenki Grzesiuka, ale o jego powieści. Bo on nie tylko komponował, nie tylko grał na mandolinie (w obozie koncentracyjnym grał on na banjoli, którą sam wykonał), ale też pisał. Zwłaszcza pierwsza jego powieść „Boso, ale w ostrogach” wywołała mnóstwo reakcji. Na wielu poziomach. Książka była o jego - tużpowojennej - Warszawie, ale z wieloma retrospekcjami sięgającymi czasów II RP. I sanację Grzesiuk odmalował brutalnie. Tłumaczył się później, że tylko to by mu władze peerelowskie wydrukowały, ale efektem było to, że jego rodzina się od niego odwróciła, takiego afrontu znieść nie mogła.

Ale książka się przyjęła. Dziś - podobnie zresztą jak dwa inne tytuły „Pięć lat kacetu” i „Na marginesie życia” - jest uważana za kanoniczny opis stołecznego folkloru. Bo Grzesiuk to detalista - opisuje dokładnie kolory i fasony czapek, starannie wylicza składniki menu obiadowego czy topografię ulic. Do tego sporo opisów obyczajów i typowych zachowań w Warszawie lat 50. Dużo tego. Dlatego też książka taka gruba.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl