Pomysł zrodził się w umyśle Luthera. To on podkreśla, że nie trzeba będzie stroić choinek, dokonywać bezsensownych zakupów i robić kolorowych opakowań - mówiąc stanowczo: wyrzucać pieniędzy w błoto. Jako księgowy zajmujący się podatkami umiał dobrze policzyć pieniądze, które Krankowie wydali wcześniej na ozdoby, światełka, kwiaty, bałwanka i kanadyjski świerk, szynki, indyki, serowe kulki i ciastka, wina oraz mocniejsze alkohole.
Niełatwo było Lutherowi przekonać swoją żonę Norę. W książce czytamy, że łzy pojawiły się w jej oczach, gdy usłyszała, że w domu nie będzie choinki. Luther zdecydowanie przypomniał jej, że co roku kłócą się, kiedy dekorują drzewko.
Powiemy - skąd my to znamy! Ze zdziwieniem decyzję Kranków przyjęli ich przyjaciele. W zatłoczonym lokalu, w którym Nora oznajmiła koleżankom, że zamiast wyprawiać święta wypływa w rejs, zapanowała martwa cisza. Ich decyzja zaintrygowała nawet reportera miejscowej gazety. Gwoli uczciwości przyznamy, że w książce spotykamy osoby, które zazdrościli decyzji podjętej przez Luthera i Norę.
Oczywiście, marzenia Kranków o rejsie po Karaibach zostały skorygowane przez ich córkę Blair. Niespodziewanie w wigilijny poranek oznajmiła przez telefon, że właśnie przyjechała do Miami wraz ze swoim peruwiański narzeczonym. Zupełnie nieprzygotowanym i kochającym swoje dziecko rodzicom przychodzą z pomocą sąsiedzi. Znali oni bowiem dobrze Blair i ją uwielbiali. Byli przecież świadkami, jak dorasta, i żegnali ją, gdy wyjeżdżała na studia, z utęsknieniem czekali na każdy jej przyjazd.
Poczyńmy dwie uwagi. Książka może być skierowana do tych wszystkich, którzy postanawiają przeciwstawić się utartym tradycjom. Niech pamiętają, że spotkają się z niezrozumieniem i oporami, także z zazdrością. Po drugie, w trakcie przygotowań do świąt czujemy być może to samo co Luther. Przypomnijmy sobie zatem, co powiedział na końcu książki. Stwierdził, że idiotycznym pomysłem jest darować sobie święta.