Chodzi o słowa Daniela Freunda z Zielonych, który w wywiadzie dla „Frankfurter Rundschau” przyznał, że nakładane na Polskę unijne sankcje są elementem wyborczej walki w kontekście zbliżających się wyborów parlamentarnych.
Polityk wskazał wprost, że sankcje „pokażą, czy instrumenty, których używamy od dziewięciu miesięcy, działają, czy w polskiej kampanii wyborczej debatuje się o tym” - powiedział Daniel Freund.
Warto w tym miejscu zadać pytanie, czy każda z rezolucji i sankcji nakładanych na Polskę miała tylko i wyłącznie motyw polityczny? Politycy Prawa i Sprawiedliwości mówili o tym od samego początku tego procesu, najczęściej napotykając na opór i krytykę ze strony „zachodu”.
Bo przecież walczymy o prawo, o praworządność, walczymy o demokrację, PiS łamie wszystkie reguły, a najważniejsze, że łamie konstytucję! Opozycja w Polsce określiła się nawet miałem „opozycji demokratycznej”, a jak widać działania Komisji Europejskiej oraz większości Parlamentu Europejskiego niewiele mają z demokracją wspólnego, skoro unijne mechanizmy wykorzystuje się do walki politycznej.
Czy to w ogóle jest to legalne? A może po takich słowach powinno się wszcząć odpowiednie procedury? Przecież niemiecki europoseł wprost stwierdził, że oni walczą z legalnie wybranym w Polsce rządem, poprzez karanie de facto obywateli.
Jeżeli w UE nie nastąpi jakaś zmiana, jeżeli organizacja pozostanie na obecnym kursie, to naprawdę w przeciągu dekady mogą czekać nas bardzie niemiłe skutki decyzji zapadających w Brukseli.
Tu nie chodzi tylko o siłową wymianę rządów, ale również przepisy rujnujące portfele obywateli. Czas na zmiany w UE, pilne zmiany.
