Wart co najmniej 4,5 miliona złotych proceder, w którym cudzoziemcy traktowani byli jak niewolnicy organizować miał mężczyzna i dwie kobiety wykorzystujący firmy spod Wejherowa. 42-letni Euzebiusz D. od 2016 roku za pomocą legalnie zarejestrowanej firmy sprowadzał pracowników branży budowlanej spoza Unii Europejskiej wykorzystując do tego głównie ogłoszenia na polskich i ukraińskich portalach internetowych.
- Gdy upominali się o zapłatę, grożono im deportacją lub fałszywie oskarżano o kradzież, wysyłając zawiadomienia do organów ścigania. Z ustaleń śledczych wynika, że 42-latek organizował obowiązkowe odprawy pracownicze, na których zastraszał pracowników, poniżał ich, ubliżał, a nawet bił. Często wykorzystywał też krytyczne położenie przyjezdnych, którzy nie mieli już własnych środków do życia i musieli polegać wyłącznie na wynagrodzeniu, jakie miała wypłacać firma 42-latka - tłumaczy kpt. Andrzej Jóźwiak, rzecznik prasowy komendanta Morskiego Oddziału Straży Granicznej w Gdańsku.
Wykorzystywani pracownicy nocowali w miejscach nie zapewniających godnych warunków zamieszkania, zatrudniani byli nielegalnie, nie otrzymywali wynagrodzenia, a jeżeli było ono wypłacane to w kwotach nie wystarczających na zaspokojenie potrzeb życiowych. To tylko niektóre ze skandalicznych praktyk o jakich informuje prowadząca sprawę prokuratura. Część zatrudnianych osób miała być pozbawiana paszportów, potrącano im za mieszkanie, rzekome ubezpieczenie, odzież roboczą. Poza tym - jak słyszymy - w celu zmuszenia do wykonywania poleceń, stosowano groźby kar finansowych, wydalenia z kraju, a w razie ucieczki, groźby odnalezienia cudzoziemców oraz ich rodzin.
- Sprawcy wykorzystywali krytyczne położenie pokrzywdzonych. Praca ta była bowiem jedynym źródłem utrzymania ich rodzin żyjących na skraju ubóstwa - tłumaczy prok. Grażyna Wawryniuk, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. - Z uwagi na brak pieniędzy pokrzywdzeni nie mogli zrezygnować z pracy i wrócić do swoich rodzin. Gdy komuś udało się uciec, składane było zawiadomienie do Straży Granicznej o nielegalnym przekroczeniu granicy, pobycie, ucieczce z miejsca zatrudnienia - dodaje.
Jak dotąd zagrożonymi karą co najmniej 3 lat więzienia zarzutami handlu ludźmi postawionymi 42-letniemu Euzebiuszowi D. objętych zostało kilkanaście przypadków obcokrajowców. Jednak sprawa wciąż jest rozwojowa.
Dwie rodzinnie powiązane z D. kobiety w wieku 40 i 61 lat dziesiątki razy przelewając pieniądze pomiędzy kilkunastoma kontami bankowymi, miały prać brudne pieniądze z procederu, za co grozi im do 10 lat za kratami. W handlu ludźmi wykorzystywane miały być dwie firmy zarejestrowane w podwejherowskich miejscowościach Bolszewo i Kąpino.
Euzebiusz D. został już tymczasowo aresztowany na trzy miesiące. Wobec kobiet prokurator zastosował poręczenia majątkowe w kwotach 200 tys. zł i 100 tysięcy złotych, dozór policji, zakaz kontaktowania się z pokrzywdzonymi i opuszczania kraju.
Za zatrudnianie „na czarno” płacimy wszyscy
- Warto pamiętać, że problemem jest nie tylko handel ludźmi i jego dramatyczne konsekwencje dla ofiar jak w przypadku tych podwejherowskich firm - tłumaczy Julia Szawłowska z Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek.
- Dość powszechne, niestety, nielegalne zatrudnianie cudzoziemców bez ubezpieczenia oznacza nie tylko zagrożenie dla nich. W razie wypadku przy pracy czy innych kłopotów ze zdrowiem wymagających leczenia, opieka medyczna w publicznym szpitalu przekłada się na obciążenie finansowe i zadłużenie tej placówki, a te długi spłacamy wszyscy. Koszty poważniejszych operacji i rehabilitacji są liczone w dziesiątkach tysięcy złotych, a pracownicy bardzo rzadko są w stanie oddać te pieniądze. Efekt jest więc taki, że rachunek za nieuczciwych przedsiębiorców zatrudniających „na czarno” płaci całe społeczeństwo.