„Właśnie w jednym z tych lokali poznało się dwoje młodych ludzi. Byli to: licząca lat 17 kawiarniana kasjerka panna Fritzi Tekla Reistätten rodem z Brna oraz jej krajan, niedawno przeniesiony do Krakowa porucznik Robert Heytmanek Edler von Kronwart” - przypomniał niedawno Michał Kozioł na portalu Kraków.pl.
Pan porucznik z taborów
Nie wiadomo, dlaczego ten 23-letni oficer szlacheckiego pochodzenia służył w mało prestiżowej formacji, czyli taborach. Jednak nawet w taborach, nazywanych wówczas „trenem”, obowiązywała tak zwana „kaucja”. Oficer, który chciał się ożenić, musiał zdeponować pewną kwotę gotówki. Kaucja, którą często fundowali rodzice narzeczonej, była gwarancją, że przyszła rodzina oficera będzie żyła na odpowiednim poziomie, którego nie gwarantowała oficerska gaża.
Jednak najwyraźniej rodzice pięknej panny Fritzi nie byli dość bogaci, aby zafundować przyszłemu zięciowi kaucję. W tej sytuacji młodzi postanowili odebrać sobie życie i oczywiście spocząć we wspólnym grobie. W tym celu udali się do hotelu Krakowskiego w celu dokonania wspólnego samobójstwa. Jednak w praktyce ich czyn okazał się tragikomiczny.
„Porucznik, posługując się swoim służbowym rewolwerem kalibru dziewięć milimetrów, oddał do ukochanej Fritzi dwa strzały. Jeden był niecelny. Drugi „przeciął skórę na wierzchu głowy po stronie lewej, na długości kilku cm, nie sprawiwszy żadnej ważniejszej kontuzji”. Większym, choć niecałkowitym sukcesem zakończyła się próba samobójstwa. Jak zanotowano, strzał oddany został »poniżej serca; kula pozostała w klatce piersiowej«” - pisze Kozioł.
Snobistyczna kawiarnia
Jednak nie tylko owe krwawe wydarzenie uczyniło ul. Szpitalną sławną. Przedmiotem zainteresowania krakowian była także „artystyczna” strona tego miejsca. To tutaj funkcjonował otoczony opinią wręcz skandaliczną, wspomniany już wyżej lokal Cafė-Rėstaurant du Thėatre. Chętnie zaglądał do Paonu sam mistrz Stanisław Przybyszewski wraz ze swoim dworem oraz piękną małżonką panią Dagny.
Jak po latach wspominał Marian Krzyżanowski: „Przybyszewscy obydwoje królowali w Paonie, a koło wielbicieli otaczało ich stale. Turliński, który początkowo udzielał dość chętnie kredytu, stawał się coraz ostrożniejszy. Mimo to zawsze znalazł się ktoś, kto z radością zapłacił za to, by tylko »mistrz« miał coś do wypicia. Coraz to więcej gości nawiedzało kawiarnię Turlińskiego, stawała się ona coraz modniejsza”.
Urządzenie sali było milsze, bardziej nastrojowe niż w innych podobnych lokalach krakowskich - dywan na podłodze, lampki z abażurami na stolikach, a przede wszystkim chęć zobaczenia Przybyszewskiego i jego urodziwej żony Norweżki, ściągały coraz to więcej gości i to nie tylko z Krakowa, ale również przejezdnych z Warszawy.
