Olga Bołądź: Każda rola to kolejne doświadczenie

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Olga Bołądź w filmie "Wolka" wcieliła się w postać byłej przestępczyni, która wyrusza z tajemniczą misją na Islandię
Olga Bołądź w filmie "Wolka" wcieliła się w postać byłej przestępczyni, która wyrusza z tajemniczą misją na Islandię Robert Pałka
Olga Bołądź to jedna z najciekawszych aktorek średniego pokolenia w Polsce. Właśnie oglądamy ją w kinach w efektownej roli w filmie „Wolka”. Z tej okazji wyznała nam, że chce zabierać głos w ważnych sprawach za pomocą sztuki.

Rzadkością są w Polsce filmy, w których kobieta jest główną bohaterką. Trudno było zdobyć rolę w „Wolce”?
To była bezpośrednia propozycja. Reżyser zadzwonił do mnie i zapytał czy nie chciałabym zagrać w jego nowym filmie. Zapoznałam się z jego pomysłem i zaczęliśmy wspólnie pracować nad tym projektem.

Cały film spoczywa właściwie na pani barkach. Czuła pani na sobie tę odpowiedzialność?
Miałam tego świadomość. Ale bardziej potraktowałam to jako wspaniałe wyzwanie aktorskie. Dla mnie była to przede wszystkim wielka radość móc zagrać taką postać. Miałam poczucie, że to jest rola, która ciągnie cały film, ale starałam się na tym nie skupiać. Długo przygotowywałam się do zagrania w „Wolce”, sporo rozmawiałam z reżyserem. A zanim ten film powstał, to minęło trochę czasu. Byłam więc bardzo zżyta z tą postacią.

Pani bohaterka ma za sobą 15 lat więzienia. Miała pani okazję porozmawiać z byłymi więźniarkami?
Tak. Byłam w więzieniu i rozmawiałam z kilkoma osadzonymi. To było wstrząsające. Ale też bardzo pomocne w budowaniu tej roli.

Anna to postać daleka od naszej codzienności. Trudno było pani znaleźć w sobie emocje takiej bohaterki?
To były bardzo ludzkie emocje, tyle że postawione na krawędzi. Trzeba było sobie wyobrazić osobę, która całe swoje dorosłe życie spędziła w więzieniu. Bo trafiła tam, mając zaledwie 17 lat i to nie za kradzież cukierków, tylko za poważne przestępstwo. Siedzi więc z innymi kobietami osadzonymi za zabójstwa. Żeby tam przeżyć, staje się drapieżnikiem. Kiedy wychodzi na wolność, widzi że świat działa już zupełnie inaczej. Ludzie komunikują się przez smartfony, można sobie przesyłać przez nie muzę. To wszystko jest dla niej nowe. Wyrusza w pierwszą w swoim życiu podróż za granicę i spotyka ludzi, którzy jej nie rozumieją i boją się tej jej dzikości. Dzięki temu zaczyna inaczej patrzeć na siebie i wszystko wokół. Docierają więc do niej pewne rzeczy, za którymi tęskniła. Przede wszystkim za wolnością.

Tej podróży Anny na Islandię, odpowiada podróż do jej wnętrza. Łatwiej było pani przez to pokazać tę przemianę?
Dużo mi pomogła sama Islandia. To oddzielenie od polskiej rzeczywistości, od Warszawy. Byłam daleko od domu i przez pięć tygodni musiałam się skupić tylko na tej postaci. To na pewno bardzo dużo mi dało. Same krajobrazy były też inspirujące – te puste przestrzenie. Do tego kręciliśmy w czasie pandemicznych obostrzeń, więc Islandia była wręcz wyludniona. To robiło niesamowite wrażenie.

Większość akcji filmu rozgrywa się wśród Polonii zamieszkałej na tejże wyspie. Jak was przyjęto?
Bardzo sympatycznie. To mili ludzie. Najbardziej zastanowiło mnie, jak bardzo różni są tamtejsi Polacy. Bo tam przyjechali nie tylko ci, którzy wyruszyli w świat za chlebem, ale również ci, którzy postanowili całkowicie zmienić swoje życie lub ci, którzy nie potrafili znaleźć dla siebie miejsca w Polsce. Są tam też tacy, którzy chcą mieszkać na Islandii ze względu na tamtejszy surowy klimat. Ale choć Polacy są tam bardzo różni, wszyscy byli dla nas serdeczni. Wielu z nich statystowało w tym filmie i zagrało drobne epizody. Byli bardzo zaciekawieni, to było dla nich nowe przeżycie. Mieliśmy więc informacje o tym, jak się tam mieszka Polakom z pierwszej ręki. A ze względu na to zamknięcie było sporo czasu, żebyśmy się z nimi oswoili, a oni z nami.

Reżyser Arni Asgeirsson był rodowitym Islandczykiem. Miał inne podejście do aktorów niż polscy twórcy?
Arni skończył szkołę w Polsce. Trochę był więc wrośnięty w naszą kulturę. Na pewno jednak jego otwarcie, tolerancja i wewnętrzny spokój były jego wizytówką. Zaskoczyła mnie jego niesamowita miłość do swoich aktorów. Myśmy się ze sobą bardzo zżyli i zaprzyjaźnili przez te kilka lat, kiedy przygotowywaliśmy wspólnie „Wolkę”. Niestety: kilka tygodni przed premierą Arni niespodziewanie zmarł. To wielka strata. Po naszym filmie widać, jakim był fantastycznym reżyserem i człowiekiem. To nagłe odejście przerwało jego drogę życiową i karierę. Tym bardziej cieszę się, że mogliśmy zrobić razem ten film i Arni zdążył go skończyć.

Podobno jako dziecko chciała być pani przestępczynią. „Wolka” była w tym kontekście spełnieniem marzeń?
(śmiech) Przeciwnie: jako dziecko chciałam być prokuratorką. Marzyło mi się stanie na straży sprawiedliwości i łapanie przestępców. Wydawało mi się, że bycie prokuratorką to bardzo potrzebny zawód. Wyobrażałam sobie jak mówię „Wysoki sądzie” i wygłaszam płomienną mowę oskarżycielską. Takie miałam zapędy. I to mi się trochę sprawdziło: kilka razy zagrałam policjantki. A teraz – przestępczynię. Fajny mam ten zawód, że mogę się wcielać w tak różne postaci. To tak jakbym cały czas była dzieckiem, mogła się przebierać i odgrywać kogoś innego. W tym sensie to faktycznie spełnienie marzeń.

To dlatego została pani aktorką?
Chodziłam w moim rodzinnym Toruniu do młodzieżowego domu kultury na zajęcia aktorskie i wokalne. To się nazywało Studio P. Kilkanaście lat przede mną była w nim Małgosia Kożuchowska. Potem z kolei Magda Czerwińska. Kiedy ja tam przyszłam, mocno się w to wkręciłam. Po prostu pokochałam teatr. I kiedy zaczęłam się zastanawiać, kim chcę być w dorosłym życiu, w czwartej klasie liceum wymyśliłam sobie, że będę zdawać do szkoły teatralnej. Jak zdam za pierwszym – to będę aktorką, a jak nie – to nie będę i pojadę wtedy do Stanów, gdzie zatrudnię się jako opiekunka do dzieci. I może tam dostanę się na jakieś studia. Chciałam mieć taki rok przerwy na zarobienie kasy i podróże. Tymczasem udało mi się dostać do krakowskiej szkoły. A właśnie tam chciałam studiować. Kiedy przyjechałam do Krakowa na egzaminy, od razu zachęciła mnie pani Teresa Pawłowicz. „Nadajesz się dziecko, wracaj do nas!” – powiedziała. Poczułam wtedy takie ciepło i to dało mi pewność, że wybrałam właściwą drogę.

Krakowska szkoła jest wyjątkowa, bo opiera się na aktorskich autorytetach. Pani też miała tam swojego mistrza?
Tak. To był zdecydowanie Jan Peszek. Miałam z nim zajęcia na trzecim i czwartym roku. Potem razem robiliśmy dyplom. Janek nas wpuszczał powoli do zawodu. Pojechaliśmy nawet razem na festiwal teatralny do Brna. Dzięki temu nabrałam przekonania, że w aktorstwie nie liczy się popularność czy kasa, tylko możliwość wyrażania siebie. Zdecydowanie – Janek był moim mistrzem.

Jeszcze na studiach wyjechała pani na aktorskie kursy do Barcelony, a potem – do Los Angeles. Przydają się pani tamte doświadczenia?
To, że dzisiaj rozmawiamy, oznacza że się przydają. Za granicą nauczyłam się przede wszystkim dystansu i nowych technik. To sprawiło, że spojrzałam trochę inaczej na zawód aktora. Dowiedziałam się jak się buduje rolę w innych krajach, jak się podchodzi do zawodu, ile trzeba mieć w sobie uporu, aby w nim pracować. Dzięki tym wyjazdom zrozumiałam, że muszę znaleźć swoje miejsce w aktorstwie, aby przemawiać do widza własnym językiem. Najwięcej dał mi wyjazd do Hiszpanii, gdzie pracowałam przy komedii dell’arte. Dzięki temu zobaczyłam, że tam aktorzy sami się organizują, sami wystawiają spektakle i z powodzeniem grają potem nawet na ulicach. To mi dodało siły do założenia z kilkoma koleżankami fundacji Gerlsy, która organizuje kobiece warsztaty. Dzięki temu nakręciłam swój reżyserki debiut i dostałam za niego nagrodę na festiwalu w Gdyni w zeszłym roku. To wszystko jest możliwe, bo podeszłam do zawodu aktora holistycznie. Potrafię szukać możliwości wyrażenia siebie w różnych miejscach. Jestem artystką i znajduję spełnienie dzięki różnym rzeczom. Ale oczywiście film mnie najbardziej interesuje.

No właśnie: wydawało się, że po krakowskiej szkole skupi się pani na teatrze, tymczasem szybko poszła pani w stronę kina i telewizji. Dlaczego?

Takie okazje postawiło przede mną życie. Najpierw od razu po szkole dostałam angaż w Starym Teatrze, który zaproponował mi Mikołaj Grabowski. Wtedy pojawiły się pierwsze propozycje filmowe. Zrozumiałam wówczas, że nie mogę się uwiązać etatem, tylko potrzebuję twórczej wolności. Przestraszyłam się trochę, że będąc w teatrze, nie będę miała na to przestrzeni. Może niepotrzebnie – ale wtedy tak myślałam. Grałam jednak dalej w Starym Teatrze – choćby w „Tartuffie” Moliera czy u Petera Zelenki. Dlatego przez trzy lata po szkole miałam kontakt z Krakowem. Kiedy jednak pojawiły się propozycje seriali z telewizji, nie miałam już czasu, by dojeżdżać do teatru. Ale nie zerwałam całkowicie kontaktu ze sceną. W sumie całkiem sporo gram w teatrach warszawskich – Polonii, Imce czy Garnizonie. To jednak nie jest etatowy teatr. W moim przypadku po prostu ten model się nie sprawdził. Za dużo było w moim życiu moich różnych inicjatyw i wyjazdów. Z czasem film stał mi się najbardziej bliski. Dlatego poza aktorstwem zajęłam się reżyserią.

Pierwszą pani główną rolą filmową była Agata Mróz w „Nad życie”. To była wysoko postawiona poprzeczka?
Byłam już wtedy po kilku rolach w „Skrzydlatych świniach”, „Pikselach” czy „Skorumpowanych”. Ale rzeczywiście „Nad życie” wspierało się całkowicie na granej przeze mnie postaci. Bardzo mocno przeżyłam tę rolę, ze względu na moje prywatne podejście do niej. Byłam dokładnie w tym samym wieku, kiedy Agata Mróz umarła. Musiałam więc zagrać młodą osobę, która niespodziewanie choruje na raka. Do tego była to znana siatkarka. Miałam więc dużo emocji do przeżycia. Niełatwo mi było z tego wyjść, ale generalnie fajnie było móc to zagrać.

Potem przyszły „Służby specjalne” i pani spotkanie z Patrykiem Vegą. To on jako pierwszy zobaczył w pani silną kobietę?
No tak – on mnie wybrał, bo zobaczył we mnie coś, czego inni wcześniej nie widzieli. Ale zaangażował mnie również dlatego, że spodobało mu się to, jak postanowiłam zagrać tę postać. Nie bałam się zagrać ostro, ale on mnie też mocno do tego zmotywował i dużo ode mnie wymagał przy tej roli. I jestem mu za to wdzięczna. To było super doświadczenie.

Potem zagrała pani w dwóch kolejnych jego filach. Która z tych ról była dla pani największym wyzwaniem?
Na pewno wspomniane „Służby specjalne”. Najbardziej z kolei bawiłam się przy „Botoksie”, bo Patryk powiedział, że mogę sobie wybrać sama postać dla siebie w tym filmie. I postanowiłam zagrać dziewczynę, która na początku jest strasznie prosta i brzydka, a potem zamienia się w nowobogacką „lalkę”, która produkuje lewe leki. Jeśli chodzi o „Kobiety mafii” Patryk zaproponował mi konkretną rolę, a ja się zgodziłam ją zagrać. Bo tym się kieruję w swoim życiu zawodowym. Po prostu wybieram fajne role. Bo na cały film nie mam wpływu. Ale wszystkie swoje role zagrałam solidnie i na tyle, na ile wtedy potrafiłam. Każda rola to kolejne doświadczenie, dzięki któremu nieustannie się rozwijam. Dlatego aktor po prostu potrzebuje grać.

Na przeciwległym biegunie do ról u Vegi, są pani występy w komediach romantycznych w rodzaju „Słaba płeć?” czy „Kochaj”. Co panią pociąga w tego rodzaju kinie?
Mnie w tym zawodzie pociąga przede wszystkim różnorodność. Nie chcę bowiem być zaszufladkowana. Dlatego teraz po „Wolce” gram właśnie w komedii romantycznej – „Miłość na pierwszą stronę” u Marysi Sadowskiej. I bardzo się cieszę, że reżyserzy i producenci dostrzegają, że mogę zagrać zupełnie odmienne postaci.

Powszechnie uważa się, że granie w komediach romantycznych to dla aktora pełen relaks. To prawda?
Nie zgadzam się z tym kompletnie. To bardzo trudny gatunek. Tam trzeba zagrać tak, żeby to wszystko ładnie skleiło się na ekranie. Teraz mam bardzo wymagające zdjęcia do tej komedii. Sporo się bowiem w niej dzieje. Ja gram tam paparazzi – spotykałam się więc z prawdziwym paparzzi, jeździliśmy dużo po Warszawie z Rafałem Zawieruchą. Poznałam kulisy tego zawodu. To jest mega ciekawie. Mam dużo scen i to jest wymagająca rola. Ale oczywiście miło jest grać takie przyjemne emocje. Szczególnie teraz – po pandemii, kiedy wszyscy przez długi czas byliśmy zamknięci w cierpieniu i strachu. Cieszę się więc, że jest wiosna i lato, a ja mogę kręcić taki pozytywny film, który niesie nadzieję.

Słyszałem taką opinię, że na planie filmowym jest pani perfekcjonistką. Z czego to wynika?
Chyba z tego, że chcę zawsze zagrać jak najlepiej. Nie mam żadnego innego celu. Bo w życiu prywatnym nie jestem perfekcjonistką. Mam dysleksję, dużo zapominam, często się spóźniam. Może dlatego na planie prezentuję się całkowicie na odwrót.

Perfekcjonizm nie zabija przyjemności z wykonywanej pracy?
Perfekcjonizm to chyba złe słowo. Ja jestem raczej typem improwizującym. Dlatego bardzo mocno otwieram się na to, co dzieje się na planie. Mam wszystko przygotowane w głowie, ale kiedy przychodzi drugi aktor, dzieje się magia. Ważna jest więc teraźniejszość. To, co dzieje się tu i teraz. Istotna jest więc współpraca z reżyserem, do tego ekipa, a nawet pogoda. To wszystko wpływa na to, jak gram.

Wspomniała pani o swym debiucie reżyserskim. „Alicja i żabka” to bardzo pomysłowy krótki metraż, słusznie wyróżniony na festiwalu w Gdyni. Co sprawiło, że stanęła pani po drugiej stronie kamery?
To, że mam w sobie dużą potrzebę opowiedzenia własnych historii i pokazania tego, jak ja widzę świat. Aktorstwo to wchodzenie w świat reżysera i spełnianie tego, co on ma głowie. Kiedy staję po drugiej stronie kamery, to ze mnie wychodzą różne historie. „Alicja i żabka” została zainspirowana prawdziwą historią, która wydarzyła się w Polsce w 2008 roku. Mała dziewczynka zaszła w nieplanowaną ciążę. Miała wszelkie prawo do aborcji, ale nikt nie chciał wykonać zabiegu. Bardzo mocno to zainspirowało mnie i moje koleżanki z fundacji Gerlsy. Napisałyśmy scenariusz, a potem wpadłam na pomysł, że to ja mogłabym ten film reżyserować. Dziewczyny bardzo pozytywnie to przyjęły, co dodało mi skrzydeł. Dzięki temu nabrałam pewności, że chcę to robić. A ponieważ spotkałam się z pozytywnym odzewem, myślę o tym dalej.

Film opowiada o trudnym temacie. Spodobało się pani zabieranie głosu w ważnych sprawach za pomocą sztuki?
Bardzo. Ja nie czuję się zobligowana do bezpośredniego wyrażania swojego zdania na wiele tematów, bo nie jestem w nich ekspertką. Sztuka daje mi jednak przestrzeń do takiej wypowiedzi w artystycznej formie. Dzięki temu mogę pokazać jak postrzegam świat.

A skąd pomysł na powołanie fundacji, która ma wspomagać kobiety w polskim show-biznesie?
Ma się jedno życie i każdy chce żyć po swojemu. Czasem nie da się jednak czegoś przeprowadzić bez rewolucji na samym sobie. Gerlsy mają być takim miejscem, gdzie będziemy mogły po swojemu pracować. Ale nasza fundacja zajmuje się nie tylko show-biznesem. Ona jest po to, by wspierać kobiecą solidarność. Ma zachęcać kobiety do próbowania czegoś innego, bez względu na to, na jakim etapie życia jesteśmy. Żeby nie rezygnować ze swoich marzeń. Nakręciłyśmy „Alicję i żabkę”, a teraz piszemy telewizyjny serial. Zrobiłyśmy warsztaty z pewności siebie, zorganizowałyśmy dwa kursy scenopisarstwa. Wychodzimy do kobiet i dajemy im impulsy do samorozwoju.

Chciałaby pani nakręcić film fabularny?
Mam takie marzenie i staram się do niego przygotować.

Jest pani aktorką, która stroni od świata celebrytów. Nie czuje się pani w nim dobrze?
Ja nie mam na to ani czasu, ani chęci. Mam swoje życie. Dziecko, dom, partnera. Wykonuję taki zawód, że dobrze jest, kiedy jest się znanym. To nie znaczy jednak, że ja będę zawsze i wszędzie otwarta na wszystko. Pielęgnuję bowiem w sobie artystkę, która potrzebuje czasu dla siebie, spokoju i normalności. Na co dzień jestem przecież zwyczajnym człowiekiem, który chce się spotkać z przyjaciółmi, przeczytać książkę i wyjść z psem na spacer. Świat celebrycki jest kolorowy i ciekawy, ale raczej nie dla mnie.

„Miłość na pierwszą stronę” pozwoliła pani zobaczyć ten świat od środka?
Faktycznie: trochę poznałam świat paparazzi. I zmieniło się moje patrzenie na ich pracę przez to, jak oni o tym opowiadają. Bo też mają swoje racje.

W jednym z wywiadów powiedziała pani: „Tylko w domu czuję się bezpiecznie”.
To prawda. Bycie tu i teraz daje mi spokój i szczęście. Bycie w domu, bycie mamą, bycie normalnym człowiekiem.

Codzienność stawia panią do pionu?
Dokładnie. Jestem matką i to mnie bardzo pionizuje. Codziennie rano budzę syna, potem robię mu śniadanie, zawożę do szkoły. To sprawia, że mocno stąpam po ziemi. Ale też czasem to zabija w nas ten artyzm. To jednak jest podstawą życia. Dlatego cieszę się, że mogę być w domu z moimi najbliższymi. To jest dla mnie mega ważne i cenne. Lubię zarówno pracę aktorki, jak i bycie mamą czy partnerką. Cieszę się więc, że po pandemii mogłam wrócić do pracy. Bo bardzo dobrze mi to robi.

Wiele młodych aktorek boi się zakładać rodziny, bo martwią się, że coś im przepadnie w pracy. Pani nie miała z tym problemu?
Każdy ma własny przelot. Ja nie wiem co jest dla kogo dobre. Trzeba mieć wolność w swoich decyzjach. O tym właśnie opowiada „Wolka”. Ja nie powiem co dla jakiejś aktorki będzie lepsze. I w czym ona będzie szczęśliwsza. To są indywidualne wybory. Ja się cieszę, że mam syna. Bo to daje mi wielkie szczęście. A to, jakie ma do tego podejście ktoś inny – to już nie moja sprawa.

Syn ma osiem lat. Wykazuje zainteresowanie pracą mamy?
On jest na pewno uzdolniony, ale jeszcze nie myśli o tym, by zostać aktorem. Ma swój własny świat. Ja też stronię od pytań: „A kim chciałbyś być, jak dorośniesz?”. Jeśli będzie chciał zostać listonoszem czy ochroniarzem, to niech będzie. Niech ma na wszystko ochotę, to jest jego życie. Byle był szczęśliwym człowiekiem.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Olga Bołądź: Każda rola to kolejne doświadczenie - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl