FLESZ - Jak pozbyć się stresu w godzinę? Tę metodę stosowała NASA
Tata Oliwki twierdzi, że nie mogło być inaczej, bo dziecię od najmłodszych lat towarzyszy mu w pracy, w salonie tatuażu. Z braku innych możliwości, od chwili, gdy potrafiła chodzić i jako-tako utrzymać równowagę, przesiadywała u jego boku i patrzyła. I patrzyła. I znowu patrzyła. Z czasem umiała nazwać narzędzia, wiedziała, jak przygotować warsztat pracy, odróżniała niebieski od turkusowego i błękitnego. Kilka tygodni temu, rozwaliła na łopatki jury Tattoo Days w Łodzi. Ze względu na wiek, nie bardzo wiedzieli, jak ją zakwalifikować, a głupio było pominąć talent tak kompletnie bez echa. Przyznali więc nagrodę specjalną. Rzecz bez precedensu, bo Oliwka miała wokół siebie siedmiuset tatuażystów! I to żadnych świeżaków, ale starych wyjadaczy tematu, który mają na sobie nie jedną historię. Wyobrażacie sobie? Siedem setek starych wyjadaczy, często z czterdziestką na karku, i ona jedenastolatka?
Salon tatuażu na urodziny pierworodnej
Żeby dojść do Oliwki, trzeba zacząć od taty. I nie chodzi tylko o fizjologię, bo to dosyć oczywista sprawa, a o nitkę, która wiedzie do kłębka. Otóż tata jako młody Anatol podpatrywał przy pracy swojego ojca, artystę plastyka.
- Siedziałem i patrzyłem, jak miesza farby, naciąga płótno, kładzie podkład, potem kolejne warstwy farby – opowiada. - Albo jak szkicuje coś. Tak czy owak – w domu było artystycznie – śmieje się.
Jak już umiał utrzymać w ręku ołówek czy kredkę, zaczął samodzielne dzieło tworzenia. Konkurował z siostrą. Wedle ojcowskiej opinii, to ona miała lepsze artystyczne wyczucie, ale ostatecznie, zamiast studiować Van Gogha czy Salvadora Dali, wybrała kompletnie inny kierunek. Anatolowi otworzyło to furtkę i można powiedzieć, że wypłynął na szerokie wody. Już wydawało się, że portem będzie jakaś artystyczna alma mater, gdy pomiędzy szkicowaniem, malowaniem, rysowaniem pojawili się starsi koledzy. Z tatuażami. Anatolowi, do rysunków na ciele zaświeciły się wtedy oczy. Nie zgasły do dzisiaj.
- Pierwszy tatuaż zrobiłem sobie, jak miałem trzynaście lat – przyznaje. - Jakiś rok później przyprowadziłem do domu koleżankę. Ku zdumieniu rodziców, oświadczyłem, że zrobię jej tatuaż – wspomina ze śmiechem. - Nie wiem, co myśleli, ale się zgodzili.
Wyszło całkiem nieźle – chwali się.
Edukacyjne turbulencje zawiodły go do szkoły fryzjerskiej. Praktyki rozpoczął w Gorlicach, kolejne miał w Jaśle w salonie, który poza fryzjerstwem zajmował się również tatuażem. Był w swoim żywiole, zwłaszcza że szybko się tam na nim poznali i zaproponowali prowadzenie studia. Koniec szkoły, praca, wyjazd za granicę. Wrócił do Gorlic, gdy Oliwka miała przyjść na świat.
- W 2008 roku, niemal równo z narodzinami córki, otworzyłem salon tatuażu – opowiada. - Niemal od początku, była tam ze mną. Bywało, że całymi dniami – dodaje.
Małe dziecko, jak wiadomo jest jak gąbka – nasiąka otoczeniem. Oliwka nasiąkała więc igłami, pigmentami do skóry, projektami. Zresztą, innego taty nie pamięta.
- Miała siedem lat, gdy pozwoliłem jej zrobić tatuaż na moim przedramieniu – mówi. - Wypisała mi swoje imię – dodaje. Ma je do dzisiaj.
- Oj, pamiętam, gdy robiłam go tacie – macha ręką. - Ileś osób stało mi nad głową i patrzyło na każdy ruch, a ja myślałam tylko o tym, żeby się nie pomylić, bo uważałam, że wtedy wszyscy będą się ze mnie śmiali – przyznaje.
Słowo „Oliwia” na ojcowskiej ręce, o dziwo są w miarę równe, można wręcz powiedzieć, że wykaligrafowane, trzymają się linii. Takie dziecięco-zalotne pismo, gdy jeszcze ręką nie jest wprawna, ale już próbuje stosowania literkowych ozdobników.
Dziecięcy plan, jak wysadzić ojca z biznesu
Gdzieś tak koło czwartego roku życia, gdy Oliwia wzrostem sięgała do warsztatu taty w salonie, ten pozwalał jej na przykład na uprzątnięcie go. Oczywiście musiała ubrać rękawiczki, ochronny fartuch, bo bhp to podstawa. Choć cała robota sprowadzała się najczęściej do wyrzucenia pustych opakowań i odniesienia na miejsce pojemniczków z farbami, to i tak czuła się ważna.
- Któregoś dnia oświadczyła stanowczo, że ona też chce tatuować – opowiada tata.
Kupił więc parę płacht sztucznej skóry. Położył na biurku: masz, próbuj. Oliwki nie trzeba było długo zachęcać. Połknęła temat, jak pelikan rybkę i okazało się, że ma dryg. Co najważniejsze, nie boi się wyzwań. Dumny tata, od czasu do czasu, pozwalał jej więc na „wykończeniówkę-wykończeniówki” prac na swoich klientach. Jakieś kreski, dokończenie cieniowania.
- Któregoś dnia oświadczyłam tacie, że rzucam szkołę. I będę tatuować – opowiada.
Tata entuzjazmu nie wykazał ani krzty. Gorzej, założył córce szlaban na tatuatorskie tematy. Będą oceny, będzie zabawa: twoim priorytetem dziecino, jest szkoła. Tyle było dyskusji. Z czasem Oliwka oswoiła się z myślą, że zanim wysadzi ojca z biznesu, żeby go samodzielnie poprowadzić, trochę w Ropie wody jeszcze upłynie. Znaleźli konsensus. Oliwka wie, że jak zawali coś w szkole, to ojciec jej nie odpuści. Nie ma szans. Tata zaś, w przykręcaniu śrubki z obowiązkami stara się nie przesadzić. Dowód to choćby ostatni wyjazd na konwent tatuatorów w Łodzi, który obywał się w ramach Tattoo Days.
- Zbierają się na nim najlepsi z najlepszych, nie tylko z Polski – zaznacza tata.
Gdy zapowiedział córce, że będzie mogła z nim jechać, miała dosyć kwaśną minę.
- Myślałam, że będę tam tylko siedziała i patrzyła – wzrusza ramionami. - A to przecież nudne jest – mówi szczerze.
Kwaśność zmieniła się w błysk, gdy usłyszała, że będzie mogła tatuować! Kogo? Tatę!
Francuz oszołomiony umiejętnościami nastolatki
Zadanie pierwsze: gałązka oliwna. Już nie taki krótki napis z imienia, ale konkretny motyw. Spalić tematu w żaden sposób nie chciała, a z drugiej strony lekko ją wzdrygało z nerwów i emocji. Niepotrzebnie, bo poszło świetnie.
- No, powiedzmy, że dobrze – tata udaje surowego. - Na pewno wyniosła z tego niezłą lekcję, jak prowadzić igłę po skórze, by nie zrobić krzywdy i nie zadać niepotrzebnego bólu – dodaje.
Oliwka z racji wieku wzbudziła nie lada sensację na imprezie. Po tym, jak goście przypatrywali się efektom jej pracy, pojawił się Francuz chętny do zostania modelem młodej gorliczanki. Po namyśle, krótkich konsultacjach z tatą, podjęła wyzwanie.
- Miałam mu zrobić łódź origami na nadgarstku – zdradza. - Trudno się z nim współpracowało, bo się cały czas wiercił i pokwękiwał, ale ostatecznie wyszło całkiem nieźle. W każdym razie był zadowolony – chwali się.
Festiwalowe jury też dostrzegło, że dziewczyna ma to coś i przyznało jej specjalne wyróżnienie dla najmłodszej tatuatorki. Na razie tyle, jeśli chodzi o brylowanie. Dopiero w przyszłym roku mają zamiar pojechać na konkurs do Warszawy, na kolejną edycję Tattoo Days. Razem z dziewczynką w podobnym wieku, planują wystartować w konkursie "Kolaboracja" podczas którego dwie osoby wykonuje wspólnie jeden tatuaż. Oliwka pytana o trend, który ją najbardziej kręci, odpowiada bez namysłu: neotradycjonalny. Z wyjaśnieniami pospiesza tata.
- To styl starej szkoły tatuaży, który zmienił się wraz z rozwojem. Tatuaże robione w tym stylu wciąż mają grube kontury i nasycone kolory, ale technika pozwala nadać im znacznie większą głębię – tłumaczy.
Tatuaż u córki? Na razie nie ma takiej opcji
Oliwka na co dzień, poza szkołą, ma parę innych, równie jak tatuaż, absorbujących ją pasji. Jeździ na snowbordzie, ponoć lepiej niż tata z dziesięcioletnią praktyką, chodzi na basen, na kółko plastyczne do Gorlickiego Centrum Kultury, działa w harcerstwie.
- Nie chcę, żeby się przedwcześnie wypaliła – tata jest szczery. - Musi znaleźć swoją drogę, ale na razie najważniejsza jest szkoła. Obojętnie, co wybierze w przyszłości, będzie miała odskocznię – podkreśla.
Czy pozwoli jej na tatuaż w wieku 13 lat?
- Nie ma takiej możliwości – stwierdza kategorycznie. I zaczyna się śmiać.
