Dziejami okrętu podwodnego „Orzeł” w roku 1958 zajmował się już znakomity twórca filmów akcji tamtego czasu Leonard Buczkowski. Ale tamten film i film Jacka Błauta to dzieła absolutnie nieporównywalne. Jedyna cecha wspólna ich filmów to identyczny czas projekcji: 104 minuty. Na tym podobieństwa się kończą. Buczkowski, mistrz rzetelnego fabularnego kina akcji tamtej zamierzchłej epoki, dramatyczne losy polskiego okrętu przedstawił na podstawie scenariusza napisanego z Januszem Meissnerem, który w czasie wojny służył w lotnictwie, a po wojnie napisał słynne poczytne wówczas książki, m.in. „Żądło Genowefy” i „L jak Lucy”. Jacek Bławut scenariusz do swojej wizji wojny z punktu widzenia załogi okrętu podwodnego, napisał samodzielnie.
Tylko tytułem przypomnienia. Buczkowski nakręcił film o okręcie „Orzeł”, który w roku 1939 umknął Niemcom i zawinął do Tallina w celu uzupełnienia zapasu paliwa. Wbrew zapewnieniom władz estońskich polska jednostka została internowana. Dowódca podjął śmiałą decyzję o ucieczce i "Orłowi" udało się potajemnie opuścić port.
Jacek Bławut pokusił się o rekonstrukcję losów „Orła” w roku 1940, kiedy w Dunkierce trwała ewakuacja wojsk brytyjskich, a polski okręt brał udział w walce z flotą niemiecką w tamtym regionie. Bławut swoją rekonstrukcję zrealizował przy zastosowaniu zupełnie innych środków technicznych, niż jego poprzednik. Dzisiaj mocarstwa wyposażone są w okręty podwodne z bronią atomową. Także kino dysponuje innymi środkami technicznymi. Wystarczy drobne porównanie. Buczkowski do wykonania efektów specjalnych zatrudnił w roku 1958 fachowców jedynie dwóch. Bławut blisko stu.
ZOBACZ TEŻ:
Efekty dramaturgiczne, a przede wszystkim poznawczy aspekt filmu Bławuta jest absolutnie nieporównywalny. Co prawda dla szczura lądowego, niemal dokumentalnie przedstawione w „Ostatnim patrolu” epizody, kiedy załoga posługuje się w dialogu wyrażeniami, wymagającymi znajomości języka używanego przez marynarkę wojenną, czujemy się w czasie oglądania dzieła nieco zagubieni (a niska jakość dźwięku dodatkowo utrudnia percepcję).
Ale to kwestie drugorzędne. Antywojenna wymowa ostatniego patrolu polskiego „Orła” będzie przedmiotem pomocnym w uzmysławianiu piekła, jakie ludzie ludiom zgotować potrafią, czego świadectwa oglądamy w telewizji na co dzień.
ZOBACZ TEŻ:
47. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych. "Tata" - Eryk Lubos i debiut fabularny Anny Maliszewskiej
Akcja drugiego wczorajszego filmu wojennego "Orlęta. Grodno '39” zaczyna się od napaści Niemiec w roku 1939 na wschodnie pogranicze przedwojennej Polski. To jednak równocześnie pierwszy film ukazujący agresję wojsk sowieckich na te polskie tereny po 17 września tamtego roku. 20 września Sowieci przystąpili do zbrojnego ataku na Grodno i po dwóch dniach walk wkroczyli do miasta. Przebieg walk o Grodno Lukaszewicz sfilmował według reguł współczesnego kina akcji.
Świadkiem frontowych zmagań w walkach frontowych reżyser uczynił dwunastoletniego chłopca, który pcha się ryzykownie na pierwszą linię ognia (ryzykownie z punktu widzenia oczywistego niebezpieczeństwa, chociaż chwilami także ryzykownie dla wiarygodności dramaturgicznej filmu). Łukaszewicz jednak w „Orlętach” równocześnie forsuje inny wątek. Zarysowuje sytuację ludności żydowskiej. Leoś - pochodzący z rodziny żydowskiej bohater filmu - jest uczniem polskiej szkoły i zaczytuje się w „Krzyżakach” Henryka Sienkiewicza. Dla Leosia niedościgłym wzorem postawy heroicznej jest Zbyszko z Bogdańca. Chłopak dość cierpliwie znosi kierowane do siebie antysemickie obelgi niektórych zawadiackich kolesi. I nie licząc się z piekłem szalejącej wokół wojny, Leoś aktywnie przyłącza się do stawiających opór przed Sowietami polskich bojowników i staje się ofiarnym uczestnikiem obrony. Tragiczny finał „Orląt”, w którym ruscy sołdaci rozstrzeliwują Polaków bez względu na pochodzenie i bez względu sympatie polityczne, nie wymaga komentarza.
47. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Uroczyste ...
