- Fani zespołu Coma, w którym śpiewasz, nie mają Ci za złe, że jesteś jurorem w komercyjnym talent-show „Must Be the Music” w Polsacie?
- A niby dlaczego? W kapitalistycznym świecie wszystko jest komercją. Uważam, że znalazłem w tym programie swoje miejsce. Staram się pokazać młodym ludziom, że choć biorą udział w przedsięwzięciu medialnym, to mogą robić bardziej ambitne rzeczy. Próbuję uświadomić uczestnikom, że flirt z komercją to nie jest droga w jedną stronę. Wszystko zależy od samego wykonawcy, czy ma do powiedzenia coś wartościowego.
- To Twój przypadek: dzięki udziałowi w „Must Be the Music” nie musiałeś myśleć o zabezpieczeniu finansowym rodziny i mogłeś zrealizować tak niekomercyjne przedsięwzięcie, jak Twój nowy solowy album - „J.P. Śliwa”.
- Dzięki jurorowaniu w talent-show zyskałem na chwilę trochę niezależności. Nowe piosenki mogłem nagrać w Łodzi, będąc wolnym od godzin pracy w zawodowych studiach nagraniowych. Siedziałem i dłubałem w tym materiale dwa lata, wtedy gdy miałem wolne. Oczywiście zaprosiłem innych muzyków - dwoje perkusistów, Olę Rzepkę i Adama Marszałkowskiego.
- Porwałeś się tym razem na bardzo ambitne przedsięwzięcie: płycie towarzyszy... dramat przeznaczony do wystawienia na scenie! Tego jeszcze nie było.
- Chciałem połączyć wszystkie swoje pasje, ponieważ jestem zwolennikiem teorii, że sztuka oddziałuje na odbiorcę najsilniej, kiedy łączy różne gatunki. Bo tak wygląda nasze codzienne życie: nie koncentrujemy się przecież na czymś jednym, tylko mamy podzieloną uwagę, jedziemy samochodem, słuchamy radia, rozmawiamy z kimś i jemy hamburgera. Sztuka, żeby być interesującą, powinna też być konstruowana ze strzępków rzeczywistości. Dlatego w ten sposób zbudowałem płytę i dramat.
- Ostatnio jednak zmienił się odbiór muzyki: młodzi ludzie nie słuchają już płyt w całości, tylko wybierają sobie pojedyncze nagrania i robią z nich playlisty na swoich telefonach. Tymczasem Ty prezentujesz tak rozbudowany materiał...
- Właśnie, że nie: płyta składa się z pojedynczych piosenek, z których prawie każda utrzymana jest w innym stylu. Słuchając jej ma się wrażenie, że skacze się z utworu na utwór, z jednego wykonawcy do drugiego. Czyli tak, jak słucha się muzyki w telefonie czy na innych elektronicznych nośnikach. Materiał na albumie to jakby czterdziestominutowa playlista skonstruowana z nagrań różnych wykonawców. To celowe - aby przykuć uwagę słuchacza.
- Podmiot liryczny w tekstach Twoich nowych piosenek jest mocno wkurzony na współczesną Polskę. Ile w tym Twojego własnego wkurzenia?
- Wrażenie tego napięcia może wynikać z tego, na jakiej płaszczyźnie poruszają się główni bohaterowie - a wyznacza ją rytm, jaki serwuje nam współczesna cywilizacja. Mam tu na myśli nieustanny wyścig o to, kto będzie lepszy i silniejszy. Jeśli bowiem uczestniczymy w rywalizacji, nigdy nie zaznamy spokoju i wyciszenia, bo zawsze ktoś będzie od nas mądrzejszy, szybszy czy sprawniejszy. I takie roztrzęsione postaci chodzą po polskich miastach, prowadzą samochody, pracują w różnych urzędach; sam do nich należę. Na tej płycie zawarłem pytanie: czy przez udział w tym bezmyślnym wyścigu nie tracimy czegoś, co jest zakodowane w ludzkiej naturze - potrzeby bezpieczeństwa, równowagi, rodzinnego ciepła i duchowości.
- Ta duchowość znów pojawia się w Twoich tekstach. Od pierwszej płyty wadzisz się z polskim katolicyzmem. Jesteś dzisiaj bliższy pogodzenia się z nim czy odrzucenia?
- To poszukiwanie głębszego sensu w kulturze, w której zostaliśmy wychowani. Ciągle zastanawiam się, co niesie ze sobą potencjał religii katolickiej. Bo nie chcę, by była ona tylko narzędziem do walki politycznej, przez co traci swoją wiarygodność, autentyczność i duchowy wymiar. To nie tylko mój problem, ale wielu innych Polaków. Niestety - jedni zdają sobie z niego sprawę, a inni nie. Media tylko dokładają się do tego chaosu, nagłaśniając co powiedział jakiś ksiądz czy polityk, i w którym kościele. Tymczasem w religii chodzi o to, aby znaleźć swoje miejsce na ziemi. Wiara gwarantuje bowiem to, że jeśli się modli i kontempluje, żyje się w zgodzie ze swoim naturalnym rytmem.
- Co zatem robić?
- Pomóc w tym wszystkim możemy sobie tylko my sami, uświadamiając sobie, czemu religia tak naprawdę powinna służyć. I mam tu na myśli nie tylko katolicyzm, ale różne inne drogi. Skoro jednak zostaliśmy wychowani w Polsce, religia katolicka zawsze będzie nam najbliższa. Mam jednak przeczucie, że to, co nas łączy jest silniejsze niż to, co nas dzieli, trzeba tylko umieć znaleźć drogę do porozumienia.