Piraci, odludne wyspy i mroczne tajemnice. Wyspy Tristan da Cunha i Pitcairn

Jakub Guder
Tristan da Cunha
Tristan da Cunha Pixabay
Sama podróż na te dwie niewielkie wyspy zabiera tydzień. Pitcairn i Tristan da Cunha to najtrudniej dostępne zamieszkałe miejsca na Ziemi. Mają niezwykłą, ponurą historię.

Siedem dni trzeba płynąć z południowoafrykańskiego Kapsztadu, by dotrzeć na wulkaniczną wysepkę Tristan da Cunha, położoną na południowym Atlantyku. Innej drogi nie ma. 2800 km, jakie dzielą ją od stałego lądu, czyni tę krainę najbardziej odludnym miejscem na Ziemi. Tak mówią jej mieszańcy.

Pierwsi na tę wyspę trafili Portugalczycy. W 1506 roku wicekról Indii Portugalskich Alfonso de Albuquerque w drodze z Lizbony do Indii napotkał silny sztorm. Jego flota została rozproszona, a jeden z okrętów zawędrował tak daleko na południe, że natknął się na niewielką wyspę, nad którą górował szczyt wulkanu. Okrętem dowodził Tristao da Cunha.

Obecnie Tristan da Cunha należy do zamorskiego terytorium Wielkiej Brytanii, którego pełna nazwa to Wyspa Świętej Heleny, Wyspa Wniebowstąpienia i Tristan da Cunha, przy czym najludniejsza z tych wysp – Wyspa Świętej Heleny – oddalona jest o blisko 2500 tys. km od Tristan. W jedynej osadzie o wdzięcznej nazwie Edinburgh of the Seven Seas (Edynburg Siedmiu Mórz) mieszka niespełna 300 ludzi. Od pokoleń zajmują się tym samym – uprawą ziemniaków (które jeszcze pół wieku temu były tam jedyną walutą), rybołóstwem oraz hodowlą zwierząt – niezbyt liczną, bo z uwagi na ograniczoną powierzchnię na każdą osobę w rodzinie może przypadać jedna krowa i dwie owce. Nie więcej. Życie na wyspie płynie powoli. Są dwa kościoły (anglikański i katolicki), pub, niewielki, odkryty basen.

Jesienią 1961 roku ziemia na Tristan zaczęła drżeć, pojawiła się szczelina, z której wydobywał się zapach siarki, a następnie powstał wulkaniczny kopiec. Administrator wyspy, Peter Wheeler wezwał pomoc z Kapsztadu, a potem zadecydował o całkowitej ewakuacji. 12 października wszystkich 290 mieszkańców wsiadło na okręt MV Tjaden, by następnie popłynąć najpierw do RPA, a potem do Wielkiej Brytanii.

Dla Tristańczyków dotarcie na Wyspy było cywilizacyjnym szokiem. Nigdy wcześnie nie widzieli wielkich budynków, rozległych metropolii, nie korzystali z telefonu, nie oglądali telewizji. Archiwalne zdjęcia pokazują surowe twarze ludzi zakłopotanych pytaniami dziennikarzy. – Co wam się najbardziej podoba w Anglii? Kosmetyki i sklepy z różnymi produktami – mówi młoda dziewczyna.

– Samochody i to, jak się poruszają. No i telewizja. Gdy zobaczyliśmy ją w naszym obozie, to od razu wszyscy przybiegli, by ją oglądać – mówi chłopak w jej wieku. Wszystkich imigrantów zakwaterowano pod Southampton i dano im pracę w zakładach przemysłowych. Szybko jednak zapragnęli wracać do domu. Źle się czuli w Anglii, męczyło ich zainteresowanie mediów i lekarzy, a kilkoro starszych zmarło, bo ich organizm okazał się za słaby w zderzeniu z europejskimi chorobami. Ostatecznie niemal wszyscy wrócili na wyspę w 1963 roku.

Brytyjscy lekarze, badając przybyszów przed ich powrotem do ojczyzny odkryli, że ponad połowa z nich choruje na astmę. To sześć razy więcej, niż wynosi średnia na świecie. Dlaczego? Z czego to wynika, skoro na wyspie nie ma przemysłu, a powietrze jest czyste? Zagadkę tę udało się rozwiązać 30 lat później, wraz z rozwojem genetyki. Na początku lat 90. XX wieku na Tristan przybył lekarz, który postanowił zbadać DNA wszystkich mieszkańców. Okazało się, że astmę wywołuje mutacja jednego z genów, a że społeczeństwo jest małe i małżeństwa blisko spokrewnionych osób są bardzo częste, to pula genów była ograniczona. To jednak nie wyjaśniało całkowicie takiego natężenia zachorowań. Okazało się, że nieszczęśliwym trafem kilkoro z pierwszych osadników wyspy chorowało na astmę. Za początek stałego osadnictwa uznaje się rok 1817, kiedy to jeden ze stacjonujących tam brytyjskich żołnierzy, William Glass poprosił, by po likwidacji posterunku mógł zostać na Tristan wraz z żoną i dwójką dzieci. 10 lat później na wyspie żyło 14 osób, w tym pięciu kawalerów. W poszukiwaniu żon udali się na Wyspę św. Heleny. Misja się powiodła, ale trzy z pięciu kobiet, jakie ze sobą przywieźli, miały astmę... W 1892 roku u wybrzeży wyspy rozbił się włoski statek handlowy. Dwóch rozbitków zdecydowało się zostać na Tristan na stałe. Jak się okazało, obaj też chorowali na astmę. Tym sposobem niektórzy dziś nazywają Tristan da Cunha „asthma island” – „astmatyczną wyspą”.

Pitcairn: Seks jak jedzenie leżące na stole

Gdy w 1817 roku na Tristan osiedlał się William Glass, w innym zakątku świata kresu swojego żywota dobiegał William Bligh, kapitan okrętu HMS Bounty, którego załoga zbuntowała się przeciw swojemu dowódcy w 1789 roku. Pół roku wcześniej Bounty przypłynął na Tahiti, by zabrać stamtąd sadzonki chlebowca i zawieźć je na Jamajkę. Nie był to jednak czas na ich przesadzanie i trzeba było kilka miesięcy poczekać. Spora część marynarzy posiadła w tym czasie piękne, miejscowe kobiety i powrót był im nie w smak... Kiedy Bligh przykręcił śrubę, załoga się zbuntowała. Na czele buntowników stanął pierwszy oficer Fletcher Christian. Dotychczasowego dowódcę wsadzono wraz z wiernymi mu kompanami do małej łodzi, w której miał skonać na Pacyfiku (ostatecznie, pokonując kilka tysięcy mil, dotarł do holenderskiego Timoru). Część buntowników wróciła na Tahiti. Pozostali – wraz z kobietami i kilkoma Tahitańczykami – dotarli do malutkiej (4,5 km kw.) wyspy Pitcairn, położonej 5500 km od wybrzeży Nowej Zelandii. Bounty spalono, by z jednej strony nikogo nie kusiła możliwość powrotu, z drugiej, aby nigdy nie odnaleziono buntowników.

Na rajskiej wyspie początkowo życie było sielanką, ale wkrótce zaczęły się konflikty – przede wszystkim o kobiety. Buntownicy i Tahitańczycy zaczęli się mordować. Przeżył jeden mężczyzna – John Adams. Gdy w 1814 roku na Pitcairn przypłynęły dwa brytyjskie okręty, zastały osadę, w której żyło 46 osób. Jej przywódcą był ostatni z buntowników z Bounty.

Dziś na tej malutkiej wysepce w połowie drogi z Nowej Zelandii do Ameryki Południowej żyje niespełna 50 osób. Prąd mają kilka godzin dziennie z generatora, utrzymują się z produkcji pamiątek, jednego z najczystszych miodów na świecie oraz unikatowych znaczków pocztowych. Nie mają lotniska, a port jest tak mały, że duże statki muszą czekać na redzie, gdy turyści docierają do brzegu niewielkimi pontonami.

Sielanka? Niekoniecznie. Na początku XXI wieku na Pitcairn wybuchła seksafera. Ujrzała światło dzienne, gdy zeznawać zdecydowały się kobiety, które opuściły wyspę. Okazało się, że przez lata – ba! Przez pokolenia! – miejscowi mężczyźni wykorzystywali nastoletnie dziewczęta. Skazano sześć osób, w tym burmistrza wyspy. To połowa całej męskiej populacji Pitcairn. Odizolowana przez dziesiątki lat społeczność kultywowała patriarchalny system wartości, w którym seks z nastoletnią dziewczynką – zaczynając od pierwszych osadników wyspy – był czymś naturalnym. – Wszyscy uważaliśmy, że seks jest jak jedzenie leżące na stole – stwierdziła żona jednego ze skazanych.

Marek Rożej, trener Natalii Kaczmarek

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl