Marynarka w drobny rzucik, dzwony i wąsy. Tak wyglądali ojcowie moich koleżanek, ale także mój własny. Nie wyobrażałam sobie taty bez wąsów, kiedy więc pewnego dnia stanął na progu domu zupełnie pozbawiony zarostu, nie wpuściłam go, mówiąc: "Mamy ani taty nie ma, proszę przyjść poźniej".
W latach 70. wąsy były symbolem męskości i powagi. Miał je dyrektor szkoły, majster na budowie, przyszły prezydent, ale także aktor Burt Reynolds (kiedy w 1972 r. jego zdjęcie na futrze z niedźwiedzia trafiło na rozkładówkę "Cosmopolitan", stał się symbolem seksu lat 70.). Były modne. Do niedawna mężczyźni decydowali się na wąsy z zupełnie innych powodów. Na przykład z ciekawości. To właśnie ona skłoniła dziennikarza "The Guardian" Geartha McLeana do zapuszczenia wąsika, czym wzbudził zainteresowanie znajomych, choć nie zawsze przychylne komentarze. Niektórzy nawet próbowali zerwać mu tę "ozdobę", nie wierząc, że "naprawdę to zrobił, naprawdę zapuścił wąsy!".
Zamieszanie z wąsami zaczęli zupełnie niechcący aktorzy Brad Pitt i Jude Law. Ich ostatnie filmowe kreacje wymagały tej od dawna niemodnej ozdoby mężczyzny. Tymczasem pozazdrościł im ich Leonardo DiCaprio i też, już prywatnie, zapuścił wąsiki. No i poszło: na ulicę coraz śmielej zaczęli wylegać wąsacze! Charlie Porter, wicenaczelny magazynu "Fantastic", tak tłumaczy ten zaskakujący zwrot akcji: "Mężczyźni chcą eksperymentować z własnym wyglądem, a pracodawcy mają coraz luźniejszy stosunek do stroju w pracy. Panowie mają większe pole do popisu. Mogą zapuścić włosy, wyhodować zarost. Robią to z ciekawości, żeby sprawdzić, jak będą wyglądać".
Kiedy już się okaże, że nieźle, mogą też wziąć udział w kolejnych światowych mistrzostwach brody i wąsów, które odbęda się na Alasce. Sonia Ross