Problemy Martiki Anders ciągną się od października zeszłego roku. Wtedy dziewczyna tak nieszczęśliwie upadła, że telefon komórkowy który trzymała w dłoni, zranił ją. Szybka aparatu rozcięła jej palec.
- Pojechaliśmy na izbę przyjęć do szpitala przy ul. Krysiewicza - wspomina Paweł Anders, ojciec pacjentki. Tam lekarz zszył ranę. Ojciec myślał, że to koniec sprawy. Mylił się. To był dopiero początek. - Po trzech miesiącach palec zaczynał nieznośnie boleć. I zrobił się fioletowy. Poczułam wyraźnie jakieś wybrzuszenie - opisuje Martika.
Dziewczyna udała się do poradni, do Stefana Fechnera, specjalisty chirurgii dziecięcej. - Zdecydowałem się na prześwietlenie palca i... okazało się, że lekarz, który zszył ranę pozostawił dwa kawałki hartowane szkła - opisuje Stefan Fechner i przyznaje, że takie coś nie powinno się zdarzyć. Chirurg zdziwił się również, kiedy spojrzał na wypis szpitalny. Było tam napisane, że w szpitalu operowano lewą rękę. - A w rzeczywistości Martika miała skaleczoną prawą dłoń! - wyjaśnia.
Czytaj też:"Pijany lekarz przyjmował pacjentów. Jest już w areszcie"
Młoda pacjentka dostała skierowanie do szpitala Krysiewicza na ponowną operację. Przyjęli ją na oddział 18 stycznia. Po dwóch dniach została wypisana, a po ośmiu ściągnięto jej szwy i... okazało się, że rana się "otwiera". Dziewczyna znów musiała pojawić się w poradni.
Jak mówi Stefan Fechner, lekarz w szpitalu nie powinien ściągać szwów widząc w jakim stanie jest skaleczenie albo powinien ranę lepiej zabezpieczyć. Chirurg ponownie musiał poprawiać pracę specjalistów z Krysiewicza. Założył pacjentce odpowiedni opatrunek. Dziewczyna może nigdy nie odzywać pełnej sprawności w palcu.
Maciej Sroczyński, chirurg, który operował dziewczynkę, przyznaje, że w dokumentacji "pojawiło się przeoczenie". - Za ten błąd przepraszam - przyznaje lekarz. Ale na pytanie, czy to, że zostawił szkło w palcu nastolatki jest powodem do przeprosin, odpowiada, że nie.
Podobnego zdanie są władze szpitala. - Zabiegi w szpitalu wykonywane są zgodnie z przyjętymi standardami, a każdy zabieg obarczony jest określonym ryzykiem - napisała Sylwia Świdzińska, zastępca dyrektora, w oficjalnym oświadczeniu i sugeruje, że rodzina może dochodzić swoich racji przed właściwymi instytucjami.
Jak mówi Paweł Anders, prawdopodobnie tak właśnie się stanie. Zamierza sprawę zgłosić do prokuratury. - Liczba zaniedbań w tym przypadku jest zbyt duża - mówi wprost ojciec Martiki Anders.
Jeśli Tobie lub komuś z Twoich bliskich lekarze pozostawili w ciele coś, co nie powinno się tam znaleźć, to napisz do naszego dziennikarza. Wiadomości mailowe prosimy kierować na adres [email protected]