Prezes IPN o atakach na Jana Pawła II: To, co zrobili Overbeek i Gutowski, jest zaprzeczeniem rzetelności dziennikarskiej

OPRAC.:
Marcin Koziestański
Marcin Koziestański
Prezes Instytutu Pamięci Narodowej Karol Nawrocki
Prezes Instytutu Pamięci Narodowej Karol Nawrocki fot. Magda Pasiewicz
Podstawą warsztatu historyka – ale też rzetelnego dziennikarza – jest umiejętność krytycznej analizy wykorzystywanych źródeł – mówi prezes IPN dr Karol Nawrocki, odnosząc się do źródeł, na których opierają się autorzy doniesień na temat kardynałów Wojtyły i Sapiehy.

Prezes IPN dr Karol Nawrocki udzielił wywiadu Polskiej Agencji Prasowej.

PAP: W ostatnich dniach uwagę opinii publicznej przyciągnęły zarzuty wysuwane wobec papieża Jana Pawła II. Jak należy ocenić interpretacje materiałów komunistycznej bezpieki dokonane przez autorów hipotez prezentowanych w niektórych mediach?
Dr Karol Nawrocki: Przede wszystkim, warto się skoncentrować na tym, o czym Ekke Overbeek i Marcin Gutowski nie powiedzieli, albo co przemilczeli w swoich materiałach. Zarówno w książce jak i reportażu mamy do czynienia z nadinterpretacjami, sprawiającymi nawet wrażenie manipulacji. Dokumenty wytworzone przez komunistyczne organy bezpieczeństwa państwa, zgromadzone w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej są wykorzystywane wybiórczo. Daje to obraz dążenia do udowodnienia za wszelką cenę tezy, że Karol Wojtyła, arcybiskup a potem kardynał, wiedział o sprawach pedofilii wśród podległych mu księży i nic z tym nie robił. Prawda jest zgoła odmienna od wniosków wysnutych przez dziennikarzy i zaprezentowanych zarówno w książce jak i reportażu. Poza tym, z niektórych dokumentów – wbrew warsztatowi historycznemu – cytowane są tylko te fragmenty, które pasują do takiej tezy.

Przyczyną takich interpretacji jest brak przygotowania do analizy materiałów wytworzonych przez funkcjonariuszy komunistycznej dyktatury czy raczej celowa manipulacja?
Podstawą warsztatu historyka – ale też rzetelnego dziennikarza – jest umiejętność krytycznej analizy wykorzystywanych źródeł. Dotyczy to także, a może w szczególności, materiałów komunistycznej „bezpieki”. Chodzi nie tylko o to, czy dany dokument jest autentyczny, ale też o sprawdzenie, czy lub na ile zawarte w nim informacje są wiarygodne. Trzeba zadać sobie pytania, od kogo pochodzą dane informacje, komu, w jakich okolicznościach i w jakim celu zostały przekazane, czy pokrywają się z naszą wiedzą z innych źródeł itp. Informacje pochodzące z jednego źródła, czyli np. donosy tajnych współpracowników należy konfrontować z innymi materiałami – niekoniecznie z innych archiwów, czasem wystarczy krzyżowa konfrontacja w obrębie archiwaliów zgromadzonych w IPN. Tak się nie stało. To, co zrobili Overbeek i Gutowski jest zaprzeczeniem rzetelności dziennikarskiej.

Jaki więc naprawdę był charakter reakcji kardynała Karola Wojtyły i jego otoczenia w kurii krakowskiej na doniesienia o rzekomych przypadkach przestępstw seksualnych dokonywanych przez duchownych?
Gdy Karol Wojtyła dowiadywał się o jakichkolwiek nadużyciach seksualnych księży to reagował zdecydowanie, nie tuszując tego typu spraw. To wniosek, który formułuję, na podstawie dotychczasowych analiz akt komunistycznej „bezpieki”. Wystarczy zapoznać się uważnie ze sprawami księdza Eugeniusza Surgenta czy Józefa Loranca, które jednoznacznie pokazują, że Karol Wojtyła jako arcybiskup później kardynał krakowski szybko i konsekwentnie podejmował działania wobec popełniających przestępstwa seksualne duchownych.

W sprawie dotyczącej ks. Surgenta Karol Wojtyła dowiedział się o jego nadużyciach dopiero w czerwcu 1973 r., co wynika z zeznań duchownego złożonych 11 września 1973 r. W zeznaniach pojawia się również informacja, że do kurii krakowskiej wpłynął anonim opisujący działania ks. Surgenta, na który natychmiast zareagowano. Warto też zwrócić uwagę, że w sprawie tego duchownego powodem przenosin do innych parafii nie były sprawy obyczajowe, a takie sugestie pojawiły się w reportażu, lecz tarcia z kolejnymi proboszczami przy jednoczesnym zjednywaniu sobie parafian, co wywoływało wewnętrzne konflikty. Funkcjonariusze pisali o tym wielokrotnie w aktach.

Odnosząc się do sprawy ks. Józefa Loranca warto uważnie przeczytać notatkę sporządzoną przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa datowaną na 14 marca 1970 r., która dokładnie opisuje sekwencję zdarzeń od momentu, w którym kardynał Karol Wojtyła dowiedział się o jego poczynaniach. W dniu, kiedy Wojtyła powziął taką wiedzę odbył z Lorancem rozmowę a następnie usunął księdza z parafii. Kilka dni później go suspendował, kierując do klasztoru cysterskiego w Mogile. Jak zatem widać, reakcja Wojtyły była zdecydowana i natychmiastowa.

Z kolei w przypadku ks. Bolesława Sadusia, znajdujemy tylko dwa dokumenty rzucające bardzo wątłe podejrzenia na Karola Wojtyłę. Jednym z nich jest doniesienie tajnego współpracownika o pseudonimie „Zbyszek”. Drugim jest wyciąg z notatki tajnego współpracownika SB o pseudonimie „Koło” sporządzony 2 września 1974 r., w którym napisano, że kardynał Wojtyła wiedział o ekscesach seksualnych ks. Sadusia. Przy czym w dokumencie tym wskazano, że Saduś – tu cytat „jest pederastą”. Czyli mamy do czynienia z przetworzonymi dokumentami bezpieki, w których przywołano osobiste opinie donosicieli. Nieznane są jakiekolwiek inne dokumenty potwierdzające tezę, że Karol Wojtyła wiedział o skłonnościach seksualnych ks. Bolesława Sadusia.

Jak pokazują przywołane przeze mnie przykłady, nie ma żadnych wiarygodnych dowodów, by kardynał Karol Wojtyła, późniejszy papież Jan Paweł II, tuszował sprawy pedofilii w diecezji krakowskiej.

W interpretacjach autorów zarzutów wobec kardynała Karola Wojtyły pojawiają się również doniesienia na temat nadużyć seksualnych dokonywanych według nich przez schorowanego, osiemdziesięciotrzyletniego kardynała Adama Sapiehę. Czy krytyka źródeł, którymi posługują się ci autorzy potwierdza formułowane zarzuty?
Głównym źródłem informacji w tej sprawie są donosy księdza Anatola Boczka, który podpisał zobowiązanie do współpracy z UB w 1949 r. przyjmując pseudonim „Luty”. Zachowały się doniesienia z 1950 r., w których „Luty” oskarża krakowskiego kardynała Adama Stefana Sapiehę o przestępstwa seksualne. Znamienne jednak, że inne znane dziś źródła nie potwierdzają tych rewelacji. Czy zatem ks. Boczek był mitomanem? Czy chciał za wszelką cenę zadowolić bezpiekę? A może próbował odegrać się na kardynale, z którym był skonfliktowany? Ksiądz Boczek to człowiek o bardzo wątpliwej postawie moralnej, do tego mający poważne problemy z alkoholem, zasilający grono „księży patriotów”, posłusznych wobec komunistycznej władzy. Swoje zarzuty wobec kardynała Sapiehy sformułował w okresie, gdy został ukarany przez metropolitę krakowskiego za zaangażowanie w ruch księży patriotów, za jawną współpracę i wspieranie polityki władz, czyli za działalność na szkodę Kościoła.

Charakterystyczne, że bezpieka – choć ze wszystkich sił zwalczała Kościół – nigdy nie wykorzystała donosów Boczka przeciwko kardynałowi Sapiesze. I chociaż początkowo zaliczała „Lutego” do wartościowych informatorów, z czasem uznała, że to człowiek całkowicie zdemoralizowany, i zrezygnowała z jego usług. To wszystko stawia pod wielkim znakiem zapytania wiarygodność donosów ks. Boczka na temat kard. Sapiehy, a już na pewno nie upoważnia do stawiania tezy, że był to duchowny wykorzystujący seksualnie innych księży bądź kleryków.

Na poparcie tez dotyczących kardynała Sapiehy w reportażu stacji pojawiają się odniesienia do zeznań więzionego przez reżim księdza Andrzeja Mistata. W jaki sposób komuniści wykorzystywali kapłanów, którzy wpadli w ich ręce?
Rzeczywiście, na uwiarygodnienie zarzutów stawianych kardynałowi Sapiesze przez ks. Boczka przywołano w reportażu i w artykułach prasowych zeznanie ks. Andrzeja Mistata, sekretarza kardynała Sapiehy, kapelana Armii Krajowej a potem organizacji Wolność i Niezawisłość. W trakcie analizy tego dokumentu pojawił się szereg pytań i wątpliwości, które doprowadzają do zasadniczego pytania o wiarygodność dokumentu i jego autora. Doniesienie ks. Boczka z 14 września 1950 r. i zeznanie ks. Mistata z 10 sierpnia 1949 r. – datowane w rocznym odstępie czasowym, a zawierające bardzo podobną narrację i treść – zostały przesłane do Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (nadzorującego organizacje społeczne oraz przeciwdziałającego wpływom Kościoła, dyrektorem departamentu była Julia Brystygier – przyp. PAP) jako materiały kompromitujące kardynała Sapiehę. Zeznanie ks. Mistata, przesłane do Warszawy w nieuwierzytelnionym odpisie, nie zostało dotychczas odnalezione w oryginale i innej kopii. Oba dokumenty mają wspólny mianownik – łączy je osoba funkcjonariusza Srokowskiego, który figuruje jako przyjmujący doniesienie ks. Boczka i przyjmujący zeznanie ks. Mistata.

Warto zauważyć, że ks. Mistat został aresztowany w 1949 r. Postawiono mu zarzut szpiegostwa. W tamtym czasie groziła mu za taki zarzut kara śmierci. Możemy więc postawić hipotezę, że załamał się w śledztwie. Otrzymał wyrok 10 lat więzienia, odsiedział 5. W śledztwie złożył zeznania przeciw Sapiesze. Ale potem w 1953 r. w procesie kurii krakowskiej, dowieziony na proces z więzienia, bronił dobrego imienia kurialistów krakowskich i samego Sapiehy.

W jaki sposób reżimowe władze wykorzystywały duchownych do rozbijania jedności Kościoła w Polsce?
Władze komunistyczne – bo mówimy w tym momencie nie tylko o bezpiece – na wszelkie sposoby starały się rozbić jedność Kościoła, jedynej dużej instytucji, która przez kilkadziesiąt lat „ludowej” Polski zdołała zachować niezależność. W apogeum stalinizmu wykorzystywano w tym celu nie tylko agenturę, lecz również ruch tzw. księży patriotów – duchownych jawnie współdziałających z totalitarną władzą i wspierających brutalną politykę wyznaniową państwa.

Bywało zresztą, że ci sami duchowni byli wykorzystywani przez władze na różne sposoby – jako tajni współpracownicy bezpieki i jednocześnie „księża patrioci”. W takiej podwójnej roli występował również wspomniany ks. Boczek. Bezpieka przyznawała jednak, że jako uczestnik zjazdów „księży patriotów” nie cieszył się on zaufaniem hierarchii kościelnej, a „praca z nim ograniczona została do minimum”. W gruncie rzeczy podobnie było z całym ruchem „księży patriotów” – to, co w założeniu władz miało być koniem trojańskim w Kościele katolickim, skończyło się fiaskiem. Agentura zaś, owszem, bywała groźna i szkodliwa, ale także ona w ostatecznym rozrachunku poniosła porażkę – komunistom nigdy nie udało się rozbić i złamać polskiego Kościoła.

od 16 lat

Źródło:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl