To mogła być tak naprawdę prosta historia. Grzegorz Przemyk, niespełna 19-letni (zmarł trzy dni przed swoimi urodzinami) maturzysta, wkraczający w dorosłość młody człowiek z problemami, ale takimi, że równie dobrze mogliby identyfikować się z nim także jego współcześni rówieśnicy. Owszem, był synem poetki, związanej z ówczesną opozycją demokratyczną, a wszystko działo się w schyłkowej fazie stanu wojennego. Ale mogłoby wydarzyć się także w zupełnie innych okolicznościach. W gruncie rzeczy był Przemyk przypadkową ofiarą milicyjnej brutalności. Nie zginął w heroicznej walce o wolność, a w konfrontacji niezbyt pokornego obywatela z opresyjną władzą. Był bez szans.
Łazarewicz opowiada w swoim reportażu jednak znacznie ciekawszą historię. I tak, jak sprawa ks. Jerzego Popiełuszki mogła być ilustracją dla opowieści o bezwzględności aparatu represji, sprawa Stanisława Pyjasa - kanwą historii o przyjaźni i zdradzie, tak sprawa Grzegorza Przemyka stała się przyczynkiem do tego, by pokazać gigantyczną machinę manipulacji.
"To nie jest polityczna sprawa. [...] Najwyżej [prokuratura] wykryje kilku sadystów w milicji, ale to się przecież zdarza na całym świecie" - raportuje pułkownik Romuald Zajkowski, jeden z najbliższych współpracowników Czesława Kiszczaka, któremu szef MSW polecił sprawdzić, czy w śmierć maturzysty może być zamieszana SB.
W tle rozgrywają się więc dramaty kolejnych osób. Dramat matki, Barbary Sadowskiej, osaczonej przez SB po śmierci ukochanego syna. Dramat świadka Cezarego F. W końcu dramat sanitariusza Michała Wysockiego, skazanego za śmierć Grzegorza Przemyka.
Szczególnie wstrząsający jest zwłaszcza ten ostatni przypadek. Władze bowiem tak bardzo chciały odsunąć podejrzenia od milicjantów, że rozpętały kampanię propagandową przeciwko pracownikom ochrony zdrowia, by udowodnić, że to grupa zawodowa charakteryzująca się szczególną brutalnością. Wysocki miał pecha - to on i jego kolega odwozili z komisariatu pobitego Przemyka. Próbowano więc udowodnić, że obrażenia na ciele chłopaka powstały w karetce pogotowia. Dla aresztowanych sanitariuszy nie było litości - robiono wszystko, by ich ze sobą skłócić, manipulowano i szantażowano. Wysocki po procesie był wrakiem człowieka, próbował popełnić samobójstwo, rozpadło się jego małżeństwo. Był niewinny, ale to było bez znaczenia.
Jedna rzecz jeszcze w tej historii, starannie przez Łazarewicza zrekonstruowanej, jest uderzająca. Milicjanci, którzy faktycznie byli odpowiedzialni za śmierć Przemyka, też znaleźli się w tej historii trochę przez przypadek. Byli w wieku zbliżonym do ofiary własnej brutalności. Równie dobrze mogli być po drugiej stronie. Dziennikarz próbował odszukać ich po latach od tamtych wydarzeń. Żaden z nich nie zrobił później wielkiej kariery w aparacie państwa. System bronił więc nie dygnitarzy, ale szeregowych wykonawców poleceń, których z łatwością mógłby przecież poświęcić. Zwyciężyło jednak przekonanie, że system stanowi monolit i naruszenie nawet drobnego elementu uderza w jego całość. Jeśli więc z tej tragicznej historii Grzegorza Przemyka płynie jakieś uniwersalne przesłanie, to jest to właśnie przestroga dla rządzących, by ochrona systemu nie stała się dla nich nigdy wartością nadrzędną nad wszystkim tym, do czego system ten został powołany.
"Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka", Cezary Łazarewicz, Czarne 2016
Za egzemplarz recenzencki książki dziękujemy księgarni gandalf.com.pl
