Z 13. piętra biurowca przy ul. Puławskiej spogląda na Warszawę Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP, największego beneficjenta kredytów hipotecznych w Polsce. Na kartach najgłośniejszego reportażu Filipa Springera jest jednym z niewielu, którzy nie muszą martwić się o dach nad głową. Im niżej, tym gorzej.
Opowieści z innych pięter nie mają w sobie nic z sielanki, przypominają raczej podróż przez kolejne kręgi piekła. Nie ma tu jednak grzeszników. Są ludzie i ich zawiedzione marzenia, czasem nawet niekoniecznie o własnych czterech kątach. Springer przepytuje zresztą swoich bohaterów, co rozumieją przez słowo "dom". "Zapach", "łóżko", "cukiernica", "bliskie osoby", "ciepło", "strach", "czarny worek" - padają coraz bardziej dramatyczne odpowiedzi.
Oprócz dość dobrze opisanych już dziś brutalnych metod tzw. czyścicieli kamienic i sprawy Jolanty Brzeskiej (warszawska działaczka ruchu lokatorskiego, której spalone zwłoki znaleziono w 2011 r. w Lesie Kabackim; sprawcy morderstwa nie zostali wykryci, ale jej śmierć wiąże się obecnie z działalnością mafii reprywatyzacyjnej, zajmującej się przejmowaniem atrakcyjnych nieruchomości w stolicy - red.), najdonioślej wybrzmiewa tu jeszcze historia Bogdana z osiedla kontenerowego w Poznaniu. To krąg ostatni. Getto dla "uciążliwych lokatorów" ma swoje medialne pięć minut tylko za sprawą dobrodusznej pani Irenki, która własnymi siłami próbuje pomagać mieszkającym w fatalnych warunkach zesłańcom. Urzędnicy tłumaczą z rozbrajającą szczerością: "To tak jakby hospicjum budować i mieć nadzieję, że się pacjentów wyleczy. A my nie jesteśmy cudotwórcami" (Lidia Leońska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie - red.). "Osiedle kontenerowe to nie ma być alternatywa dla mieszkań socjalnych, ale nauczka" - dodaje szef poznańskiego Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych Jarosław Pucek.
Niedostateczny rozwój budownictwa społecznego jest motywem przewodnim "13 pięter". Autor bowiem, zanim w ogóle zagłębi się w problemy współczesności, w obszernej części historycznej wraca do II RP, w międzywojniu szukając źródła obecnych patologii. Wspomnienia zamieszkujących pałace arystokratów przeplatają się z prasowymi wyimkami o samobójstwach z powodu eksmisji, o przeludnionych schroniskach i bezdomnych nędzarzach przemierzających ulice. Odrodzone z niebytu państwo nie radzi sobie z zaspokojeniem najbardziej elementarnej potrzeby swoich obywateli. Na wynajem mieszkania w cenach rynkowych w latach 30. może pozwolić sobie 2 proc. najbogatszych mieszkańców Warszawy. Klasa robotnicza w tym czasie zmaga się z ciasnotą i niewygodami. "W Perle Północy i Paryżu Wschodu na sto osób przypada tylko czterdzieści pięć łóżek, dwadzieścia jeden szaf, dwadzieścia sześć stołów i osiemdziesiąt krzeseł" - ironizuje Springer.
Nadzieją dla stołecznego proletariatu miało być Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa. Socjaliści Stanisław Tołwiński, Stanisław Szwalbe i Teodor Toepliz nie wierzą, że problem może rozwiązać rynek. Biorą sprawy w swoje ręce, chcą budować tanie mieszkania dla najbardziej potrzebujących. Zmagają się z nieprzychylnością władz miejskich i państwowych - te wolą wspierać przedsiębiorców, szczytowym sukcesem lobby kamieniczników jest tzw. lex E. Wedel, ustawa zapewniająca liczne ulgi prywatnemu kapitałowi, a w konsekwencji zachęcająca do inwestowania w drogie apartamenty. WSM buduje, osiedla powstają na Żoliborzu, Rakowcu, Kole i Pradze, wokół nich - kolejne instytucje dbające o poprawę jakości życia nowych lokatorów, ale głód mieszkaniowy pozostaje niezaspokojony. Do 1939 roku tanie mieszkania dla robotników stanowią zaledwie 5 proc. wszystkich mieszkań wybudowanych w dwudziestoleciu międzywojennym.
W ambitnym projekcie WSM widzi Springer niezrealizowany sen polskich socjalistów o powszechnym dostępie do tanich mieszkań, odpowiedź na jedno z najważniejszych wyzwań społecznych. Po 1989 r. Polska znów stawia jednak na prywatny kapitał. Kolejne piętra reportażu Springera zamieszkują ludzie uwikłani w wieloletnie kredyty hipoteczne. Ci, którzy mieli pecha, na dobre ugrzęźli we frankowej pułapce, tracąc po drodze zdrowie i rodzinę. Inni nazbyt zaufali deweloperom, inwestując oszczędności życia w mieszkania, które już nigdy nie powstaną. Reszta po prostu cierpliwie spłaca swoje zobowiązania wobec banków, napawając się świadomością przyszłej własności. "Zostały nam jeszcze dwadzieścia dwa lata kredytu" - zamyśla się Jola, która trzy i pół roku po rozstaniu z narzeczonym, wciąż musi dzielić z nim dwupokojowe mieszkanie na przedmieściach Poznania. Tu kredyt łączy skuteczniej niż uczucie.
I tylko jedno fundamentalne pytanie: brać czy nie brać? Rozsądnej alternatywy przez blisko 30 lat wciąż stworzyć się nie udało.
***
Filip Springer, „13 pięter”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015
egzemplarz recenzencki dostarczył gandalf.com.pl
