Ring rodzinny

Wysłuchała Sonia Ross
Bartek Kosiński/POLSKa
Matka: Autorka "Domu nad rozlewiskiem". Była nauczycielką biologii, pracowała w telewizji, w agencji reklamowej, ale przede wszystkim, jak mówi, była cura domestica, czyli kurą domową. Córka: Absolwentka Wyższej Szkoły Marketingu i Zarządzania. Pracuje w agencji reklamowej. Interesuje ją malarstwo, uczy się rysunku. W wolnych chwilach gra w siatkówkę.

Matka
Małgorzata Kalicińska

Autorka "Domu nad rozlewiskiem". Była nauczycielką biologii, pracowała w telewizji, w agencji reklamowej, ale przede wszystkim, jak mówi, była cura domestica, czyli kurą domową.

Mam dwoje wspaniałych dzieci, Stasia i Basię, jednak z córką łączy mnie bliskość płci. I nie jest to nie odcięta w dzieciństwie pępowina, ale na nowo zadzierzgnięta przyjaźń. Uwielbiamy razem chodzić na windows shopping. Łazimy po centrach handlowych, trzymamy się za ręce i obgadujemy cały świat.

Basia jest dobrze zorganizowana, empatyczna, serdeczna, rodzinna. Ma rewelacyjne pomysły. Kiedy kończyła 18 lat i na pytanie, co chciałaby dostać na urodziny, odpowiedziała: "Tatę. Na parę dni". A dodam, że tata Basi to pracoholik, który spędzał czas głównie w swojej agencji reklamowej. Pojechali razem do Amsterdamu, nagadali się, nabyli razem. Kiedy ja kończyłam 50 lat, ona dała mi na parę dni siebie. Wykupiła pobyt w spa i pojechałyśmy się klepać.

Pyta pani o domowe awantury, rozsiewane ręczniki, późne powroty? Zawsze się dogadywaliśmy. I nawet wtedy, gdy Baśce rosły piersi i hormony grały na ukulele, nie było między nami kłótni.

Nie było u nas burz nawet, gdy chwiała się rodzina. Rok temu wzięłam rozwód z mężem. I znów mogłam liczyć na wsparcie dzieci, a zwłaszcza Basi. "Lepiej bądźcie szczęśliwi osobno niż zburczeni razem" - usłyszałam od niej. Basia sprawdziła się także wtedy, gdy zbankrutowaliśmy. Nie każda córka zniosłaby spokojnie widok ojca, który zawsze był filarem domu, a teraz patrzy na nią bezradnie i mówi: "Baśka, ja naprawdę nie wiem, co z tym wszystkim robić." Musiała udźwignąć też moje łzy. Bo traciliśmy dorobek życia. Co mogę jej zarzucić? Może to, że za dużo pracuje? No, ale dopiero wchodzi w zawodowy świat. Więc tak robi, jak czuje.

Córka
Barbara Grabowska

Absolwentka Wyższej Szkoły Marketingu i Zarządzania. Pracuje w agencji reklamowej. Interesuje ją malarstwo, uczy się rysunku. W wolnych chwilach gra w siatkówkę.

Mamie udało się przez całe lata zachować młodzieńczą świeżość widzenia świata. Zawsze miała do wszystkiego luźne podejście. Nigdy nikogo nie ograniczała, nikomu nic nie narzucała. Nawet nie wmuszała w nas jedzenia. Miała takie swoje powiedzonko: "Nie chce? Niech nie żre, niech zdycha". I zabierała ze stołu owsiankę lub pomidorową.

Była i jest szalona. Matki koleżanek szczerze jej nienawidziły, bo na zebraniach w szkole wygłaszała niepopularne sądy. Kiedyś, gdy mieliśmy jechać na wycieczkę i chcieliśmy spać w autobusie, powiedziała protestującym matkom: "Drogie panie, jak chcą się wygnieść na podłodze, to niech się wygniotą!".

Nawet ubierała się inaczej niż wszyscy. Teraz jestem z tego dumna, ale kiedy miałam 11 lat, a ona poszła na wywiadówkę w skórzanej miniówce, o mało się ze wstydu nie zapadłam pod ziemię. Bo wszystkie mamy koleżanek wyglądały tak samo: spódnica z koca do pół łydki, garsonka i czarne buty. Pamiętam, jak wtedy ją prosiłam, żeby się inaczej ubierała. Na nic. Dalej nosiła tę miniówkę. Mówiła, że ją lubi.

Z mamą można pogadać na każdy temat, bo ona wiele rzeczy w życiu robiła. Pracowała w szkole, telewizji, turystyce, reklamie. Ale nawet jak się na czymś nie zna, to nie mówi, że to nieciekawe, tylko chętnie słucha. Zawsze mnie słuchała. Nie była matką kwoką. Gdy obtarłam kolano, nie użalała się nade mną, ale kiedy zakochałam się albo chciałam jej coś ważnego powiedzieć, zawsze miała czas. Głaskała po głowie, robiła herbatkę, rosołek, ciasto. Przywoziła ze szkoły. Nieustannie ze sobą gadałyśmy. I tak nam zostało.

Wróć na i.pl Portal i.pl