Katarzyna Dowbor Mama
Prezenterka telewizyjna. Gospodyni programu "Alchemia zdrowia i urody". Wielbicielka koni i jazdy na nartach. Mama dorosłego Macieja i 10-letniej Marysi.
Fascynuje mnie w Marysi ogromny spokój. Jest zrównoważonym, poukładanym dzieckiem. Nie histeryzuje, nie krzyczy. Zawsze taka była. Kiedy mówiłam do zupełnie małej Marysi: "Zostań na kocyku, bo tu jest bezpiecznie", to ona zawsze słuchała. Dziwi mnie jej karność, bo nigdy tak naprawdę za nic jej nie karałam. Ale ona o wszystko pyta i nigdy nie była krnąbrna. Wśród rówieśników odgrywa rolę kogoś w rodzaju mediatora. I strasznie mi imponuje, gdy co jakiś czas przybiegają do niej dzieci i mówią: "Marysiu, a Jacek mnie uderzył!", "Marysiu, a Wiktoria powiedziała to i to!". I moja córka wchodzi wtedy w rolę rozjemcy, godzi, tłumaczy. Bo ona sama nigdy się nie kłóci.
Jest po dorosłemu rozsądna. Widzą to nawet rodzice jej koleżanek i kolegów. Kiedyś zdarzyła się na osiedlu taka sytuacja - dzieci bardzo chciały pobawić się w Boba Budowniczego i niewiele myśląc, rozebrały kawał muru należącego do posiadłości pewnych Szwedów. Oni sami odebrali to być może jako odwet za potop. I rodzice dzieci, którzy to zrobili, musieli iść, tłumaczyć się, przepraszać. Jeden z ojców powiedział mi: "No, zobacz, a gdyby była z nimi Marysia, na pewno by im na to nie pozwoliła!". I ja też jestem pewna, że do rozebrania muru by nie doszło. Bo ona spytałaby mnie, czy można tak tym dłutem cegłę po cegle wyciągać..
Marysia - mimo że posłuszna i rozsądna - ma jedną cechą, która zawsze wyprowadzała mnie z równowagi: wszystko robi wolno. Odziedziczyła ją po swoim ojcu. Nigdy się nie spieszy. A ja mam ognisty temperament i zanim zrozumiałam, że jej nie zmienię, że taka po prostu jest, nieźle się nadenerwowałam. Ale teraz już spotkałyśmy się w pół drogi: ja potrafię spokojnie zaczekać, a ona stara się wszystko robić nieco szybciej. Dzięki mojej córce stałam się cierpliwsza, nie bębnię już nerwowo palcami, tylko czekam, aż ona zawiąże buty.
Inni jednak nie są do tego tak przyzwyczajeni. Ostatnio nocowała u koleżanki. Rano dzwonię tam i pytam, czy wszystko w porządku. Słyszę na to, że owszem, tak, tylko wszyscy już są od 15 minut gotowi i czekają przy drzwiach, a Marysia siedzi na łóżku i się ubiera! (śmiech).
Moja córka również wolno je. Po głębszej analizie doszliśmy z jej tatą do wniosku, że to rodzinne i tę cechę odziedziczyła po cioci Danusi, jego siostrze, która nawet mały posiłek je pół godziny. Więc z tym nie walczę. No bo jak zwyciężyć geny?
Podoba mi się to, że moja córka pięknie mówi po polsku. Ma duży zasób słów. Dzieci w jej wieku nie mówią raczej: "Wiesz, wydaje mi się, że on był mocno zdezorientowany". A to właśnie usłyszałam od niej dziś rano. Nieraz nawet obawiałam się, żeby rówieśnicy nie uznali, że się wymądrza. Ale na szczęście ona chodzi do prywatnej szkoły, gdzie poziom jest w miarę wyrównany, a dzieci pochodzą z rodzin, gdzie również zwraca się uwagę na język.
Marysia ma talent plastyczny. Odziedziczyła go chyba po mojej mamie, która jest plastyczką. Nawet nauczyciele w szkole mówią mi, że jej rysunki są bardzo dojrzałe. Ma też drugi talent, z którego najbardziej dumny jest tata [Jerzy Baczyński, red. naczelny tygodnika "Polityka" - przyp. red]. Marysia pisze świetne opowiadania. Jutro właśnie bierze udział w konkursie polonistycznym. Pisanie sprawia jej radość i frajdę. Lekkie pióro odziedziczyła po ojcu.
Lubimy ze sobą być, rozmawiać. Nawet takie pozornie bezproduktywne siedzenie na kanapie i oglądanie programu telewizyjnego jest dla nas wielką radością, bo robimy to we dwie. Zawsze, kiedy więcej pracuję i jeżdżę po Polsce, po powrocie staram się już być tylko z nią. Ona też to uwielbia. Dla tych chwil gotowa jest rzucić najlepszą zabawę. Kiedyś tak właśnie było. Wróciłam i zmęczona zasiadłam z nią na kanapie, obok nas, pies i kot. Pukają koleżanki: "Chodź się z nami pobaw". A moja córka: "Teraz nie mogę. Chciałabym trochę pobyć z mamą". Tylko że to bycie ze mną nie było niczym atrakcyjnym. Tylko tak siedziałyśmy przytulone.
Udała mi się córka. Jestem za to wdzięczna losowi. Nie wiem, o co chodzi, kiedy słyszę od innych rodziców o buncie w okresie dojrzewania, o awanturach, jakie dzieci urządzają rodzicom. Może ja mam tak silny charakter, że moje dzieci nawet nie próbują się buntować? Bo tak samo jak spokojna jest Marysia, tak samo grzeczny i ułożony był Maciek. Jestem fuksiarą. I czasem, kiedy próbuję zabrać głos w sprawie wychowania dzieci, tata Marysi gasi mnie, mówiąc: "A ty się nie odzywaj. Tobie się po prostu udało".
Marysia Baczyńska Córka
Uczennica III klasy prywatnej szkoły podstawowej Montessori. Lubi pisać opowiadania i malować. Ale najbardziej lubi z mamą po prostu być. Nawet jeśli tylko siedzą przytulone i oglądają film.
Najbardziej się cieszę, kiedy mama nie pracuje i jest ze mną cały czas. Rozumiem jednak, że musi czasem zostawić mnie z opiekunką, bo wyjeżdża do pracy. Jednak kiedy wraca, jest już tylko dla mnie. I te chwile lubię najbardziej. Rozmawiamy, śmiejemy się, wygłupiamy. Gramy w gry planszowe. Moją ulubioną jest "Superfarmer". To taka gra, w którą można grać w nieskończoność. Jestem w niej lepsza od mamy. Mam w domu swoje obowiązki - muszę wyprowadzać psa i sprzątać swój pokój. Dopóki tego nie zrobię, mama ze mną nie zagra. Ale nigdy nie miałam żadnej poważnej kary. Raz tylko trochę się z mamą spierałam o tabliczkę mnożenia. Mama kazała mi się jej uczyć, a mnie się strasznie nie chciało. Wiem, że tabliczka mnożenia jest ważna, ale wolę pisać opowiadania.
Lubię w mamie to, że jest dobra i miła. Nigdy nic mi nie każe, tylko najpierw ze mną negocjuje. Nawet w sprawie ubrań, które mi kupuje. Nie mówi: "Kupiłam ci sukienkę, masz ją nosić", tylko wcześniej mnie pyta, co bym chciała, w czym się dobrze czuję.
Lubię chodzić z mamą na dorosłe przyjęcia. Wcale się tam nie nudzę! Dorośli są zabawni. Kiedyś na jakimś wernisażu poznałam bardzo miłego pana i panią. I zrobiłam im kwiz! Pan wygrał z panią o jeden i pół punktu! Chyba dobrze się bawili.
Lubię też z mamą podróżować. Zawsze, kiedy mamy czas i pieniądze, pakujemy się i gdzieś jedziemy. Mama mówi, że chciałaby, żebym była obywatelką świata. Poznawała nowe kultury, innych ludzi, języki. Ja już teraz sobie radzę. Zamówię po angielsku zupę, lody albo picie. A kiedy w ubiegłym roku pojechałyśmy we dwie samochodem do Toskanii, to ja trzymałam mapę, wiedziałam, gdzie jakie granice przekraczamy. Mama mi wtedy powiedziała, że jestem świetnym kumplem.
Włochy to nasz ulubiony kraj. Jest tam wszystko. I piękne słońce, i pyszne jedzenie. Ale także niezbyt strome góry, dobre do jeżdżenia na nartach. A to właśnie mama nauczyła mnie na nich jeździć. Jedyne, do czego mnie nie przekonała, to konie. Lubię te zwierzęta, ale jazda konna mnie nie pociąga. Często mnie zachęcała, żebym wybrała się z nią do stajni, ale ja nie bardzo chciałam. I w końcu niechętnie musiała się z tym pogodzić.