- Wina oskarżonego według sądu nie budzi wątpliwości - powiedział sędzia Daniel Jurkiewicz z Sądu Okręgowego w Poznaniu skazując Serhija T. na dożywocie za zabójstwo żony i dwóch córek, do którego doszło w listopadzie 2023 roku w Puszczykowie pod Poznaniem. - Tylko dożywotnie pozbawienie wolności będzie adekwatne do popełnionego przestępstwa. Oskarżony w żadnym momencie się nie zatrzymał, nie zreflektował, żeby zadzwonić po policję czy pogotowie. Wycofać się ze zbrodniczego działania. To wskazuje na determinację i zaciętość.
Sąd podkreślił znaczną siłę, której użył T. wobec ofiar, brutalność jego działań i rozległe obrażenia stwierdzone u żony i córek. Przypomniał, że mężczyzna nigdy nie wyraził skruchy.
Zgodnie z wydanym wyrokiem T. może się ubiegać o przedterminowe zwolnienie po 25 latach. Czas spędzony w areszcie został zaliczony na poczet kary.
Sąd nie przychylił się do zarzutów prokuratury dotyczących szczególnego okrucieństwa przy zabójstwie. Wskazał, że należy rozróżnić brutalność działania a szczególne okrucieństwo. Według niego to drugie to dodatkowe cierpienia ofiary, torturowanie, udręczanie, wydłużanie zabijania czy zadawanie zbędnego bólu.
- To nie może być przypisywane oskarżonemu. Jego zachowanie było ukierunkowane na szybkie zadanie śmierci. Nie miał na celu pastwienia się. Zakładał, że szybka ich śmierć, w szczególności żony, spowoduje, że znikną jego problemy - uzasadniał Jurkiewicz.
Najpierw przyznanie do winy
Przypomnijmy, że krótko po zabójstwie Serhij T. przyznał się do winy. Tłumaczył, że miał problemy z alkoholem i często kłócił się o to z żoną. Jedyne, co kwestionował, to przebieg zdarzenia wskazywany przez prokuraturę w akcie oskarżenia. Wskazał, że go nie pamięta, nie wykluczył, że mógł być pijany. W czasie pierwszej rozprawy sędzia Daniel Jurkiewicz odczytał zeznania mężczyzny, bo ten nie chciał powtórzyć ich w sądzie.
- Zacząłem od żony, zacząłem ją dusić rękoma, ona wydawała taki dźwięk charczenia- zeznawał T. krótko po zdarzeniu. - Ręce ułożyłem na gardle, żona wtedy spała, dzieci też. W momencie duszenia żony obudziła się Maria, moja młodsza córka. Wziąłem ją za gardło, uderzyłem głową o ścianę. To było mocne uderzenie, przestała płakać.
Później wrócił do duszenia żony. Kiedy kobieta nie żyła, to samo zrobił z młodszą córką, 1,5-roczną Marią. Obok spała 4,5-letnia Daria. Obudziła się dopiero, kiedy ojciec zaczął ją dusić.
- Kiedy ją dusiłem, ona długi czas jeszcze żyła. Wydawała dźwięk gardłowy i machała rękami - zeznawała Serhij T. - Kiedy z ust Darii lała się krew, ja usiadłem koło niej przy łóżku i zacząłem płakać. Położyłem obok Darii zabawkę, jej psa.
–Przemoc stosował z taką siłą, z takim natężeniem złej woli i chęcią ich uśmiercenia za wszelką cenę oraz uzyskania pewności, że nie żyją, że najmłodszej dziewczynce roztrzaskał czaszkę na drobne kawałki. Nie spotkałam się jeszcze w trakcie sekcji zwłok z tak zmasakrowaną główką dziecka– mówiła w mowie końcowej prokurator Alicja Śniatecka.
Po zabójstwach mężczyzna ułożył ciała żony i córek na jednym łóżku i przykrył kocami. W domu spał jeszcze syn kobiety z pierwszego małżeństwa. T. miał rozważać zabicie go, ale przyznał, że "nie mógł tego zrobić". Przez kilka dni żył z pasierbem w domu ze zwłokami. Mówił mu, że mama i siostry są w szpitalu z powodu koronawirusa. Kiedy okazało się, że do Polski wkrótce przyjedzie matka 29-letniej Julii, nie mógł dłużej ukrywać sprawy.
T. utrzymywał, że po zbrodni planował samobójstwo, ale nie był w stanie go popełnić. Miał też rozważać pójście na komisariat i przyznanie się. Ostatecznie zostawił pasierba w restauracji, a o zdarzeniach opowiedział ochroniarzom z CH Avenida w Poznaniu. Ci powiadomili policję. Ciała odnaleziono 18 listopada, a do zabójstw doszło w nocy z 12 na 13 listopada.
Mężczyzna w czasie zeznań dodawał, że znał technikę duszenia, bo w przeszłości szkolił się na rzeźnika. Mówił, że stosuje się ją, żeby mięso było miękkie. Dodawał też, że oglądał filmy w Internecie. Na sali sądowej w czasie pierwszych rozpraw podtrzymywał przyznanie się do winy.
Później zmiana zeznań. Sąd nie dał im wiary
Na ostatniej rozprawie przed ogłoszeniem wyroku Serhij T., zmienił jednak zeznania.
– Poprzednie zeznania wymyśliłem. Nie miałem wyjścia. Wtedy nie widziałem sensu w życiu, teraz już widzę – powiedział.
Tłumaczył, że znalazł żonę i córki już martwe. Wcześniej miał pić alkohol. Dodał, że kiedy się przebudził usłyszał skrzypienie schodów, a później widział kogoś za oknem. Poszedł jednak spać dalej. Ciała zobaczył, kiedy rano poszedł na piętro. Stwierdził, że myślał o powiadomieniu policji, ale bał się, że oskarżenia padną na niego.
Kto mógł popełnić zbrodnię? T. wskazał byłego szefa, z którym miał być skonfliktowany. W tle były m.in. długi i wypłata zaległego wynagrodzenia.
- Sąd nie dał wiary tym wyjaśnieniom. W jego ocenie są ukierunkowane na uchylenie się od odpowiedzialności karnej. Nie są logiczne - tłumaczył w czasie ogłoszenia wyroku sędzia Jurkiewicz.
Zaznaczył, że sam oskarżony podkreślał, że rodzina miała pieniądze na spłatę pożyczek. Wobec tego trudno, żeby między nim a byłym szefem doszło na tym tle do kłótni. Nawet jeśli - mógł on skierować swoje działania na oskarżonego, a nie jego rodzinę. Sędzia przypomniał, że mężczyzna, którego wskazał T. wcześniej finansował m.in. poród jednej z jego córek, był też jej ojcem chrzestnym.
- Wcześniej oskarżony sam przed ochroniarzami, strażą ochrony kolei, ratownikami medycznymi, policją i po czasie prokuratorem - kształtował jedną wersję zdarzenia. Szczegółowo opisywał i wskazywał na okoliczności. Te ostatnie wyjaśnienia są wynikiem skłonności do kłamstwa i manipulacji oskarżonego, na które wskazali biegli - zauważał Jurkiewicz.
Jako "przedwczesny" wyrok określił natomiast Jacek Bigajczyk, adwokat oskarżonego. Według niego sąd powinien wziąć pod uwagę, co działo się na ostatniej rozprawie.
- Linia obrony oskarżonego, to na co wskazywał ostatnio, w żaden sposób nie zostało sprawdzone. Nawet jeśli nie mówił precyzyjnie lub zdaniem sądu wyjaśnienia były wewnętrznie sprzeczne, to jest to zbyt poważna sytuacja, żeby zupełnie tego nie sprawdzać - ocenił mec. Bigajczyk.
Będzie apelacja. Czy sąd apelacyjny na wstępie uchyli wyrok?
Zapowiedział złożenie apelacji i wskazanie m.in. na tę okoliczność. Dziennikarze dopytywali, czy powoła się także na ewentualne nieprawidłowości w obsadzeniu składu sędziowskiego, a konkretniej - obecność w nim sędziego Jurkiewicza.
W ubiegłym tygodniu "Gazeta Wyborcza" informowała o uchylanych przez Sąd Apelacyjny w Poznaniu wyrokach sędziego, który za czasów rządów Zjednoczonej Prawicy zaliczył poważny awans i został prezesem Sądu Okręgowego w Poznaniu. Do SO trafił z jednego z sądów rejonowych, dzięki rekomendacji Krajowej Rady Sądownictwa. Ta była nazywana neoKRS, co wskazywało na jej upolitycznienie. "Wyborcza" informowała, że sędzia Jurkiewicz nie przechodził tzw. testów niezawisłości.
Jeśli sąd apelacyjny znajdzie uchybienia w obsadzie składu sędziowskiego wyrok jest natychmiast uchylany, a sprawa ponownie rozpatrywana przez sąd okręgowy. Bigajczyk nie potwierdził, czy powoła się na tę przesłankę.
- Rozważam to, ale jeszcze nie podjąłem decyzji. To okoliczność, którą sąd apelacyjny często bierze pod uwagę z urzędu. To bezwzględna przesłanka odwoławcza i SA nie musi mieć w tym zakresie wniosków apelacyjnych - odpowiedział obrońca Serhija T.
Prokurator Alicja Śniatecka nie chciała komentować wyroku. Nie odniosła się także do tego, czy także prokuratura będzie składać od niego apelację.
Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: [email protected]. Dołącz do naszego kanału na Facebooku!
