Tytułowa piosenka „Droga ku Zachodowi” jawi się swego rodzaju artystycznym credo Roberta Mroza - muzyka i wokalisty. We wkładce przyznaje, że nie chodzi mu li tylko o anglosaskie frazowanie przeniesione na grunt pięknych, poetyckich fraz, ale też pracę. Bo mimo pozornie lekkich fraz, chwytliwych melodii, płyta jest efektem spotkania wielu fantastycznych osób, ale też wielkich możliwości. Bo „Droga ku Zachodowi” została nagrana z udziałem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Kaliskiej pod dyrekcją Adama Klocka. I nie mylicie się, drodzy Czytelnicy. To właśnie ta ekipa muzyków kilka lat wcześniej, dzięki nagraniu z triem Włodka Pawlika zdobyła Grammy!
Ale odpowiedzialny za orkiestrację i aranżacje Adam Partyka nie uzależnił się od monumentalnych barw. W osadzonej w realiach knajpy piosence „Johnny” wybiera brzmienie dansingowe, z solówką saksofonu. Tymczasem kolejna kompozycja „Dwie kobiety” zwyczajnie zachwyca. Jest w niej coś ze Stinga, Marka Grechuty i piosenek Michała Bajora. I to wszystko razem współgra z panajanakondrakową poezją. Niemal filmowym intro, pełnym nerwu, rozpoczyna się piosenka „W poszukiwaniu zaginionego czasu”. Ech, gdyby te utwory znali producenci „Kamerdynera” czy „Legionów”, mieliby gotowe przeboje ciągnące trailery.
„Stroszy się noc marmurowa mgła jeden soli słup ty i ja” śpiewa Robert Mróz w piosence „Na równoważni walc” w duecie z Iwoną Loranc. Fortepian i smyczki płyną wraz z pełną nostalgii poetycką opowieścią o przemijaniu, a bogactwo aranżacyjnych smaczków zachwyca. Gdzieś odzywa się harfa, przez chwilę mówią instrumenty dęte, pomysł goni pomysł.
Co ciekawe, Robert Mróz jako kompozytor, fantastycznie różnicuje emocje. W przepięknej pieśni „Do ziemi obiecanej” dynamicznie zagranym refrenem wprowadza znakomity kontrapunkt, a i solo gitary elektrycznej jest tu jak najbardziej na miejscu. Progresywna poezja śpiewana? Moim zdaniem o wiele, wiele więcej. To płyta, która uczy pogodzenia się z życiem, tak jak w piosence „Bezwiednie”. Niezwykle piękną melodią opatrzył Mróz tekst „James Bond”, wspominanie, że orkiestracja to osobna jakość będzie już zwyczajnie nudne. I nawet jeśli właśnie w tej kompozycji gdzieś czają się odległości dźwięków jakie lubi Sting, piętno Mroza jest silniejsze. Bo mimo tekstów z przysłowiowej „krainy łagodności” mamy do czynienia z urodzonym liderem, który zaprasza do „swojego nieba”. Wyciągniętej kolejny raz ręki nie wolno odrzucić, szczególnie kiedy podmiot liryczny wręcz krwią karmił kwiaty zła.
Kolejny duet, tym razem o rozstaniu, to zaśpiewana wspólnie z Iwoną Loranc przejmująca piosenka „Każdy solo”. Orkiestracja „Powrotu do domu” budzi takie skojarzenia, że przestaję się dziwić, iż mastering płyty wykonali inżynierowie z Abbey Road Studios w Londynie, tych, w których nagrywali The Beatles. Optymistyczna „Piosenka na koniec” kojarzy się z wielkimi przebojami mistrzów piosenki sprzed lat. I tak miało być.
I wierzę, że to nie finał, tylko początek nowego etapu w życiu muzycznym Roberta Mroza. Pełnego pasji i pięknych, mądrych piosenek, które pokochamy.
