Rosja dziś nam zagraża. A przecież mogło być inaczej!

Prof. Ryszard Tadeusiewicz
Andrzej Banas / Polska Press
Rosja nam dzisiaj zagraża, a przecież historia mogła potoczyć się inaczej. 4 lipca 1610 roku pod Kłuszynem (wieś 250 km na wschód od Smoleńska) odbyła się bitwa, która mogła przesądzić o losach Europy.

Za naszą wschodnią granicą toczy się wojna. Współczujemy napadniętym Ukraińcom. Dla tych, którzy pragną uciekać spod bomb, otwieramy granice, serca i portfele. Znajdujemy dla nich mieszkania, źródła utrzymania, możliwości uczenia dzieci. Wspomagamy też tych, którzy walczą, broniąc napadniętych ukraińskich miast, wsi i terenów. W miarę możliwości politycznych i gospodarczych wspieramy ich dostawami sprzętu i amunicji.

Dlaczego to robimy?

Bo staramy się zachować maksimum ludzkiej przyzwoitości w tych nieludzkich i nieprzyzwoitych czasach! I ciągle z lękiem myślimy o tym, co dalej zrobi napastnik. Czy Rosja nie zaatakuje także Polski? Czy gdyby to nastąpiło, to jakie będą skutki? Czy członkostwo w NATO zapewni nam bezpieczeństwo?

To dzisiaj najważniejsze pytania. A przecież mogło być całkiem inaczej!

Wczoraj, 4 lipca, była rocznica bitwy, która mogła rozstrzygnąć o przyszłości relacji Polski i Rosji w takiej formie, że dziś to jest wręcz trudne do uwierzenia!

4 lipca 1610 roku pod Kłuszynem (wieś 250 km na wschód od Smoleńska) odbyła się bitwa, która mogła przesądzić o losach Europy. Naprzeciw siebie stanęły dwie armie: ogromna rosyjska (30 tys. ludzi pod dowództwem Dymitra Szujskiego) wspomagana przez szwedzką (5 tys. żołnierzy pod wodzą generała Jakuba Pontussona De la Gardie) i mało liczna armia polska (2,5 tys. polskich rycerzy, 400 konnych Zaporożców i 200 żołnierzy piechoty, dowodzona przez hetmana Stanisława Żółkiewskiego). Żółkiewski nakazał swoim wojskom wymarsz w kierunku pozycji przeciwnika 2 godziny przed zachodem słońca, więc większość drogi armia pokonała w nocy. Dysproporcja sił była tak ogromna, że Dymitr Szujski zlekceważył nocne nadejście przeciwnika. Żółkiewski przeciwnie, gdy tylko zebrał większość swoich sił - nakazał rycerzom nacierać. Jeszcze przed świtem!

Na masy rosyjskiego wojska runęła polska husaria. Oddział husarzy nacierał, cofał się, po czym uderzał ponownie. Takich natarć było 10. Rosjanie byli pewni, że za każdym razem atakuje inny oddział, więc sądzili, że Polacy mają przewagę liczebną. Rzucili się do ucieczki. Zamiast ich gonić - Żółkiewski nakazał atak na Szwedów, którzy prawie natychmiast się poddali.

Oczywiście przytaczam tu przebieg bitwy w wielkim skrócie. W rzeczywistości trwała ona około 5 godzin. Gdy policzono straty, to okazało się (podobno), że Rosjan zginęło około 17 tysięcy. Szwedzi podają, że ich żołnierzy padło około 500. Natomiast szokujące są straty polskie.

Otóż podobno zginęło tylko 100 husarzy. Stu uskrzydlonych rycerzy jako cena za drogę do Moskwy! Oczywiście dwu- lub trzykrotnie więcej było zabitych wśród pomocników, tak zwanych polskich pocztowych. Zginęło też około 400 koni. Ale 100 zabitych husarzy to mniej niż 300 Spartan Leonidasa w wąwozie Termopile!

Co wykupili oni swoją krwią?

Otóż moskiewscy bojarzy na wieść o klęsce obalili 27 lipca 1610 roku cara Wasyla Szujskiego, uwięzili go w klasztorze, a na tron carów zaprosili syna króla polskiego Zygmunta III królewicza Władysława. Dodam z czysto prywatnych powodów, że Władysław urodził się nie na Wawelu, tylko na Krowodrzy, a ja tam mieszkam!

Wracam do Rosji na początku XVII wieku. Ludność witała Polaków entuzjastycznie. Powszechnie cieszono się, że carem zostanie właśnie Władysław. Wybito nawet rosyjskie monety z jego podobizną, a hetmana Żółkiewskiego, którego armia wzmocniona została przez wojska Rosjanina Wałujewa, zaproszono do Moskwy - do której wkroczył 12 września i 8 października zamieszkał na Kremlu. Wszyscy sądzili, że carem zostanie królewicz, który potem rządził w Polsce jako Władysław IV - jeden z naszych najlepszych królów. Ale dlaczego nie rządził w Moskwie? O tym opowiem za tydzień.

Szanowni Czytelnicy!
5 lipca odbędzie się uroczystość nadania tytułu Profesora Honorowego AGH prof. Ryszardowi Tadeusiewiczowi - byłemu rektorowi uczelni i naszemu felietoniście.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Finisz kampanii. Ostatnia debata prezydencka

Komentarze 5

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

M
Marcinek
Media, zwykli ludzie, ale jak widać też Polskie Profesory, serwują postrzeganie kraju nie przez pryzmat ludzi, ale przez pryzmat rządzący_ch. Kraj i ludność kraju to co innego niż rząd, zwłaszcza despotyczny, zbudowany z psychopatów co nie szanują życia innych, tylko swoje własne.

Rosjanie nie zagrażają Polakom ani Ukraińcom, zagrożeniem są psychopaci u władzy. To nie żołnierze decydują o napaści, nie decyduje też ludność cywilna jeśli nie było wolnych wyborów (np.: kandydat u władzy uwięził lub zamordował swojego oponenta). Nawet jeśli są wybory, to kandydaci nie mają w programie wojny, napaści na inny kraj, tak więc ludność nie głosuje na wojnę. Ankiety badające poparcie dla wojny też są obłudne, gdyby zawierały prawdziwe pytania: czy chcesz żeby twoje dziecko zostało zabite na froncie? czy chcesz żeby wróciło jako kaleka lub miało do końca życia problemy psychiczne, czy chcesz żeby na twój dom spadły bomby jak będziesz spać Wtedy wynik ankiety byłby raczej negatywny...

Przyczyną wojen są psychopaci u władzy, dlatego działania powinny być w większości skoncentrowane na ich zlikwidowaniu, a nie eskalowaniu agresji między ludnością. Oszczędziłoby to życie wielu ludzi po obu stronach, byłoby znacznie mniej zniszczeń: lokalne operacje zamiast frontów ciągnący_ch się na setki kilometrów, zrównanych z ziemią miast, traum milionów świadków, przesiedleń.

Likwidacja ludzi decydujący_ch o wojnie byłaby też dobrą lekcją dla kolejnych kandydatów. Władcy to nie straceńcy, lubią swoje życie, władzę, chcą z niej korzystać. Jakby mieli realny sygnał, że podjęcie działań wojennych zakończy szybko ich żywot, to by się na to nie decydowali. Jakby poświęcić choćby 20 procent środków przeznaczonych na działania na froncie na operacje w kierunku likwidacji decydentów w Rosji (Putina, Miedwiediewa, szefostwa FSB...), to być może bezsensowna wojenna tragedia by się już skończyła, a na pewno byłoby mniej ofiar, ograniczonych głównie do osób rządzą[wulgaryzm]h i ich najbliższej ochrony.

Pan Profesor sprawia wrażenie człowieka, który nie dostrzega dramatu ludzi, opowiada psychopatycznych władcach i unika wskazania na ich odpowiedzialność za dramat ludzi, rozlewając odpowiedzialność na magiczną nazwę kraju, np.:Rosja (w domyśle Rosjanie...).
m
marek
5 lipca, 12:35, Iks:

Niby jak mogło być inaczej? Że niby mogliśmy tamte ziemie okupować? Przecież naszą obecną polityką przyznajemy że przez stulecia okupowaliśmy Ukrainę, za ukraińskości nawet Lwowa chcemy się bić, a co tu dopiero mówić o Smoleńsku i Moskwie. Pan Historyk niech lepiej opiszę trochę późniejszą historię, jak to Chmielnicki wolał zwierzchność Moskwy i jak to się stało, że 300 lat po tym rosyjski Krym znalazł się w granicach komunistycznej Republiki Ukrainy.

Historia to nie nauka a propaganda. Historycy to propagandyści, którzy tworzą mity i legendy, tak by połechtać dumę narodową.

I
Iks
Niby jak mogło być inaczej? Że niby mogliśmy tamte ziemie okupować? Przecież naszą obecną polityką przyznajemy że przez stulecia okupowaliśmy Ukrainę, za ukraińskości nawet Lwowa chcemy się bić, a co tu dopiero mówić o Smoleńsku i Moskwie. Pan Historyk niech lepiej opiszę trochę późniejszą historię, jak to Chmielnicki wolał zwierzchność Moskwy i jak to się stało, że 300 lat po tym rosyjski Krym znalazł się w granicach komunistycznej Republiki Ukrainy.
J
Judek
To ukry nam bardziej zagrażają! Już nas niszczą od środka
P
Paweł Kopeć
Brawo

Dzięki

Tak trzymać!

Real Life
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl