Słaba silna płeć

Błażej Przygodzki
Kobieta za sterami samolotu, kobieta trzymająca kierownicę TIR-a, a nawet łapiąca przestępców... Niemożliwe? Atrakcyjne, pociągające dziewczyny potrafią być twarde i konsekwentne jak prawdziwi faceci. Poznajmy najsilniejsze przedstawicielki słabej płci.

"Kobiety na traktory" - krzyczała powojenna propaganda. Tak działacze partyjni pojmowali równouprawnienie. W ich wyobrażeniach socjalistyczna towarzyszka powinna nosić krawat, garnitur, palić papierosy bez filtra, pić wódkę z musztardówek i uprawiać męski zawód. Na szczęście kobiety nie uległy tej wizji. Z drugiej strony nie chciały też - jak ich babcie - tylko prowadzić domu. Nie chciały jedynie sprzątać, gotować, niańczyć dzieci czy wyszywać serwetek w oczekiwaniu na powrót męża. Ich walka o emancypację nie była łatwa. Czasem żeby zdobyć wymarzony zawód, musiały ukrywać swoją płeć. Dziś już nie muszą tego robić. Bohaterki, o których piszemy, z dumą wykonują zawody, które wielu z nas uważa za typowo męskie. Ich uroda dodaje całej sytuacji szczypty pikanterii, a profesjonalizmu im nie brakuje.

Czy leci z nami pilot?

Dziewczyny w młodości marzą, aby zostać modelką bądź piosenkarką. Karolina Wojda od dzieciństwa wiedziała, że będzie pilotem. Mało tego - zamiast z wiekiem wyrosnąć z tych podniebnych marzeń, zrealizowała je. Jako jedna z nielicznych kobiet na świecie w maju 2006 roku usiadła za sterami 60-tonowego pasażerskiego Boeinga linii Centralwings. Miłość do samolotów zaszczepili jej rodzice, którzy latają na szybowcach. Zabierali ją ze sobą na lotnisko aeroklubu w Białymstoku. - Jako małe dziecko z fascynacją chłonęłam wszystko, co tam się działo - opowiada. - Przygotowania do lotu, starty i lądowania. I jeszcze ta korespondencja lotnicza, czyli rozmowy między służbami naziemnymi a pilotami szybowców. Pamiętam, że prawie niczego nie rozumiałam, ale zawsze miałam poczucie, że jest to coś niesamowitego. Generalnie cel moich wypraw na lotnisko był jeden: ubłagać kogoś, żeby zabrał mnie do samolotu choć na jeden krótki lot. To wynagradzało godziny czekania. Zdarzało mi się tupać i z dziecięcą złością tłumaczyć wszystkim, że ja muszę, po prostu muszę lecieć i tyle.

Zamiast bawić się lalkami, pani Karolina wolała zajmować się wszystkim, co miało związek z lotnictwem. - Pamiętam dużego, kolorowego dwupłatowca Antka: dawał się rozkładać i składać i był odporny na wszelkie twarde lądowania - uśmiecha się. - Sklejanie modeli raczej mnie nie pociągało, bo trzeba było się wykazać zbyt dużą dokładnością i cierpliwością. Gdy zdawała na kierunek pilotaż w Ośrodku Kształcenia Lotniczego na Politechnice Rzeszowskiej, pojawiły się pierwsze wątpliwości. Marzenia to jedno, a twarda rzeczywistość - drugie. Wiedziała, że nawet po skończonych studiach nie będzie łatwo dostać pracę w lotnictwie. Zdrowy rozsądek podpowiadał, żeby zrezygnowała z pilotażu i poszła na kierunek, po którym łatwiej znajdzie zajęcie. Wybrała Wydział Nauk o Żywieniu Człowieka w warszawskiej Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Wiedziała jednak, że bycie dietetykiem to nie jest najważniejsza rzecz, którą chce robić w życiu. Na trzecim roku wróciła na wymarzony kierunek w Rzeszowie.

Nie było łatwo. Studiowała na dwóch fakultetach - w Warszawie i w Rzeszowie, a jej dom rodzinny był w Białymstoku. Każdego miesiąca przemierzała pociągiem tysiące kilometrów. Poradziła sobie dzięki wsparciu przyjaciela, który był pilotem. To jemu i decyzji powrotu do szkoły w Rzeszowie zawdzięcza, że dziś robi to, co wtedy było tylko odległym marzeniem. Szkolenie na samolotach - najpierw jedno-, potem dwusilnikowych - Karolina Wojda odbywała w Ośrodku Kształcenia Lotniczego Politechniki Rzeszowskiej w Jasionce. Na elitarny kierunek pilotażu dostało się tylko kilkanaście osób. Były to trudne studia z dużą ilością ścisłych przedmiotów: matematyka, rysunek techniczny, mechanika, wytrzymałość materiałów, aerodynamika, meteorologia, budowa silników, a nawet odlewnictwo i spawalnictwo. - Najlepiej wspominam praktyki wakacyjne - śmieje się pani Karolina. - Codziennie o 7 rano zbiórka na lotnisku.

Wpisywanie na listę, trzymanie kciuków, żeby zostać zaplanowaną do lotu, bo samolotów było mniej niż chętnych. Najpierw z instruktorem, potem już samodzielnie. Pokonywać grawitację i wznosić się wysoko między chmury. Tego nie da się opisać słowami! Jednak prawdziwym wyzwaniem był jej pierwszy lot z pasażerami. Pani Karolina mogła do niego przystąpić po zdaniu egzaminów oraz długim okresie szkolenia teoretycznego i praktycznego na symulatorze. Leciała Boeingiem 737 z Okęcia do Shannon w Irlandii. Wszystko działo się pod okiem instruktora, doświadczonego pilota z dużym stażem. - Największe wrażenie zrobił na mnie widok kabiny pasażerskiej - wspomina pani pilot. - Rzędy głów i myśl, jaka odpowiedzialność na mnie spoczywa! Lądowaliśmy w złych warunkach, padał deszcz, był silny wiatr i do tego noc! Dzięki radom instruktora wszystko poszło świetnie. Wylądowaliśmy tak spokojnie i delikatnie, że aż się zdziwiłam.

Przecież to było moje pierwsze lądowanie takim samolotem! Karolina Wojda nie chce na siłę tworzyć żeńskiego określenia swojego zawodu. - Jestem pilotem. Pilotka to taka czapka. Miałabym problem z powstrzymaniem się od śmiechu, przedstawiając się w przyszłości jako "kapitanka"! Teraz, kiedy jestem pierwszym oficerem, często spotykam się z pytaniami kapitanów, czy przedstawić mnie jako "pierwszą oficerkę". Moim zdaniem brzmi to nienaturalnie. Mimo że radzi sobie doskonale, czasem myśli, że poszła pod prąd. Lataniu poświęciła cały swój czas. Nie siedzi w domu z dziećmi i nie gotuje obiadów. Nie ma takiego życia i na razie mieć nie zamierza. Sytuacje, kiedy ludziom w samolocie trudno zrozumieć, że jest pilotem, traktuje z uśmiechem. - Pasażerowie często biorą mnie za stewardesę, choć mam inny mundur i trzy paski na pagonach - tłumaczy. - Zdarza się, że jak wyjdę na chwilę z kokpitu i stoję przy części kuchennej, przychodzi pasażer i chce zamówić u mnie herbatę lub whisky z lodem. Kiedyś nawet zostałam poproszona o podgrzanie mleka dla dziecka. Uważa, że kobiety potrafią odnaleźć się w męskich zawodach. Drażni ją natomiast fakt, że niektóre przedstawicielki jej płci myślą, że samo hasło "równouprawnienie" jest przepustką do wykonywania prac przypisanych mężczyznom.

Kobiety na tir-y

- To był 1999 rok. Stałam wśród samych facetów i czekałam na egzamin na kategorię C. Wszyscy się na mnie gapili, ale głupio im było zapytać, co ja tu robię. Po chwili z budynku wyszedł egzaminator. Na mój widok uśmiechnął się szeroko i powiedział: "Proszę pani, prawo jazdy na samochody osobowe to nie tutaj". Kiedy mu wytłumaczyłam, że czekam na egzamin praktyczny, nie krył zaskoczenia. Bez większych problemów poradziłam sobie z placem manewrowym oraz jazdą po mieście. Jako jedna z pierwszych kobiet w Polsce zdobyłam uprawnienia na kategorię C i E - tak pani Sylwia Pomykacz opowiada o początkach swojej wielkiej przygody z jeszcze większymi samochodami. Kontakt z ciężarówkami miała od dzieciństwa, ponieważ jej ojciec prowadził firmę transportową.

- Jeździł Starem 200 - wspomina pani Sylwia. - Ten wielki samochód fascynował mnie bardziej niż wszystkie zabawki razem wzięte. Uwielbiałam słuchać silnika, towarzyszyć ojcu w podróżach. Mimo że to ojciec był jej pierwszym mistrzem, zawodowym kierowcą postanowiła zostać pod wpływem swojego chłopaka, kierowcy TIR-a. - W pewnym momencie tak bardzo chciałam jeździć, że choć nie miałam jeszcze prawa jazdy, prosiłam, żeby mi pozwalał prowadzić w nocy, kiedy na drogach nie było ruchu - uśmiecha się Sylwia Pomykacz. Pierwszą prawdziwą podróż odbyła ze Szkocji na Słowację. Była zima, drogi oblodzone, a ona wiozła 24 tony kineskopów. - Adrenalina sprawiła, że w ogóle nie czułam zmęczenia. Bałam się, ale miałam pewność, że sobie poradzę. Kobiety kierowcy TIR-ów nie mają taryfy ulgowej. Pani Sylwia potrafi zmienić sama koło, poradzi sobie z drobnymi awariami auta. Nie przynosi to ujmy jej kobiecości, ale nie wszystkim mężczyznom się to podoba.

Trudno przecież uwierzyć, że kobieta może być ładna, zaradna i do tego dobrze jeździ samochodem. I to jakim! Można wpaść w kompleksy... - Musiałam być lepsza od facetów, żeby zaczęli traktować mnie poważnie. Podśmiewali się ze mnie, mówiąc "Lalunia, co ty wiesz o jeżdżeniu!". Czasami płakałam, bo nie miałam już siły, ale ukrywałam łzy. Gdybym pokazała słabość, usłyszałabym triumfujące głosy tych, którzy twierdzą, że się do zawodu kierowcy nie nadaję. Powtarzałam sobie ciągle, że jeśli coś mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Wygrała dzięki swojemu uporowi. Znalazła się w piątce najlepszych kierowców w firmie transportowej, w której pracowała. Nie miała żadnej stłuczki, za to imponujące wyniki, jeśli chodzi o ekonomiczną jazdę i punktualność. Okazało się, że niejeden mężczyzna mógłby się od niej wiele nauczyć. - Teraz uśmiecham się tylko, kiedy słyszę, że kobieta powinna siedzieć w domu, a nie za kierownicą. Każdy ma prawo do swojej opinii. Ale ja mam prawo robić to, co sprawia mi przyjemność. Dziś mam własną firmę transportową i wciąż jeżdżę.

Za mundurem

Niech was nie zwiodą łagodny uśmiech i kobiece kształty. Dzielnicowa Joanna Zabielska z Wrocławia potrafi położyć na łopatki niejednego faceta. Sierżant Zabielska uważa, że nie tylko mężczyźni wyglądają dobrze w mundurach. Nie przeszkadza jej, że w pracy nie może nosić biżuterii ani tipsów. To nie w jej stylu. Całe życie marzyła o zajęciu, w którym będzie mogła poczuć prawdziwą adrenalinę. - Po studiach na politechnice zastanawiałam się, co będę robić w życiu. Wiedziałam, że praca za biurkiem i w ściśle wyznaczonych godzinach to rzeczy nie dla mnie - opowiada. Gdy poszła do policji i po raz pierwszy włożyła mundur, poczuła, że zaczyna się w jej życiu nowy fascynujący rozdział. Później okazało się, że to także ciężki kawałek chleba. - Policjant to zawód, w którym trzeba pracować nad sobą przez całe życie - podkreśla. - Ciągle uczę się czegoś nowego i intensywnie uprawiam sport. Gram w koszykówkę i piłkę nożną, ostatnio zajęłam trzecie miejsce w Mistrzostwach Polski Policji w kolarstwie górskim MTB.

Sierżant Zabielska nie zamierza konkurować z facetami. Ma świadomość, że nie we wszystkim im dorówna, ale wie też, że w niektórych sytuacjach jako kobieta może być od nich lepsza. - Kiedy robi się nerwowo podczas interwencji, potrafię zachować zimną krew. Wbrew stereotypom kobietę trudniej wyprowadzić z równowagi niż faceta. Umie też słuchać ludzi, a to ważne, kiedy jest się dzielnicowym. Kobiety zwrócą uwagę na szczegóły, których mężczyzna nawet nie zauważy. Praca dzielnicowego bywa niezwykle stresująca. Są interwencje domowe, rozpoznania, wywiady środowiskowe dotyczące sprawców przestępstw. - Jasne, że nie wszyscy mnie kochają - uśmiecha się - ale taka to już specyfika zawodu. Czasem trzeba być twardą i nawet jeśli czuję się niepewnie, nie wolno mi tego okazać.

Nie przeszkadza jej, kiedy ktoś przedstawia ją: "dzielnicowa", jednak uważa to za błąd językowy. - Ustawa nie przewidziała takiego stanowiska. Poprawna nazwa to dzielnicowy. Tak samo ze stopniem służbowym - sierżant, a nie sierżantka. Jestem dzielnicowym, tak się czuję i tak powinno się mnie tytułować - podkreśla. Kobiety w męskich zawodach ciągle stanowią wyjątek. I trzeba przyznać - są wyjątkowe. Wybierając taki sposób na życie, pokazują, że wytrwałość i ciężka praca są najlepszym sposobem na emancypację. Mają w nosie wywody i manifestacje feministyczne. Są dumne ze swojej płci, a kobiece słabości traktują jako swój atut.

Wróć na i.pl Portal i.pl