Spisz, Orawa, Morskie Oko, czyli spory o granice i plebiscyt, którego nie było

Kazimierz Turkiewicz
Morskie Oko - ponoć najpiękniejszy tatrzański staw - mogło leżeć dzisiaj poza granicami Polski. Podobnie „nasza” część Spiszu i Orawy
Morskie Oko - ponoć najpiękniejszy tatrzański staw - mogło leżeć dzisiaj poza granicami Polski. Podobnie „nasza” część Spiszu i Orawy Pixabay
Niewiele brakowało, a Morskie Oko byłoby dziś słowackie. Ale to niejedyne miejsce w tych okolicach, o które toczył się spór. Przyjeżdżający w te strony letnicy mogą być zaskoczeni: jeszcze w XX wieku (co prawda w jego początkach) tereny te należały do tworzącego dualistyczną c.k. monarchię Królestwa Węgier.

Do remontu

- W szkole modliłem się po słowacku, w domu zaś po naszemu. Dlaczego dziecko ma się inaczej w szkole modlić, a w domu inaczej, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. I gdym otrzymał od nauczyciela słowacki kalendarz, nic a nic już mnie to nie zdziwiło. O nauce w gimnazjum nie ma co dużo mówić. Odbywała się ona wyłącznie w języku madziarskim, dla mnie zupełnie niezrozumiałym - napisze później ks. Ferdynand Machay we wspomnieniowej książce „Moja droga do Polski”.

A jednak urodzony w Jabłonce w 1889 r. „Ferdo”- jak w tych stronach zdrabniano imię Ferdynand - ukończył to węgierskie gimnazjum, a następnie rozpoczął studia teologiczne; najpierw w Spiskiej Kapitule, a potem na wydziale teologicznym budapeszteńskiego uniwersytetu. To właśnie w Budapeszcie - poprzez kontakty z innymi studentami słowiańskimi o nastawieniu antywęgierskim - zaczął coraz wyraźniej odczuwać swoją przynależność narodową, polskie korzenie.

- Za przełomowy moment w identyfikacji narodowej Ferdynanda Machaya należy niewątpliwie uznać jego udział w słynnych krakowskich uroczystościach 500-lecia bitwy pod Grunwaldem. Tłumy Polaków z trzech zaborów, liczne przemówienia, występy chórów, ćwiczenia drużyn sokolich, pochody, wszystko to musiało na nim wywrzeć wielkie wrażenia - ocenia prof. Jerzy M. Roszkowski, historyk, archiwista, znawca problematyki spisko-orawskiej.

Dużym przeżyciem dla Ferdynanda było też związane z odsłonięciem grunwaldzkiego pomnika uroczyste nabożeństwo w kościele Mariackim.

- Odśpiewane tam hymny „Boże coś Polskę” i „Boże Ojcze, Twoje dzieci” rozgrzały moje zimne dotąd serce. Oglądnąłem się ukradkiem po kościele: wszyscy śpiewali. Zawstydziłem się bardzo, że ja nie mogę - napisze. Z pewnością ani przez głowę mu wtedy nie przemknęło, że za kilkadziesiąt lat będzie proboszczem mariackiej parafii...

Dumny z polskości

- Po Grunwaldzie jakoś nabrałem śmiałości : nie wstydziłem się więcej przyznać do swojej polskości. Głosiłem swe przekonania zwłaszcza wśród kolegów i młodzieży - zanotuje we wspomnieniach.

Polskiego języka literackiego uczył się z przysyłanych mu polskich książek i czasopism. Przy tym coraz lepiej pisał po polsku. W 1911 roku był współautorem uświadamiającej broszury „Co my za jedni”. Ówcześni Orawiacy nie wiedzieli, że w ogóle można pisać po polsku. - Do tego stopnia było w naszym ludzie zakorzenione przekonanie, że myśli swoje mogą tylko po słowacku pisać. Toteż po naszemu pisane „Co my za jedni?” zrobiło prawdziwy przewrót w umysłach orawskich - zapisze w „Mojej drodze do Polski”.

Zdaniem prof. Roszkowskiego nie bez znaczenia był też czas, kiedy jako wikary trafił Machay do Różomberku, gdzie proboszczował ks. Hlinka, znany słowacki patriota, późniejszy współzałożyciel i przewodniczący Słowackiej Partii Ludowej. - Machay był pod wrażeniem żarliwości Hlinki, był nim zafascynowany - zauważa.

Oczywiście proboszcz Hlinka miał na myśli niepodległą Słowację, a wikary Machay umiejscawiał rodzinne strony w mającej odrodzić się Polsce.

Po zakończeniu I wojny światowej, w czasie której był kapelanem wojskowym, szybko przystąpił do działań mających doprowadzić do przyłączenia Orawy i Spiszu do niepodległej Polski. Jeździł na przykład po wielu polskich miastach i na wiecach nawoływał słuchaczy, by nie zapominali o swych rodakach z tych ziem.

Górale w Paryżu

W marcu 1919 roku wraz z gazdami Piotrem Borowym z orawskich Rabczyc i Wojciechem Halczynem ze spiskiego Lendaku znalazł się w składzie polskiej delegacji na konferencję pokojową w Paryżu. Ubrani w regionalne stroje Borowy i Halczyn wzbudzili zainteresowanie prasy francuskiej. Zamieszczając ich zdjęcia i pisząc o tej folklorystycznej polskiej delegacji, gazety informowały przy okazji o celu ich przybycia do Paryża i kwestii spisko-orawskiej, o której nawet Polacy mieszkający lub przebywający we Francji niewiele wiedzieli.

Machay i gazdowie spotykali się z politykami i ekspertami delegacji wielkich mocarstw, ale za największy sukces ich misji należy uznać uzyskanie audiencji u uczestniczącego w paryskiej konferencji prezydenta USA, Thomasa Wilsona. Tu mała ciekawostka: i Borowy, i Halczyn - z racji ich wcześniejszej emigracji zarobkowej w USA - znali język angielski, choć trudno powiedzieć w jakim stopniu.

Tak czy inaczej ich argumentacja polskości Spisza i Orawy najwidoczniej trafiła do prezydenta Wilsona, skoro m.in. właśnie dzięki poparciu delegacji amerykańskiej po jakimś czasie nastąpił przełom w sprawie przyłączenia do Polski północnych terenów Spiszu i Orawy. W Paryżu zaczęto brać pod uwagę obok argumentów strony czechosłowackiej także i polskie racje.

27 września 1919 roku Rada Najwyższa w Paryżu podjęła decyzję o zorganizowaniu plebiscytu na Spiszu, Orawie i na Śląsku Cieszyńskim.

Obszar plebiscytowy w przypadku Spiszu został jednak znacznie zmniejszony w stosunku do postulowanego przez stronę polską, a ponadto odrzucono polski wniosek o objęcie plebiscytem również północnej części ziemi czadeckiej.

Plebiscyt miał zostać przeprowadzony bardzo szybko, w czasie niedłuższym niż trzy miesiące.

Termin ten był jednak nieustannie przesuwany.

Odwołany plebiscyt

Aż nadszedł lipiec 1920 roku. W związku z coraz większym zagrożeniem ze strony bolszewickiej, Polska zwróciła się o pomoc do państw Ententy w doprowadzeniu do rozejmu na froncie. W wyniku skutecznej akcji dyplomatycznej strony czechosłowackiej (obawiającej się niekorzystnego rezultatu plebiscytu) 10 lipca podczas konferencji w Spa (w Belgii) premier Władysław Grabski - w zamian za obietnicę wsparcia nas w rokowaniach z bolszewikami - obok innych ustępstw zgodził się na rozstrzygnięcie przez Ententę kwestii polsko-czechosłowackiej granicy.

28 lipca Konferencja Ambasadorów w Paryżu zdecydowała o prowizorycznym przebiegu linii granicznej na spornych terenach. Plebiscyt nie wchodził już w grę. 31 lipca Ignacy Paderewski podpisał ów dokument, choć jednocześnie złożył stosowny protest na ręce przewodniczącego Rady Najwyższej.

Kto mógł przewidzieć, że pół miesiąca później bolszewicy poniosą klęskę w Bitwie Warszawskiej...

Ustalona wtedy granica pokrywa się z obecną, nie licząc dokonanej w 1924 r. korekty w postaci przekazania Czechosłowacji Suchej Góry i Głodówki w zamian za przekazaną z kolei nam pozostałą część Lipnicy Wielkiej.

Po polskiej stronie znalazło się ostatecznie 12 miejscowości na Orawie i 13 na Spiszu, z których na krótko utworzono nawet powiat spisko-orawski.

Szacuje się, że po stronie czechosłowackiej pozostało ok. 45 tys. osób polskiego pochodzenia, w tym niemała część z wyrobionym poczuciem polskiej świadomości narodowej.

Można odyskutować czy plebiscyt - gdyby doszedł do skutku - przyniósłby w efekcie korzystniejszy przebieg granicy w tej części naszego kraju.

Być może.

Morskie Oko nasze

Mogło się też dla nas skończyć gorzej.

Chodzi o toczący się bardzo długie lata spór między posiadaczem znacznej części tatrzańskich terenów księciem Christianem Hohenlohe a właścicielem dóbr zakopiańskich, hrabią Władysławem Zamoyskim. Popierany przez węgierskie władze Hohenlohe chciał, by granica jego posiadłości w tej części Tatr przebiegała z Rysów poprzez słynący z głębokości Czarny Staw oraz największe i najpiękniejsze z tatrzańskich jezior Morskie Oko i dalej, Doliną Rybiego Potoku. Zamoyski nie mógł oczywiście przystać na takie żądanie, domagając się - i słusznie, bo tak przebiegała w Tatrach granica przedrozbiorowa - by z Rysów rozgraniczająca linia biegła granią Żabiego i dalej Białką.

Taki jest obecnie przebieg polsko-słowackiej granicy w tym rejonie Tatr.

Spór miał nie tylko prywatny charakter, bowiem rozgraniczenie posiadłości obu właścicieli było jednocześnie równoznaczne z ustaleniem linii granicznej między Galicją a Węgrami. Nic dziwnego, że ów spór śledziło wielu naszych rodaków z trzech zaborów. Ostatecznie w 1902 roku międzynarodowy trybunał rozjemczy w Grazu przyznał rację Zamoyskiemu i stronie galicyjskiej.

W przypadku niekorzystnego dla nas werdyktu w Grazu mogłoby to skutkować 18 lat później niekorzystnym dla nas wskazaniem przez Ententę przebiegu granicy w tym rejonie Tatr.

- Nie można wykluczyć takiego niepomyślnego finału - potwierdza Wiesław Wójcik, redaktor rocznika „Wierchy” i przewodnik tatrzański. - Gdyby tak się stało, nasi turyści wędrujący w lipcu 2021 roku w rejon Morskiego Oka musieliby posiadać paszporty covidowe - dodaje.

Jak z racji wiadomej pandemii należy zabezpieczać się, wojażując po kraju i świecie, to już jednak inny temat.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Spisz, Orawa, Morskie Oko, czyli spory o granice i plebiscyt, którego nie było - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl