Był 1962 rok, Piwnica pod Baranami. Na scenę wyszła czarnowłosa, skromnie ubrana debiutantka o intrygujących oczach podkreślonych czarną, kocią kreską. Po pierwszych akordach wszyscy wiedzieli, że mają przed sobą prawdziwy diament.
Tylko że Czarny Anioł miał też swoją mroczną stronę. Ta druga część natury Demarczyk sprawiała, że piosenkarka stopniowo wikłała się w kłopoty, grymasiła, zamykała się w sobie. I powoli znikała ze sceny.
Ostatni raz przed publicznością zaśpiewała w 1999 roku. A potem niemal rozpłynęła się w powietrzu. Nie koncertuje, nie utrzymuje kontaktu z dawnymi przyjaciółmi, nawet z rodzoną siostrą. Nie odbiera telefonu, a jeżeli już - to przez swojego „pełnomocnika”. Mieszka w Wieliczce pod Krakowem, ale kto by miał pewność? Cała Polska chciałaby ją usłyszeć, ale ona milczy. Dlaczego?
Szósty zmysł
Ten diament znalazł Zygmunt Konieczny, kompozytor. Znalazł i szlifował, aż stał się brylantem.
Ktoś mu powiedział, że w klubie studenckim można usłyszeć dziewczynę o wielkim talencie.
Ewa miała w sobie coś na wskroś lirycznego; przejmujący głos i wyrazistą, choć jednocześnie skromną ekspresję. Konieczny poszedł na jej występ z Piotrem Skrzyneckim. Od razu wiedzieli, że chcą mieć ją w Piwnicy.
- Miała się namyślić - wspomina Konieczny. - Zadzwoniła po tygodniu. Od razu wiedziałem, że Ewa zachwyci publiczność. Później, kiedy usłyszał ją Bruno Coquatrix, dyrektor paryskiej Olympii, jednej z najznakomitszych scen na świecie, klęknął przed nią. Powiedział: „ty wyciągniesz francuską piosenkę na poziom światowy”. To było niedługo po śmierci Edith Piaf, we francuskiej muzyce panował zastój.
Tyle że Demarczyk śpiewać po francusku nie zamierzała. A jej występy w Paryżu, ocenia Zygmunt Konieczny, który pojechał z nią do Francji, były mało wypromowane. Polonia praktycznie o nich nie wiedziała. Ci, którzy przypadkiem trafiali na jej koncerty, nie rozumieli tej muzyki.
Z francuskiej kariery niewiele więc wyszło. Za to w Związku Radzieckim, w Bułgarii i, co jasne, w Polsce - Demarczyk stała się wielką gwiazdą.
Barbara Natkaniec-Pacuła, wdowa po Marku, byłym dyrektorze Piwnicy, sama artystka Teatru STU: - Podobno kiedy Ewa pojechała do Moskwy i nagrywała pierwszą płytę, zrobiła to w cztery godziny. Bez żadnych powtórzeń. Jakby miała szósty zmysł. Pamiętam, jak śpiewała na próbie, stojąc tyłem do zespołu, a potem odwracała się i opieprzała każdego muzyka: ty zagrałeś za wysoko, ty zacząłeś pół sekundy za późno....
Ola Maurer, artystka Piwnicy, (koncertuje w kabarecie do dziś) wspomina, że wszyscy czuli przed Demarczyk wielki respekt. Respekt i pokorę. Do tego stopnia, że jak Ewa śpiewała, to siedzieli cicho w kącie.
Despotka czy równa babka?
Demarczyk z Piwnicą rozstała się po 10 latach, w 1972 roku. Tacy jak ona, mówi mi jedna z krakowskich artystek (oficjalnie do gazety nikt o Czarnym Aniele złego słowa nie powie), stali w kolejce do Pana Boga po talent dziesięć razy, a po charakter - stoją wciąż. No franca z niej, tyle.
Weźmy jej odejście z Piwnicy i to, jak potraktowała Koniecznego. On ją stworzył, wypromował, komponował specjalnie dla niej. Wszystko mu zawdzięcza. A Demarczyk później potrafiła powiedzieć: Konieczny, a kto to jest Konieczny?
Ewa miała w sobie coś na wskroś lirycznego; przejmujący głos i wyrazistą, choć jednocześnie skromną ekspresję
Sam kompozytor jednak o Demarczyk wypowiada się ostrożnie, z szacunkiem: - Odeszła z Piwnicy, bo taka jest naturalna kolej rzeczy. Chciała występować z siedmioosobowym zespołem, którego my nie byliśmy w stanie jej opłacić. Mogliśmy zaoferować jej jedynie wysłużony fortepian, a ona była gwiazdą wielkiego formatu. Z perspektywy czasu w ogóle jej się nie dziwię.
Despotyczna, wymagająca i bardzo skryta, nie wszyscy mogli dostąpić zaszczytu rozmowy z nią - tak zapamiętało ją wielu. Ale nie wszyscy.
Zbigniew Święch, dziennikarz i pisarz: - Ewa była równą, wesołą babką. Pamiętam, kiedyś przez trzy dni bez przerwy razem z Ewą, Baśką Sobottową i Jankiem Nowickim piliśmy. Innym razem o pierwszej albo drugiej w nocy Ewka przyjechała do mnie. Kompletnie zalana, zapytała, czy mam coś jeszcze do picia. Wypiliśmy pół litra, posnęliśmy. Rano Ewka się budzi i mówi do mnie: „Nikt nie powie, że ze sobą nie spaliśmy”. Uwielbiałem ją, miała cudowne poczucie humoru. Cholera, ale idiota byłem, że nigdy się z nią nie kochałem!
Dlaczego zniknęła? Może, jak mówi Konieczny, zdała sobie sprawę, że już czas odejść. Jej pożegnalny koncert sprzed prawie 20 lat nie był udany.
Zniknięcie
W miłości piosenkarce nie wychodziło. Pierwsze małżeństwo, ze skrzypkiem z zespołu Mazowsze, rozpadło się bardzo szybko. Z drugim mężem, który był złotnikiem - a jak się później okazało, również złodziejem - Demarczyk też się rozstała.
Później związała się z młodszym od siebie Pawłem Rynkiewiczem, z którym prowadziła swój teatr (najpierw w Krakowie, potem w Bochni, oba okazały się klapą). To właśnie Rynkiewicz, jak przedstawia się na jej oficjalnej stronie, jest „pełnomocnikiem Demarczyk”. Ale jego telefon milczy.
Ponoć mieszkają razem, w Wieliczce.
Jedni mówią, że rozmawiali z taksówkarzem, który ostatnio ją tam wiózł. Inni, że kiedyś wyszła z domu do lekarza.
Ale większość spraw - zakupy i tak dalej - ma za Demarczyk załatwiać „pełnomocnik”.
Jedną z nielicznych osób, które mają jakikolwiek kontakt z piosenkarką, jest Andrzej Zarycki, kompozytor, wieloletni współpracownik Demarczyk. Mówi nam, że kontaktuje się z nią tylko przez Pawła. Ten przekazuje Ewie telefon, albo nie przekazuje - różnie bywa. W każdym razie Zarycki nie wie nawet, gdzie Ewa Demarczyk mieszka.
Ani dlaczego zniknęła. Może, jak mówi Konieczny, zdała sobie sprawę, że już czas odejść? Jej pożegnalny koncert sprzed prawie 20 lat nie był udany, po dawnym talencie Demarczyk został ledwo ślad. - Ten rodzaj śpiewania wymaga dużej siły fizycznej, którą z wiekiem się traci - tłumaczy kompozytor. A może, jak mówi nam inny artysta, Ewa to po prostu kłębek rozgoryczenia i pretensji do świata.