Dziecię z grzechu
Dlaczego? 17 lipca w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym "Na Parkitce" w Częstochowie przyszła na świat dziewczynka. Jej matce Edycie L. wykonano cesarskie cięcie. Dziecko trafiło do inkubatora. Jest maleńkie, waży 2500 g. Gdyby z operacją zwlekano jeszcze dzień, mogłoby nie żyć. Ciężarna miała wadę łożyska. U płodu zaczynały się problemy z krążeniem i oddychaniem. Lekarze namawiali na cesarskie cięcie przez kilka dni. Matka nie zgadzała się. To było irracjonalne, szokujące. Opiekujący się nią mężczyzna tłumaczył wszystkim jej decyzję: "Lepiej, żeby to dziecko nie urodziło się żywe".
Lekarze mówią: - Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Dziewczynka ma niską wagę, ale jest zdrowa.
Opiekun Edyty był obecny przy po-rodzie. Przecinał pępowinę. Gdy usłyszał, że maleństwo jest zdrowe, nie umiał ukryć wściekłości. Poszedł do Ewy Jaśkiewicz, lekarki opiekującej się noworodkami: "Mogłaby pani coś zrobić, żeby to dziecko nie żyło?". Ko-bieta oniemiała. Wspólnie z szefem oddziału ginekologii i dyrekcją szpitala powiadomiła prokuraturę o podżeganiu do zabójstwa.
Kim był ten mężczyzna? To ks. Wieńczysław Ł., 45-letni proboszcz parafii w podczęstochowskich Janikach. Prawdopodobnie ojciec dziecka.
Taki nierobotny
Cofnijmy się w czasie o 12 lat. Do Dańkowa, leżącego 15 km od Janik. Ks. Wieńczysław był tam wikarym. Przyszedł na miejsce innego księdza, który wywołał seksualny skandal.
- Do dziś wszyscy pamiętają tamtego wikarego rozpustnika - mówią mieszkańcy.
Jak to było? Ktoś zadzwonił na policję: "Za przystankiem autobusowym zaparkowane jest auto. Złodzieje rozkradają je na części". Okazało się, że w samochodzie działy się rzeczy zu-pełnie innej natury. Wikary konsumował zażyłość z młodą parafianką. Na widok policji wcisnął gaz do dechy i zaczął uciekać. - Dobry był. Zgubił radiowóz. Dopiero kolejny patrol zatrzymał go na drugim końcu powiatu - śmieją się wierni.
To właśnie tego wikarego zastąpił ks. Wieńczysław. Ludzie pamiętają go jako tęgiego, niezdarnego blondyna w okularach.
- Nasz proboszcz wymagał, by każdy ksiądz sumiennie wykonywał obowiązki. Wikary musiał chodzić jak w zegarku. Szczególnie po skandalu z poprzednikiem - wspominają. Temu nie chciało się pracować. Taki nierobotny. Tylko by żartował. Jak na kolędzie usiadł w fotelu, trzeba go było wyciągać, bo sam nie umiał się podnieść. Kobietami się nie interesował.
W dańkowskiej parafii ks. Wieńczysław Ł. był dwa lata. Gdzie trafił potem, co robił? Kuria nie udziela informacji. Faktem jest, że po 12 latach trafił do Janik. To był koniec lata 2007 roku. - I pomyśleć, że wcześniej mieliśmy takiego wspaniałego ks. Tadeusza Bigaja. Złoty człowiek. Dużo dla tutejszego kościoła i wiernych zrobił - irytują się ludzie.
Tajemnice pokoiku
W Dankowicach Pierwszych (leżą może kilometr od Janik) naprzeciwko domu rodziców Edyty na ławce przesiadują dwie kobiety. Od kilku dni obserwują, co się dzieje u sąsiadów.
- A bo ten dom taki ładny, żeby mu zdjęcia robić? Albo kamerować? Co chwilę jakiś reporter przyjeżdża. Nie znudzi się wam? - pytają zaczepnie.
Na Marcie i Franciszku Latusińskich nie zostawiają suchej nitki.
- Jakby to do mojego domu ksiądz przychodził z takimi zamiarami, pogoniłabym. Ale tam o pieniądze chodziło! On im dla Edyty wyremontował piętro. O, ten pokój, gdzie kwiatek widać. Gniazdko rozpusty sobie uwił! Nie mógł dyskretnie do tych dziwek, co przy drodze stoją, jeździć? Musiał tutaj przychodzić? W głowie się nie mieści - biadolą.
Największe pretensje ludzie zawsze mieli do księdza o rzekome prezenty, jakie miał robić Edycie. Bali się, że to, co dadzą na tacę, na kościół, do niej zaniesie. - Raz doszło nawet do buntu we wsi - mówi mieszkaniec. - Ksiądz z ambony prosił, byśmy dali na kostkę, bo trzeba dojście do kościoła wybrukować. Ludzie odmówili. Śmiali się, że chce, owszem, wybrukować, ale obejście w Dankowicach, żeby mu się sutanna nie brudziła, jak do Edyty będzie szedł. Wcześniej na kościół nie szczędziliśmy, ale jemu baliśmy się dawać - dodaje.
Nic mi nie mówiła
Dom Latusińskich to zbudowana w latach 90. piętrówka z szarych pustaków. Kiedyś jeden z większych domów we wsi. Teraz okropnie zaniedbany. Płot się wali. Na podwórku zwierzaki łażą, jak chcą. Na ziemi pełno odchodów. Marta Latusińska prowadzi nas do pokoju na parterze. Bałagan. Na popękanej ścianie zdjęcie Jana Pawła II i obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Na lepiącym się od brudu obrusie wypełniona po brzegi popielniczka. Niedopita kawa i zdjęcie z pogrzebu. Przy otwartej trumnie Edyta.
- Innego zdjęcia Edysi nie mam - podkreśla pani Marta.
Jak mogła dopuścić do związku córki z księdzem? - Ona nic mi nie mówiła. Dopiero jak zaszła w ciążę, powiedziała. A ja nie pytałam. Ksiądz zakazał. Piętro córce wyremontował, meble używane kupił. Tam z nią siedział. Mnie nie wpuszczał. A jak chciałam wejść, to strasznie krzyczał. Bałam się go - opowiada. Chuda. Oczy podkrążone. Ręce trzęsą się ze strachu. - Ale się narobiło. A ludzie złe. Nie pomogą, tylko się śmieją, kpią - szepce.
Jak zaczął się romans księdza z jej córką? Jeden synów Latusińskich jest w parafii w Janikach kościelnym. Kiedy proboszcz szukał sprzątaczki, za-proponował Edytę. Jest robotna, choć niewykształcona. Zawodu nie ma. Utrzymuje się z zasiłku. Nikt jej nie zatrudni, bo jest opóźniona. Chodziła do szkoły podstawowej specjalnej pod Jasną Górą w Częstochowie.
- Wszyscy wiedzieli, jaka jest. Ksiądz też wiedział. Kiedy objął parafię, rozmawialiśmy o niej. Nie sądziłem, że ją weźmie na kochanicę - opowiada Julian Ceglarz, członek rady parafialnej.
Edyta zaczęła chodzić na parafię, a ks. Wieńczysław coraz częściej pojawiał się w jej domu. Jeździł na rowerze przez las, na skróty, jakiś kilometr. Pod koniec listopada ubiegłego roku wieczorem pił z Edytą kawę w kuchni.
- W tym czasie byłam w oborze. Opatrywałam gadzinę. Mąż powiedział mi potem, że widział, jak ksiądz Edytkę na plecy zarzucił i poniósł do samochodu. Śmiali się. Córka do do-mu wróciła rano - opowiada ze spuszczoną głową pani Marta.
Niech płaci
Dlaczego nie zakazała córce kontaktów z księdzem? Dlaczego nie wyrzuciła go z domu?
- Jakoś tak wyszło - mruczy pod nosem kobieta. Teraz martwi się, żeby sąd Edytce córki nie odebrał. I żeby ksiądz nie trafił za kraty. - Jak zrobił dziecko, niech płaci. A w więzieniu nie zarobi. Z czego małą utrzymamy? Ma dawać pieniądze! - podkreśla stanowczo.
Od dziennikarzy też by chętnie wzięła. - A wy za rozmowę 500 zł dacie? Nie? To może chociaż 200? Szkoda - ubolewa, ale i tak rozmawia. Tak jej łatwiej. Chce to z siebie wyrzucić, opowiedzieć o krzywdzie, jaka spotkała jej córkę.
W Janikach, Aleksandrowie, Paca-nowie i innych wioskach należących do parafii ludzie aż się trzęsą z oburzenia. - Ile do kurii listów poszło. Ludzie opisywali wyczyny naszego casanovy w koloratce. Reakcji biskupa nie było - mówią.
Są na niego źli, że nie zabrał proboszcza. Listów jednak nazwiskami nie podpisywali.
- Jako członek rady parafialnej rozmawiałem o księżych zalotach z innymi. Nikt się nie chciał wychylać. Dlatego anonimy szły. Ludzie myśleli, że wystarczy, ale dla biskupa, widać, było za mało - ubolewa Ceglarz.
Tylko jeden z parafian nie wytrzymał i tak po ludzku dał proboszczowi w pysk. Dlaczego? Poszło o córkę. Uczennicę szóstej klasy.
- To było w szkole w Aleksandrowie. Na lekcji. Pytał, dlaczego ma taki duży dekolt. "Niech ci matka biustonosz kupi, żeby ci cycki nie wisiały. Ja lubię, jak stoją" - rzekł. Dzieci chichotały. Dziewczynka z płaczem uciekła do domu. Jej matka przyszła do szkoły z awanturą. Ojcu to nie wystarczyło. Gdy spotkał księdza, dał upust złym emocjom. Każdy na jego miejscu by tak zrobił - podkreśla Ceglarz.
Kuria wyjaśnia
Częstochowska kuria twierdzi, że wyjaśnia sprawę ks. Wieńczysława. Ka-płan zaprzeczył wobec przełożonych, jakoby był ojcem dziecka.
- Odciął się od tego. Stwierdził, że być może nieroztropnie chciał pomóc kobiecie. Kategorycznie zaprzeczył też medialnym informacjom, w których mowa, że nakłaniał lekarzy, by zabili dziecko - wyjaśnia ks. Andrzej Kuliberda, dyrektor wydziału duszpasterstwa ogólnego w kurii częstochowskiej.
Do parafii w Janikach został wysłany tymczasowy następca proboszcza Wieńczysława Ł. - ks. Tadeusz Gone-ra z pobliskich Starokrzepic. Z me-diami nie chciał rozmawiać, a parafianom powiedział, że proboszcz "jest chory".
Księdzu za podżeganie do zabójstwa grozi dożywocie. Do aresztu nie trafił, bo ma cukrzycę. Na osadzenie nie zgodził się lekarz.
Edyta do domu ma wrócić dzisiaj. Dziecko pewnie zostanie w szpitalu. Lekarze boją się o jego bezpieczeństwo.
- Pozbawienie życia takiego maleństwa jest proste. Potem można przed kamerami płakać, że to wypadek - słyszymy w szpitalu.