Spis treści
Szczegóły dotyczące samej realizacji planu porwania i zabójstwa Bohdana Piaseckiego nie są tajemnicą. 16-latek był synem polityka i publicysty Bolesława Piaseckiego, jednej z najważniejszych i najbardziej wpływowych postaci życia publicznego w PRL-u, przywódcy potężnego Stowarzyszenia „PAX”, a przed wojną szefa Ruchu Narodowo-Radykalnego. 22 stycznia 1957 roku na drodze z liceum im. Świętego Augustyna, prowadzonego przez PAX na warszawskim Mokotowie, chłopca zaczepiło i zabrało ze sobą samochodem dwóch mężczyzn, co wielokrotnie opisywali służbom naoczni świadkowie - koledzy ze szkoły oraz mężczyzna pracujący w pobliskim kiosku.
Niepotwierdzone tropy
Zeznawał także taksówkarz, który miał przywieźć porywaczy na miejsce, ale jego wyjaśnienia, jako od początku sfingowane, ostatecznie odrzucono. Warto dodać, że upór prokuratury, by w centrum wydarzeń postawić właśnie tę osobę, popchnął śledztwo na tory, które nie doprowadziły do jego rozwiązania. Niemniej szczegóły dotyczące przebiegu porwania i jego tragicznego finału dzięki licznym publikacjom autorstwa historyków i dziennikarzy od lat są znane opinii publicznej.
Kluczowa wydaje się zatem kolejna próba przybliżenia hipotezy, która chociaż w najmniejszym stopniu mogłaby przybliżyć przyczyny zorganizowania całej akcji. Na przestrzeni lat badacze przedstawili szereg możliwych scenariuszy. Żadnego nie udało się potwierdzić, więc - ponownie - nie ma uzasadnienia dla przypominania ich po raz kolejny. Choć warto wspomnieć, że teorie dotyczące np. zemsty przeciwników politycznych lub środowisk żydowskich za przedwojenną działalność Bolesława Piaseckiego przez część osób będących blisko świadków porwania były od początku uważane za mało prawdopodobne.
Temu, czemu nie można zaprzeczyć, były silne motywacje osób zlecających porwanie, któ-re zakończyło się brutalnym zabójstwem 16-letniego Piaseckiego, najprawdopodobniej jeszcze tego samego dnia. Zwłoki odnaleziono przypadkowo podczas remontu urządzeń sanitarnych 8 grudnia 1958 roku w piwnicy przy ulicy Świerczewskiego (obecnie alei Solidarności), obok siedziby znajdujących się tam do dzisiaj sądów warszawskich.
Zmumifikowane ciało znajdowało się w kabinie ustępowej, do której drzwi zabito hufnalami. W zwłokach tkwił długi nóż, a sekcja wykazała, że przyczyną śmierci była rana lewego płuca. Ujawniono również pęknięcie kości czaszki od silnego ciosu, który zadano chłop-cu jeszcze za życia. Od tego momentu śledztwo prowadzono już nie w sprawie porwania, ale zabójstwa.
Mnogość wątków dotyczących wyjaśnienia pochodzenia specjalnych gwoździ, noża saperskiego (oraz np. faktu pozostawienia go w ciele ofiary) czy próby ustalenia i zweryfikowania wszystkich posiadaczy maszyn do pisania marki „Bambino”, którymi porywacze lub osoby z nimi związane pisały wiadomości do Bolesława Piaseckiego, wskazuje na skalę działań podjętych przez służby.
Z kolei po latach badacze próbowali dowieść, że porwanie i zabójstwo miało związek z sytuacją polityczną po odwilży z października 1956 roku i późniejszymi walkami frakcyjnymi w ówczesnym establishmencie władzy i kierownictwie PZPR.
Nie można też nie wspomnieć o artykule, który ukazał się w 1966 roku w izraelskim czasopiśmie „Maariv”. W tekście opublikowanym pod tytułem „Zabójcy syna polskiego polityka żyją w Izraelu” wskazano, że osoby zamieszane w sprawę zbiegły do właśnie do tego kraju. Miałoby to uzasadniać motywy sprawców chcących zemścić się na Bolesławie Piaseckim. Mieli być nimi dwaj mężczyźni pochodzenia żydowskiego, będący funkcjonariuszami polskiej służby bezpieczeństwa, zatrudnieni jako kierowcy. W tym miejscu zaznaczyć należy, że Bolesław Piasecki, niewątpliwie dokonujący długoletnich wysiłków na rzecz wyjaśnienia sprawy i odnalezienia zabójców syna, zdawał sobie sprawę, że wykrycie okoliczności towarzyszących zbrodni może bezpośrednio wpłynąć na nastroje społeczne i polityczne w kraju.
Być może dlatego nigdy szerzej nie wyjaśniono możliwości tego, że porwanie i zabójstwo Bohdana Piaseckiego mogło być zemstą nie tylko na jego ojcu, ale teoretycznie równie dobrze na nim samym. I mieć tło obyczajowe. O takich tropach świadczą materiały gromadzo-ne przez pracowników MSW i milicjantów skierowanych do rozwiązania sprawy prowadzonej pod kryptonimem „Zagubiony”. Sęk w tym, że zostały one wyłączone ze śledztwa przez prokuratorów, do których milicjanci w wewnętrznych notatkach otwarcie zgłaszali pretensje dotyczące - najłagodniej ujmując - ogólnego utrudniania prowadzenia śledztwa.
„Od strony operacyjnej nie widzimy uzasadnienia podejrzeń, które się wysuwa”; „Uzyskania materiałów z własnej inicjatywy podjął się prokurator (…) mimo naszych interwencji nie załatwił tego”; „Nie widzimy możliwości przeciekania wiadomości ze śledztwa (…). Jest to absurd”; „Nie rozumiemy żądania prokuratora odnośnie wykazu prac”; „Jest szereg słusznych wniosków i wykazuje się je, ale (brak) odpowiedzi utrudnia nam robotę - zabiera czas”; „Prokuratorzy wiedzą, że szereg czynności zostało już wykonanych, a mimo to zlecają je”; „Już od dawna czytają akta, a mimo tego zlecają przesłuchania osób przebywających za granicą” - to tylko niektóre ze sformułowań z raportu zawierającego uwagi wymienionych z nazwiska dziewięciu funkcjonariuszy MO.
Harcmistrz
Analiza datowana na luty 1958 roku, przygotowana przez jednego z poruczników, wskazywała, że porwanie przeprowadziła „dobrze zorganizowana grupa ludzi dokonująca większych napadów”, niewpadająca na drobnych przestępstwach. W notatce z 3 lipca 1958 r. służby podawały, że tylko do tamtego momentu podjęto analizę 106 wersji uprowadzenia.
Ale nieco wcześniej, w planie rozpracowania sprawy z 29 kwietnia 1958 roku, wyraźnie wskazywano, że wśród uczniów, pracowników personelu administracyjnego lub nauczycieli mogła znaleźć się osoba, która umożliwiła porywaczom uprowadzenie 16-latka. Tej wersji w dostatecznym stopniu nigdy nie wyjaśniono.
W oczy rzuca się wątek instruktora harcerskiego, członka Armii Krajowej i organizatora wycieczek dla młodzieży, który w okresie bezpośrednio poprzedzającym porwanie miał się ukrywać w bursie liceum prowadzonego przez PAX.
Mimo wystawionego za nim listu gończego i zainteresowania służb, właściwie od razu po zakończeniu II wojny światowej człowiek ten bez problemu poruszał się między Karpaczem, Łodzią, Jelenią Górą, Sopotem, Warszawą i Zakopanem oraz innymi miastami, wszędzie prowadząc identyczną działalność polegająca na gromadzeniu wokół siebie grup młodych mężczyzn, a według obecnych kryteriów - chłopców.
Według dokumentów osoba ta w dniu 23 kwietnia 1959 roku, a więc nieco ponad 1,5 roku po porwaniu Bohdana Piaseckiego, została skazana przez sąd w Warszawie na najwyższy wymiar kary z artykułu 203 kodeksu karnego, mówiącego o tym, że „kto, wykorzystując stosunek zależności lub krytyczne położenie, doprowadza inną osobę do uprawiania prostytucji, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”. Ponieważ redakcja wciąż stara się dotrzeć do treści wyroku, nie decydujemy się na podanie personaliów tej osoby. Nie pojawia się ona zresztą w publikacjach dotyczących sprawy Piaseckiego.
W dokumentach znajdujących się w zasobach wrocławskiego IPN, jeden z młodych mężczyzn znających harcmistrza jeszcze z początku lat 50. tak zeznawał (choć sprawa nie była prowadzona z wyżej wymienionego paragrafu) o czymś, co można nazwać jego modus operandi.
„Podczas jego pobytu w Karpaczu nie ujawniał specjalnie swych wrogich wypowiedzi w stosunku do obecnej rzeczywistości (...) zgodził się na organizowanie byłych członków (poprzedniej organizacji - przyp. aut.) w formie klubu. (...) Miała być to raczej forma towarzyska. (...) Dodaję przy tym, że sam osobiście wskazywał mi, jakich ludzi mam przyjmować do klubu, typując w ten sposób np. jednego z chłopców z terenu Cieplic”.
Tymczasem już pod koniec 1958 roku służby działające na pełnych obrotach w sprawie „Zagubionego” przyznają, że sprawa wyżej wymienionego „nie jest wyjaśniona do końca”. Funkcjonariusze sami pytają przełożonych, czy mają dalej szukać sprawców, czy wyjaśniać, dlaczego wcześniej popełniono błędy i pewnych osób nie sprawdzono.
W piśmie do komendantów powiatowych po naradzie z dnia 2 stycznia 1965 roku, kiedy sprawę „Zagubionego” łączono już m.in. ze sprawami „P-57” i „P-64”, czyli innych słynnych i niewyjaśnionych śledztw, pisano, że jednostki powiatowe Służby Bezpieczeństwa powinny objąć sprawdzeniami operacyjnymi „byłe nielegalne organizacje młodzieżowe ujawnione w latach 1951--1956 (…), mające związki z osobami zamieszkałymi w Warszawie lub okolicach Warszawy”.
Wśród konkretnych błędów wymienionych w jednej z notatek wskazane jest, że nie wy- jaśniono, kiedy uczniowie ze szkoły PAX-u dowiedzieli się, że feralnego dnia nie będzie ostatniej lekcji biologii i że nie przesłuchano na tę okoliczność ani uczniów, ani nauczycieli, ani pracowników szkoły.
Tu należy dodać, że według dokumentów zgromadzonych w IPN kierownik internatu szkoły PAX, w którym ukrywał się harcmistrz skazany później za stręczycielstwo, został zwolniony ze szkoły za homoseksualizm. Ten sam kierownik w czasie ferii zimowych przebywał z uczniami, w tym z Bohdanem Piaseckim, na terenie Zakopanego, gdzie doszło do zawarcia znajomości między harcmistrzem, Piaseckim i jego najbliższym przyjacielem Wojciechem Szczęsnym. Według ustaleń śledczych harcmistrz był od 26.12 do 6.1. 1957 r. w Poroninie, a Piasecki ze Szczęsnym między 23.12 i 3.1.1957 r. w jednej z willi w Zakopanem.
W czasie kilkumiesięczne- go pobytu w Warszawie harcmistrz zdołał uzyskać posadę w liceum przy ulicy Rakowieckiej. Po kolejnym wyjeździe ze stolicy przebywał na Śląsku. Utrzymywał się m.in. dzięki pieniądzom wysyłanym przez „PAX” bezpośrednio przez sekretarkę szkoły. Ostatecznie został rozpoznany i zatrzymany w Lwówku Śląskim. Z kart śledztwa w sprawie Piaseckiego zniknął, ale nie na zawsze.
W notatce służbowej datowanej na 24 lutego 1973 roku ponownie wskazuje się na konieczność rozpracowania go pod kątem związków ze sprawą „Zagubiony”, ustalając m.in. jego związki z wychowankami i nauczycielami szkoły PAX. W tym czasie był już na wolności, bo więzienie opuścił warunkowo w 1965 roku.
Mimo upływu lat udało się ustalić na podstawie zeznań świadków, że rok przed porwaniem harcmistrz brał też udział w spływie kajakowym na Mazurach, organizowanym przez „PAX”, gdzie miało dojść do bliżej nieopisanego „incydentu”. W imprezie mieli brać udział także uczniowie ze szkół w Bydgoszczy i we Wrocławiu.
W świetle dokumentów niektóre osoby z tzw. środowiska homoseksualnego w Warszawie - jak opisywali je funkcjonariusze - wskazywały, że porwania mogła dokonać organizacja mająca bezpośrednie związki z tym środowiskiem. Według zeznań świadków i znajomych, o ile są one wiarygodne, syn Bolesława Piaseckiego miał być widywany w miejscach oraz w towarzystwie osób niewątpliwie - zdaniem służb - powiązanych z takimi kręgami. Jak zeznał Szczęsny, na kilka tygodni przed porwaniem Piasecki powiedział mu, że „spotkało go coś takiego, że jak sobie przypomni, to mu się dusza ściska ”, co z kolei funkcjonariusze łączyli z plotkami o wizycie w mieszkaniu, gdzie dochodziło do spotkań dwóch zamożnych mężczyzn z nieletnimi w pobliżu Domu Partii w Warszawie.
"Dziewczyna z Augustyna"
Ponieważ funkcjonariusze szczegółowo rozpracowywali tę okoliczność, warto zaznaczyć, że co do niektórych osób w otoczeniu Piaseckiego - ale nie jego samego - wysnuli jednoznaczne wnioski dotyczące prywatnych kontaktów uczniów, kadry pedagogicznej w szkole PAX oraz innych osób. Zresztą niektórzy z kilkunastoletnich chłopców sami się do nich przyznawali.
Jeden ze znajomych Piaseckiego, uczeń liceum im. Świętego Augustyna, przekazał, że w budynku, sprzed którego dokonano porwania, przebywał na stałe znany organom ścigania sutener o pseudonimie „Caryca”, który z okna kamienicy regularnie miał nagabywać ucz-niów ze szkoły PAX-u. Według dokumentów był to „znany na terenie Warszawy naganiacz i homoseksualista zajmujący się stręczeniem nieletnich chłopców (…), za które pobierał wynagrodzenie od łebka”. Kolega Piaseckiego mógł być przez służby traktowany jako wiarygodne źródło informacji, ponieważ potwierdzono jego relację ze znanym wówczas aktorem zamordowanym w 1965 roku w okolicznościach jednoznacznie określonych za charakterystyczne dla tego środowiska.
Jak zeznał, a raczej trudno uznać to za wymysł funkcjonariuszy, rok po porwaniu sutener podczas spotkania miał w jednym z warszawskich lokali powitać go słowami: „A jednak trafiłeś do nas, dziewczyno z Augustyna”. Notatkę z maja 1966 roku podsumowano jedynie stwierdzeniem, że „Caryca” nigdy nie był zameldowany w budynku obok liceum św. Augustyna, ale „planuje się z nim przeprowadzenie rozmowy”.
To oczywiście tylko jeden z wątków dotyczących motywów porwania, ale może dziwić, że poszlaki i liczba niezrealizowanych wytycznych właśnie na tym odcinku nie skłoniła nikogo do postawienia jej w szeregu tych wymagających szerszego omówienia.
Na koniec warto podkreślić jeszcze raz: śledczy traktowali sprawę poważnie, ale najwyraźniej - co nie dziwi nawet w dzisiejszych czasach - brzmiącą zbyt sensacyjnie. Oto cytat z jednego z opracowań.
„Ma to być potężna mafia grupująca w swych szeregach ludzi różnych zawodów i pozycji społecznej, np. prokuratorów tuszujących wykroczenia gangu, ludzi wysoko postawionych w hierarchii społecznej, opiekujących się członkami, jak również prostych ludzi mogących zlecone sprawy załatwiać nożem czy innym narzędziem. Rzekomo istnieje w mafii prawo o niemożności wycofania się z raz nawiązanych kontaktów. Zdrada klanu ma być surowo karana wyłącznie do wykonywania wyroków śmierci”.
Harcmistrz wskazany w artykule po wyjściu z więzienia przez kilka dekad dalej prowadził działalność w organizacjach młodzieżowych i harcerskich. Obszerny biogram opisujący oficjalną wersję jego życia kilka miesięcy temu - już po złożeniu przed redakcję wniosku o udostępnienie dokumentów z IPN na jego temat - zniknął z sieci.
Artykuł powstał na podstawie materiałów udostępnionych autorowi przez Instytut Pamięci Narodowej na wniosek po śmierci ojca oraz wniosek redakcji złożony w trybie dziennikarskim. Realizacja obu wniosków w dalszym ciągu nie została zakończona.
