Józef B. to mazowiecki biznesmen, potentat na rynku przetwórstwa spożywczego i zarazem jeden z kluczowych świadków w sprawie uprowadzenia i zabójstwa Krzysztofa Olewnika.
Wiadomość o pożarze początkowo przeszła bez echa, ale dziś rozmówcy "Polski" z policji i CBŚ przyznają, że była to najprawdopodobniej próba zastraszenia świadka. Józef B. to znajomy Włodzimierza Olewnika. Jego zeznania mogą pomóc wyjaśnić sprawę zabójstwa Krzysztofa. Pięć lat temu Józefowi B. zdarzyła się podobna tragedia co rodzinie Olewników. Jesienią 2004 roku została porwana dla okupu jego 25-letnia córka, Ewelina. Gangsterzy uprowadzili ją sprzed bramy Uniwersytetu Warszawskiego. Za jej uwolnienie zażądali miliona złotych. Mimo że rodzina wpłaciła część pieniędzy, po dziewczynie ślad zaginął. W 2006 roku w ręce warszawskiej prokuratury wpadła taśma nagrana przez bandytów, którzy gwałcili Ewelinę.
- Po kilku tygodniach zamordowali dziewczynę, wynieśli jej zwłoki w tapczanie i wywieźli ją do lasu - mówi znający sprawę policjant z Centralnego Biura Śledczego. Według jednej z hipotez dotyczącej porwania 25-letniej kobiety, uprowadzili ją ci sami ludzie, którzy stali za porwaniem Krzysztofa Olewnika. Świadczyć o tym może podobny schemat działania sprawców (m.in. nagrania, na których Ewelina prosi o wpłacenia okupu). Druga hipoteza mówi, że za zbrodnią stali porywacze z gangu "obcinaczy palców". Jednak warszawski sąd prawomocnie uniewinnił ich od tego zarzutu, gdyż nie znalazł dowodu ich winy.
Kiedy Ewelina jeszcze żyła, Józef B. wynajął do pomocy biuro detektywistyczne Krzysztofa Rutkowskiego. Znany detektyw przyjechał do niego w towarzystwie Andrzeja K. ps. King Kong. - Przedstawił go jako swojego znajomego, który ma dużo kontaktów w świecie przestępczym - mówi policjant, który zajmował się sprawą. - Zapewniał, że dzięki temu uda się odnaleźć Ewelinę. Tak się nie stało. W ciągu kilku tygodni Rutkowski i "King Kong" wzięli od biznesmena prawie milion złotych, a ich praca nie przyniosła żadnych efektów.
Wiele miesięcy później, w trakcie śledztwa w sprawie Olewnika, Rutkowski zeznał pod przysięgą, że nie zna Andrzeja K. i nigdy go nie widział. Zeznania Józefa B. pozwoliłyby postawić Rutkowskiemu zarzut składana fałszywych zeznań. Tym bardziej że zeznania te mogą potwierdzić Jerzy Godlewski - detektyw, który pomagał rodzinie Olewników, oraz Zbigniew P. - zielonogórski przedsiębiorca, któremu również uprowadzono dziecko i który również wynajął Rutkowskiego. Także do niego Rutkowski przyjeżdżał w towarzystwie "King Konga". Scenariusz był ten sam: biznesmen wpłacił kilkaset tysięcy złotych, ale Rutkowski i jego kompan niczego nie ustalili. Prokuratura nie chciała na tę okoliczność przesłuchać ani detektywa Godlewskiego, ani obu biznesmenów.
Podobnie jak przy porwaniu Olewnika także w sprawie Eweliny B. skandaliczne błędy popełniali pracujący nad sprawą policjanci i prokuratorzy. Jednym z poważniejszych uchybień było to, że nie sprawdzili alibi lokalnych przestępców. Łamali również policyjne reguły postępowania przy takich sprawach.
Rozmówcy "Polski" z policji i CBŚ twierdzą, że w ostatnich miesiącach Józef B. był wielokrotnie zastraszany i szantażowany. Groźby nasiliły się po powołaniu sejmowej komisji śledczej badającej sprawę Olewnika. - Straciłeś córkę, a masz jeszcze troje dzieci - taką telefoniczną groźbę skierowaną do biznesmena zarejestrowały policyjne urządzenia podsłuchowe.
Przedsiębiorca odbierał również anonimowe listy i pogróżki. Nieznani ludzie grozili mu, że jeśli zacznie zeznawać w sprawie Olewnika, jego rodzina będzie cierpieć. W końcu, cztery tygodnie temu podpalono jego zakład produkcyjny. - Zabezpieczone ślady i przeprowadzone ekspertyzy absolutnie wykluczają możliwość, by pożar był wynikiem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności - mówi "Polsce" policjant, który zajmował się sprawą. Jego zdaniem pożar został celowo podłożony. - Podpalenie to częsta metoda przestępców na zastraszanie niewygodnych świadków - zauważa Jerzy Dziewulski, wieloletni szef policyjnej jednostki antyterrorystycznej. Sam Józef B. nie chciał na ten temat rozmawiać z dziennikarzami.
W przypadkowe podpalenie jego zakładu nie chce wierzyć Zbigniew Wassermann, poseł PiS pracujący w komisji śledczej wyjaśniającej okoliczności porwania i morderstwa Krzysztofa Olewnika. - W tej sprawie było zbyt dużo tajemniczych zdarzeń, abyśmy mogli mówić o przypadku - mówi Wassermann.
Przewodniczący sejmowej komisji śledczej Marek Biernacki z PO zapowiada, że jeśli okaże się, że cała sprawa ma związek z uprowadzeniem Krzysztofa Olewnika, komisja podejmie ten wątek. - Jesteśmy zdeterminowani, by wyjaśnić wszystkie szczegóły tej wstrząsającej zbrodni - mówi Biernacki.