Wypadek na granicy powiatów
Jak się dowiedzieliśmy, od Śliwna w kierunku Dusznik jechał samochód osobowy. Autem na nowotomyskich numerach rejestracyjnych podróżowało dwóch młodych mężczyzn. Z nieustalonych na razie przyczyn samochód wypadł z drogi i uderzył czołowo w dwa przydrożne drzewa.
Zgłoszenie o wypadku służby ratunkowe otrzymały około godziny 2 w nocy, już w niedzielę 8 stycznia. Nie było wiadomo, w którym dokładnie miejscu wypadek się wydarzył, do działań wysłano więc strażaków z Dusznik i Szamotuł, a także z Kuślina i Nowego Tomyśla, pogotowie ratunkowe oraz policjantów.
Na miejscu okazało się, że do wypadku doszło po szamotulskiej stronie odcinka drogi.
Ratownicy, którzy dojechali jako pierwsi zastali kompletnie rozbity samochód osobowy, ze zmiażdżonym przodem, wewnątrz którego uwięziony był kierowca. Młody mężczyzna był nieprzytomny. Strażacy z pomocą narzędzi hydraulicznych uwolnili kierowcę i przystąpili - wraz z medykami z pogotowia - do walki o jego życie.
Niestety długotrwałe zabiegi resuscytacyjne nie dały spodziewanego efektu. Kierowca zmarł. Pasażer opuścił wrak jeszcze przed przybyciem służb ratowniczych. Został ranny i karetką przewieziony do szpitala.
Trwa ustalanie przyczyn i okoliczności tragedii. Śledztwo w tej sprawie prowadzi szamotulska policja i prokuratura. Zapewne przeprowadzona zostanie sekcja zwłok kierowcy, która pomoże ustalić, dlaczego nagle zjechał z drogi.
O wypadku poinformował strażak
Okazało się, że służby o zdarzeniu powiadomił strażak - ochotnik z Wojnowic w gminie Opalenica, który trafił na wypadek, kilka chwil po zderzeniu audi z drzewami. To on wraz z dziewczyną, jako pierwsi udzielili pomocy poszkodowanym.
- Wracając od znajomych zauważyliśmy auto na środku drogi. W pierwszym momencie nie wyglądało to tak poważnie, raczej jak gałąź która spadła na samochód. Zatrzymaliśmy się na poboczu włączyliśmy światła awaryjne i poszliśmy zapytać czy wszystko ok i czy nie potrzeba pomocy. Pasażer stał zaklinowany pomiędzy błotnikiem, a belką, bo próbował wydostać się z wraku. Wyciągnęliśmy go z potrzasku. Kierowca był uwięziony. Wyjąłem telefon i zacząłem wzywać służby – relacjonuje mężczyzna.
Dodaje, że podczas zgłaszania, w miejscu, w którym chwile wcześniej był zaklinowany pasażer, pojawił się ogień.
- Mając telefon przy uchu pobiegłem po gaśnice i ugasiłem ogień – dodaje.
Obserwuj nas także na Google News
Ochotnik z Wojnowic pomagał jeszcze po dotarciu służb na miejsce wypadku. Poprosił, by nie podawać jego danych, bo jak podkreślił – nie robił tego dla sławy.
- Uważam, że to normalny odruch pomóc innym w potrzebie. Dla mnie najważniejsze jest to, że nie zostawiliśmy ludzi w potrzebie. Zrobiliśmy tyle, ile szło zrobić w tej sytuacji. Jedyne co mnie przeraziło to postawa innych osób postronnych i znieczulica. To trzeba powiedzieć głośno, samo wezwanie służb, czy podanie gaśnicy z bagażnika może być czasami na wagę złota. Nikt inny tego nie zrobił. To nic nie kosztuje, a może komuś uratować życie. Jeśli miałbym rozładowany telefon albo nie miałbym gaśnicy, to mogłyby być dwie ofiary śmiertelne… - kończy.
Jesteś świadkiem ciekawego wydarzenia? Skontaktuj się z nami! Wyślij informację, zdjęcia lub film na adres: [email protected]
źródło: szamotuly.naszemiasto.pl
